Artykuły

O przemocy w dobrej wierze

"Vladimir" w reż. Moniki Powalisz w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Sztuka "Vladimir", Matijaža Zupančiča, słoweńskiego dramaturga, reżysera i pisarza - rocznik 1959 - choć pozornie może wydawać się mało efektowna w swej prostocie i tradycyjnej formie, to jednak dotyka bardzo istotnych problemów naszej współczesnej rzeczywistości. Według autora dramat "zawiera problem, który jako własny rozpoznają różne środowiska". Zjawisko przemocy i agresji, dokonywanej w imię fałszywie pojętej dobroci, sprawiedliwości, porządku i społecznej harmonii, towarzyszy nam od zawsze i na różnych etapach naszego życia objawia się inaczej. Inaczej w dzieciństwie, inaczej w życiu dorosłym, jeszcze inaczej w pracy, szkole czy w domu. W przypadku "Vladimira" mamy do czynienia - że powtórzę za autorem - z przemocą w dobrej intencji. Zupančič zastanawia się nad fenomenem tego, co nazwać można wzajemnym osaczaniem się ludzi. Poszukuje przyczyn rodzącego się zła, agresji i przemocy; zapytuje skąd się one biorą i dlaczego im ulegamy. Dlaczego tak egoistycznie kradniemy ludzką niezależność, wdzieramy się w przestrzeń drugiego człowieka; infekujemy powietrze, którym on oddycha; manipulujemy cudzymi słabościami w narzucaniu swojej hierarchii wartości i porządku świata. Dlaczego za wszelką cenę chcemy uczestniczyć w życiu innych. Skąd się bierze przekonanie o jedynej słuszności naszych działań w środowisku i oczekiwanie nieustającej wdzięczności. Dlaczego niejednokrotnie próbujemy formować człowieka na swoją własną modłę; opiekujemy się nim, choć tak naprawdę wcale tego nie oczekuje i nie potrzebuje. Z drugiej strony często sami próbujemy złożyć w cudze ręce odpowiedzialność za nasze decyzje i wybory. W takich sytuacjach właśnie najczęściej rodzi się przemoc chora i bliska szaleństwa. Taka, jak w tekście trzykrotnego laureata Nagrody im. Slavka Gruma - "Vladimir" wyróżnienie to otrzymał w 1998 roku.

Dramat, autora "Nagiego pianisty" i "Korytarza", w lekturze jest na pewno przejmującym studium psychologicznym, poszukującym genezy tego, co powszechnie nazywamy ludzką agresją, brutalnością, przemocą. Do domu trójki młodych przyjaciół wprowadza się TEN TRZECI czyli OBCY; ten, który obsesyjnie wierzy w to, że świat bez niego nie może istnieć. Były ochroniarz, zaślepiony swoim fałszywie pojmowanym poczuciem dobra i prawdy, jakby niepostrzeżenie przejmuje kontrolę nad życiem zagubionej studentki Mašy, naiwnie próbującej dorosłego życia; jej chłopaka Aleša, bezrobotnego frustrata i cynicznego buntownika Mikiego, który jako pierwszy nie podda się regułom gry Vladimira i opuści pokój wynajmowany u przyjaciół. Nowy współlokator bardzo szybko próbuje zaanektować przestrzeń pozostałych, odreagowując w ten sposób traumatyczne doświadczenia swego dorosłego życia, również rodzinnego.

Monika Powalisz, reżyserka bydgoskiego przedstawienia, postawiła na realizm, który niestety zabił to wszystko, co w dramacie najciekawsze i najistotniejsze. Co prawda, młoda absolwentka Akademii Teatralnej, w wywiadach przedpremierowych mówiła o poszukiwaniu metafory, jednakże w jej interpretacji scenicznej "Vladimir" nie stał się ani metaforą polityczną, ani też czystą tragikomedią, ani przejmującym dramatem, akcentującym problemy wynikające z obowiązujących stosunków

społecznych, politycznych i psychologicznych motywacji. Bydgoski "Vladimir" to w miarę sprawnie opowiedziana historia i nic więcej; realistycznie przedstawiona fabuła i pozbawiona ryzyka, powierzchowna reżyseria. Spektaklowi wyraźnie brakuje dynamiki, napięcia; jego rytm jest zbyt jednostajny. Natomiast międzyludzkie relacje nie są nasycone gorącymi emocjami. Dlatego nie jesteśmy w stanie przejąć się losem tych ludzi. Ich - pomimo wszystko - nie pozbawione autentyzmu portrety - oszczędne w środkach aktorskiego wyrazu - są zaledwie naszkicowane, co prawda bliskie naturalności, ale to za mało, by mówić o pełnokrwistych postaciach. Najbardziej wiarygodni i sugestywni byli w kilku sytuacjach Dorota Androsz i Rafał Kwietniewski, umiejętnie dystansujący się do przedstawianej rzeczywistości. Gorzej z rolą nieporadnego i zagubionego Aleša radzi sobie Marcin Sitek, tym bardziej, że aktor ma kłopoty z dykcją. Ale najwięcej zastrzeżeń budzi rola tytułowa. Tajemniczy, osamotniony i dlatego tragiczny Vladimir, w interpretacji Sławomira Hollanda stał się postacią jednowymiarową, pozbawioną wszelkiej dwuznaczności i wielopłaszczyznowości. Holland jest zbyt wycofany, powściągliwy i monotonny, a jego Vladimir pozbawiony obsesji i siły przekonania zdeterminowanej przeświadczeniem, że świat bez jego hierarchii wartości i zasad moralnych nie jest w stanie normalnie egzystować. A to przecież z tego psychopatycznego stanu bierze jego chęć do manipulowania innymi i kontrolowania wszystkiego, co robią. Tymczasem bydgoski Vladimir nie budzi ani współczucia, ani przerażenia. Jest mało przekonujący i wiarygodny. Bydgoskie przedstawienie, rozegrane w werystycznej scenografii Agaty Przybył, nie stało się studium szaleństwa wynikającego z patologicznej manii zbawienia świata i z obsesyjnego strachu przed samotnością. A przecież cała sztuka Zupančiča wiąże się z postacią - pozbawionego autorefleksji - byłego strażnika, który cierpi zepchnięty na margines ludzkiej egzystencji. I tego egzystencjalnego bólu u bohaterów Powalisz brakuje mi najbardziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji