Artykuły

Dziurawe dusze

Eugeniusz Szwarc u nas nie był specjalnie dostrzegany. Jeśli dobrze pamiętam, jego orędowniczką była Krystyna Skuszanka, gdy jeszcze prowadziła Teatr Ludowy w Nowej Hucie, w latach pięćdziesiątych. W ostatnich dniach przypomniano w telewizji "Smoka" tego autora, a spektakl wyreżyserował Maciej Wojtyszko powierzając główne role Krzysztofowi Wakulińskiemu, Władysławowi Kowalskiemu, Krzysztofowi Stroińskiemu, Edmundowi Fettingowi i Jolancie Żółkowskiej. Sztuka, która liczy sobie lat kilkadziesiąt, a więc zweryfikowana artystycznie przez upływający czas, jest bajką grozy, przypowieścią zaczerpniętą z ludowych opowiadań o smokach pożerających piękne dziewice i gnębiących spokojny lud. Ale ten rustykalny motyw, rzecz jasna, jest tylko na niby, bo rzecz dotyczy, w swoim myślowym przesłaniu, działania mechanizmów władzy. Władzy totalnej i skorumpowanej, "dziurawych dusz" wokół niej krążących, ukrytego wobec niej oporu kilku sprawiedliwych i rewolucjonisty-wyzwoliciela, który pognębia smoka. Te przypowieści, te przenośnie, te symbole stały się w polskiej literaturze chlebem dość powszednim, przeto nie tylko "Smok" wygląda jak powtórka maniery dobrze znanej, ale podobne wrażenie czyni nawet głośny "Blaszany bębenek", teraz dopiero czytany.

Przyznam, że miast "Smoka" wolałbym na przykład "Wizytę starszej pani" Dürrenmatta. Właściwie też bliską owej przypowieściowej proweniencji. No, ale jest "Smok", więc mówmy o nim. Reżyser przeniósł swoje przedstawienie w czas dzisiejszy, a żeby nie było co do tego wątpliwości, wmontował przebitki filmowe z ulic, po których jeżdżą fiaty 126p. Przedstawienie, sprawnie zrealizowane, przyszło do nas jednak z opóźnieniem. O czym upewnia jeszcze owa aktualizacja. Bo o smokach mówi się teraz bez ogródek, czas tionkich aluzji ustąpił dosadności. Może właśnie dlatego wolałbym sztukę Szwarca widzieć w baśniowej konwencji, ocalałby bowiem wtedy autor i jego artyzm. Domyślam się, iż spektakl Wojtyszki poleżał sobie kilka miesięcy w przechowalni telewizyjnej, ale na percepcję widzów nie może to mieć wpływu. Przyjęliśmy jednak tę premierę bez przykrości.

Gorzej jest w dalszym ciągu z próbami "nadążania" rozrywki telewizyjnej. Na tym polu usiłuje się skomunikować z nastrojami przede wszystkim grupa autorów i wykonawców kabaretu "TEY". Poczciwe są ich intencje, cóż, kiedy tyle w tym infantylności, tyle amatorstwa, że intencje sobie, a rezultaty sobie. Gdzież szukać jednak odsieczy dla owego gatunku, tak poszukiwanego i tak potykającego się od lat w TV? Po prostu u pisarzy! Niedomogi rozrywki telewizyjnej brały się zawsze ze słabości tekstów, bo aktorów dobrej klasy nigdy nie brakowało.

W rozrywce szeroko pojętej mieści się także "Wielka gra", którą zawsze się chętnie ogląda, choć jej najnowsza forma wydaje się mniej atrakcyjna niż dawna. Ale, po pierwsze, to kwestia gustu, a po drugie - zmiany są zrozumiałe, dyktuje je potrzeba odnawiania pomysłów. Przecież jedna wartość w tej zabawie jest niezbywalna: poziom zawodników. Wstępna selekcja musi wybierać kandydatów możliwie optymalnie przygotowanych. Inaczej zdarzać się będą tak żenujące wpadki, jak wtedy gdy stanęli do konkursu dwaj młodzi ludzie biorący sobie za temat geografię.

A teraz przejdźmy do spraw poważnych. Po VII Plenum telewizja przeprowadziła kilka spotkań-rozmów z jego uczestnikami. Nie trzeba podkreślać, jak potrzebne społecznie i psychologicznie może być takie forum publiczne. Powiem jednak szczerze, że liczyliśmy na więcej. Te rozmowy były nader zdawkowe i właściwie niewiele wniosły nowego do tego zasobu wiedzy, którą zaczerpnęliśmy z drukowanych w prasie głosów dyskusyjnych na Plenum. Wydaje mi się, że redaktorzy TV nie chcą pamiętać o prawdzie, że po prostu nie wszyscy potrafią poruszać się swobodnie przed kamerami. Można sporo mieć do powiedzenia, ale więcej jeszcze tremy, gdy osaczą człowieka paraliżujące narzędzia studia telewizyjnego. Zresztą cóż da się powiedzieć w ciągu kilkunastu minut, gdy do kilku stacji zaprasza się chmarę ludzi. W tym temacie trzeba mieć więcej swobody, więcej luzu, inaczej podobne przedsięwzięcia zaliczyć trzeba do sławetnego odfajkowania sprawy.

W kinie zaś prezentowane są filmy Andrzeja Wajdy. Po wielu latach obejrzałem znowu "Popiół i diament". Przystępowałem do tego nie bez lęku, bałem się bowiem utracić jedno z dobrych wspomnień polskiego kina. A wiadomo, jak czas się obywa z tą sztuką. I oto co za szczęście i ulga! Ten młodzieńczy film Wajdy (z 1958) wcale się nie zestarzał. Jest ciągle piękny i wzruszający. Teraz tylko bardziej wyedukowani w kinie światowym, ostrzej dostrzegamy pożyczki Zbyszka Cybulskiego pobierane od Jamesa Deana. Czymże zresztą jest sztuka aktorska i każda sztuka? Nie tylko przecież próbą tworzenia nowych wartości, lecz i ciągłym zapożyczaniem, kontynuacją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji