Artykuły

Śmierć w starym fortepianie

Wychodzenie poza mury teatru, oznaczone kryptonimem Scena "X" miało miejsce również wczoraj w Filharmonii, gdzie można było obejrzeć "Rzeźnię" Sławomira Mrożka. Idzie tak dobrze, że zaczynam wierzyć w premierą "Na pełnym morzu" na autentycznej tratwie.

"Rzeźnia" w Filharmonii, to brzmi nieźle. Rzecz, jednak nie tylko w efektownej zbitce słownej, bo białostocka "Rzeźnia" rzeczywiście zabrzmiała dobrze a to za sprawą, muzyków z Filharmonii, którymi oszczędnie, aczkolwiek skutecznie dyrygował Zbigniew Zając. Skrzypce, wiolonczela, flet, klarnety, fagot i cała reszta w opracowaniu Tadeusza Chachaja okazała się znaczącym elementem inscenizacji. Jeśli dodać do tego efekt zderzenia galowego koncertu z rykiem zarzynanych wołów, świńskim kwikiem i baranim beczeniem, to jest to efekt z gatunku murowanych.

Młody reżyser - Wojciech Szelachowski, pod czułą opieka Andrzeja Jakimca i według jego inscenizacji, potraktował "Rzeźnię" dość realistycznie, to znaczy stary bój między duchem a brzuchem rozegrał w okolicy tego drugiego. Stąd też scena rozmamłanego seksu na dywanie, ociekająca krwią wątróbka na pulpicie skrzypka-wirtuoza. Zasada, że skoro uosobienie ducha, czyli filharmonicy są prawdziwi, to i rzeźnickie akcesoria winny być prawdziwe, została mniej więcej utrzymana z wyjątkiem pojawienia się trzech okazałych półtusz, chyba wołowych, które okazały się jednak teatralne czyli tekturowe. Nie wdając się w szczegóły, trzeba reżyserowi oddać sprawiedliwość, że tym sposobem pozwolił widzowi naocznie przekonać się o prawdziwości słów: "Muzyka może być, albo nie być ale rzeźnia być musi". Chciałoby się powiedzieć, że reżyser dowiódł tego wręcz namacalnie.

Nie znaczy to przecież, że białostocka "Rzeźnia" jest tylko, mniej lub bardziej dosadną ilustracją tekstu Mrożka. Jak wiadomo autor napisał ją z myślą o radiu - jest więc "gołe" słowo, a cały obraz sceniczny należy do reżysera i tu można wymienić takie smakowite kąski, jak choćby nagłe odsłonięcie rysunku krowy podzielonej na polędwicę, karkowinę, etc., a w dodatku w aureoli rewiowych światełek - to jest znakomity akcent tego święta schabu i triumfu brzucha. Własnością tego spektaklu jest również obraz samobójczej śmierci skrzypka-wirtuoza, który podrzyna sobie gardło na wraku fortepianu, w jęku zdezelowanych strun. Scena tyleż mocna, co zgodna z intencjami autora.

"Rzeźnia", o której sam Mrożek napisał kiedyś, że chciał "sobie pogaworzyć" jest utworem wielowątkowym, nawet trochę rozgadanym - to dodatkowa trudność dla reżysera. Szelachowskiemu udało się w scenicznym obrazie przekazać całe to "gaworzenie". Jest więc mocno wyakcentowany konflikt płci, są problemy: jednostka a społeczeństwo i jest sprawa nieprawdopodobnie aktualna: komercyjna spółka filharmonii z rzeźnią. Ty dajesz urządzenia, ja lokal, on - nazwisko. Interes, nawet bez głównego bohatera, który nie wytrzymał, musi się kręcić. Koncert na dwa woły, obuch, nóż i siekierę musi się odbyć.

I odbywa się. Grają go w roli głównej: Paweł Korombel, a w roli Dyrektora Zenon Jakubiec. Obaj grają przemianę. Korombel z maminsynka musi przemienić się w wirtuoza, musi dojrzeć, żeby umrzeć. Z trudną, przerysowaną osobowością Korombel radzi sobie nieźle, choć nie zawsze może znaleźć sposób, żeby nie znużyć widza stałą swoją obecnością na scenie. Świetnie natomiast przemienia się Zenon Jakubiec, który bezbłędnie łapie kontakt z widownią i nie traci go do ostatniego słowa, bo właśnie do niego ono należy. Barbara Łukaszewska jako Matka i Tadeusz Grochowski w podwójnej roli Paganiniego i Rzeźnika, to komizm w tej ponurej historii, natomiast rolę ozdobnika przydzielono Hannie Rajewskiej - Flecistce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji