Artykuły

Aktorzy w "lesie" dekoracji

"Las" Aleksandra Ostrowskiego w przekładzie Jerzego Jędrzejewicza wystawił na początku sezonu Teatr im. Bogusławskiego w Kaliszu. Nie ma potrzeby przypominać treści owego komediodramatu, często granego na polskich scenach. Warto jedynie wspomnieć, że tytułowy "las" był dla pisarza "borem ciemnym i pełnym zgnilizny", gdzie "stare baby wychodzą za mąż za gimnazjalistów, młode dziewczęta natomiast chcą się topić, bo nie mogą wytrzymać z krewnymi". Z filipiki Niesczastliwcewa można wydobyć jeszcze dodatkowe elementy zarysowanej tutaj paraboli. "O ludzie, ludzie - krzyczy tragik. - Potraficie wylewać krokodyle łzy! Serca wasze są twarde jak kamienie! Wasze pocałunki działają jak trujące sztylety! Lwy i tygrysy karmią swoje dzieci, drapieżne ptaki dbają o swoje pisklęta, a ona, ona... Powiadają, że miłość rodzi miłość. O, gdybym mógł być hieną! O, gdybym mógł przeciwko tym nędznikom rozjuszyć wszystkie krwiożercze bestie leśne!" Dla Ostrowskiego zatem nawet "las" natury jest mniej okrutny od "lasu" ludzkich namiętności i nienasyconych ambicji.

Wojciech Majda, scenograf kaliskiego przedstawienia, wyciągnął wszakże z diagnoz dramatopisarza nieco przewrotny wniosek i dał propozycję arcykarkołomnego odczytania utworu: kazał odegrać go na arenie cyrkowej, zapełnionej metalowymi przyrządami gimnastycznymi. W głębi sceny ustawiony został wybieg dla "dzikich bestii ludzkich", a cyrkową arenę otoczono rozpiętą wysoko siatką drucianą. Zdawać się więc mogło, że będziemy świadkami popisowego cyrkowego numeru z tresurą szczerzących na widzów kły drapieżników. W istocie po klownadzie na proscenium "dywanowego błazna", Sczastliwcewa, wpada na arenę Raisa Pawłowna Gurmyska z pejczem w dłoni - i... natychmiast rezygnuje z roli treserki, do której doprawdy nie ma w sztuce żadnych uprawnień. Charakterystyczne i stylizowane kostiumy "z epoki" są w tej sytuacji bliższe aktorskim predyspozycjom. I one właśnie wyznaczają przede wszystkim styl gry, określali bezwiednie rodzajowość poszczególnych scen, przenoszą je do "imaginacyjnego" ogródka czy saloniku.

Aktorzy grają zatem w absolutnie odmiennej konwencji niż mogłoby to wynikać z otaczających ich rekwizytów i dekoracji, z wyraźną niechęcią pokonują przeszkody, które poustawiano im na drodze, próbują coś tam bez powodzenia rozegrać na huśtawce, wchodzą na scenę przez drzwi w siatce, przez półkolisty wybieg i z widomą ulgą zbliżają się do proscenium, byle stanąć jak najdalej od dekoracji, której najchętniej w ogóle nie braliby w rachubę, gdyby nie to, że trzeba się o nią co rusz potykać. Wojciech Majda odniósł dzięki temu jednoznaczny sukces: udowodnił, że - po dłuższym okresie panowania w teatrze harmonii pomiędzy poszczególnymi elementami widowiska - można, wbrew wszelkim twierdzeniom o koniecznej współpracy scenografa z reżyserem i aktorem, ustawić na scenie całkowicie niefunkcjonalną i drastycznie sprzeczną z grą aktorską dekorację, którą na dobrą sprawę należałoby demonstrować wyłącznie w antraktach.

Rzecz jasna, że do tego swoistego osiągnięcia przyłożył się równie wydatnie reżyser, Laco Adamik, skoro zaakceptował tego rodzaju rozdźwięk i skazał aktorów na nieudaną woltyżerkę, poddając ich tresurze i wyszukanym torturom, na które sam zapewne zasłużyłby w oczach np. Jana Lorentowicza, a więc już - przed pół wiekiem. Myślę, że warto przypomnieć terapię zalecaną w takich przypadkach przez wybitnego krytyka, oczywiście gdyby zademonstrowana przez Lacę Adamika i Wojciecha Majdę na scenie kaliskiej realizacja "Lasu" Ostrowskiego stanowić miała sygnał nowego zjawiska w teatrze polskim, polegającego na niezgodności pracy dekoratora ze sztuką aktorską, z dramatem oraz z intencją reżysera.

Otóż po premierze "Ścieżek cnoty" Flersa i Caillaveta w Teatrze Małym w 1906 roku Jan Lorentowicz zauważył: "W Chinach istnieje prawo skazujące autora niemoralnej sztuki na ciężkie tortury meng-fon, które trwać mają dopóty, dopóki niemoralne dzieło autora istnieje na ziemi. Gdyby to ode mnie zależało, skazałbym dekoratora warszawskiego, który sporządził kulisy i dekoracje Teatru Małego na karę meng-fon. Jest to człowiek niemoralny, gdyż zrobił rzecz brzydką i tandetną." Ponieważ zalecenie Lorentowicza nie zostało swego czasu wprowadzone w życie, nadal raz po raz muszą męczyć się... aktorzy, nie wiedząc nawet, że są to właśnie tortury meng-fon przeznaczone dla kogo innego.

Piszę o tym nie bez żalu po obejrzeniu premierowego przedstawienia w Kaliszu, gdyż są w nim zapowiedzi kilku przynajmniej bardzo dobrych ról i gdyby aktorzy nie pogubili się w "lesie" dekoracji, to moglibyśmy zapewne - oprócz świetnej roli Sczastliwcewa w wykonaniu pozyskanego dla Kalisza Tadeusza Wojtycha - oglądać interesujący popis Włodzimierza Miklasińskiego w roli Karpa i pierwszy udany występ na kaliskiej scenie pary młodych aktorów: Wandy Ostrowskiej-Dolewskiej (Aksinia) i Piotra Bindera (Bułanow)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji