Artykuły

Traktat o marionetkach

"Lalka" w reż. Wojciecha Kościelniaka z Teatru Muzycznego w Gdyni na XXXI Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Michał Rogalski w Teatrakcjach.

Aktorzy prowincjonalni (jeśli Gdynię można uznać za prowincję) grają lepiej, a na pewno nie gorzej niż stołeczni. Wspaniała współpraca całego zespołu to motor, który z adaptacji szkolnej lektury czyni wspaniałe widowisko.

"Panie Stanisławie!" - krzyczy raz po raz hrabia Tomasz Łęcki, wyglądający jak osiwiały pan Kleks z nazbyt rozbudowaną motoryką, która sprawia, że jego ciałem rzuca po scenie w sposób kompletnie pozbawiony uzasadnienia. Do Pana Stanisława uciekają się również inni przedstawiciele XIX-wiecznej arystokracji, zredukowani w spektaklu do kilku min i gestów, charakterystycznego wyglądu, przypominającego trochę kantorowską estetykę, a trochę Marcela Marceau. Czymże jednak więcej jest arystokracja, czymże więcej są Ci wszyscy kupcy, subiekci, bogacze i biedacy, jak nie marionetkami, grającymi tak jak nakazuje im odwieczny społeczny konwenans?

Spoza konwencji nie ma wyjścia. Wie o tym dobrze kuzynek Starski, którego salonowa atrakcyjność i umiejętności, zmieniają się w spektaklu w piosenki będące parodią brodwayowskich songów i brodwayowskiego sposobu gry (wspaniałe rozwiązanie formalne, cudowna gra z motywem języka angielskiego). Życie to kilka tanecznych kroków i fraz zaśpiewanych w odpowiednim momencie, na obrotowej scenie świata. Nawet rzeczy nie dają poczucia stałości. Dekoracja składa się z drewnianych skrzynek, które stają się w zależności od potrzeby sklepowymi regałami, fotelami letniskowymi, bankietowym stołem lub karczmarskim stolikiem. Wszystkie skrzynki na kółkach nieustannie zmieniają miejsce, sklepy zmieniają właścicieli, a rozpędzony parowym silnikiem XIX-wieczny świat pędzi szaleńczym tempem do finału.

A w finale nic nowego. Ciasna umysłowość Izabelli Łęckiej jak zwykle sprawiła, że nie była w stanie zaoferować Wokulskiemu niczego poza spacerem przez las z kiścią parasolek w dłoni (wspaniały pomysł na rekwizyt, parasolki ze sprężyną w środku drewnianej rączki gną się jak dmuchawce na łące, kołyszą jak nenufary). Wokulski wreszcie unosi się honorem, rzuca sakramentalne: "Farewell Miss Iza!" i śpiewa najsłabszą (na tle innych świetnych) piosenkę o tym, że był ordynansem, a wszystko mezaliansem i kontredansem, no bo przecież nie romansem. I rzuca się pod pociąg.

Choć świat okazuje się tak samo tragiczny jak zawsze, to gdyńskie przedstawienie trzeba uznać za niezwykły powiew świeżości. Twórcom udało się nadać klasycznemu tekstowi intrygującą, niezwykle energetyczną formę i wykorzystać wszystkie jej walory dla strawestowania uroku prusowskiej (to brzmi przecież prawie jak proustowskiej) prozy. Pędźcie wycieczki szkolne, bo warto! Wreszcie warto!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji