Artykuły

Hamlet dobry, nie genialny

"Hamlet" w reż. Steve'a Livermora w Teatrze im. Simaszkowaj w Rzeszowie. Pisze Magdalena Mach w Gazecie Wyborczej - Rzeszów.

Wierzę, że cztery godziny w teatrze mogą być wbijające w fotel, inspirujące do przemyśleń. Cztery godziny rzeszowskiego "Hamleta" takie nie były.

Zespół Teatru im. Siemaszkowej podjął mordercze wyzwanie przygotowania "Hamleta" w niespełna cztery miesiące. Premiera odbyła się w sobotę. - Rzeszów jest gotowy na "Hamleta" - zapowiadał Remigiusz Caban, dyrektor "Siemaszki", i do reżyserowania zatrudnił Steve'a Livermora, reżysera telewizyjnych reklamówek. Jednak nadzieje na świeżą wizję tej najczęściej wystawianej Szekspirowskiej tragedii w realizacji młodego Brytyjczyka topniały z każdą sekundą spektaklu.

Nie można powiedzieć, że to spektakl zły. Jest rzetelnie przedstawiony, z dwiema, może trzema dobrymi rolami i jedną świetną. Ale dziś, gdy spora część publiczności przynajmniej raz w życiu "Hamleta" już widziała lub czytała i nie czeka z wypiekami na twarzy na bieg wypadków, sama uczciwość wobec autora nie wystarczy. Mnie przynajmniej nie wystarczyła. I nie chodzi wcale o epatowanie widza wymyślnymi trikami ani o efekciarstwo, a raczej o odkrywanie innych wymiarów tego arcydzieła. Wierzę, że cztery godziny w teatrze mogą być wbijające w fotel, inspirujące do przemyśleń. Cztery godziny rzeszowskiego "Hamleta" takie nie były. Gdy w czwartej godzinie spektaklu nieznośnie przedłuża się inscenizowana szermierka Hamleta z Laertesem i z góry wiadomo, jaki będzie jej finał, chce się krzyczeć: "Reszta jest milczeniem"!

Głównym pomysłem inscenizacyjnym są scenografia i kostiumy. Surowe, betonowe wnętrze, które może być równie dobrze zamkową salą, jak i więzieniem, koncentruje uwagę na aktorach. To postacie tej tragedii są tu najważniejsze - zdają się mówić twórcy spektaklu. "Hamlet" dzieje się tu i teraz - zapowiadała to oryginalna reklama sztuki w postaci nekrologów króla Hamleta publikowanych w lokalnych dziennikach. Ponadczasowość dzieła podkreśla strój: mężczyźni w źle skrojonych garniturach, a kobiety w długich sukniach. Muzyka spektaklu to już prawdziwy stylistyczny miszmasz: od mocnych rockowych gitar po piosenki ludowe.

Ale to Józef Hamkało w roli Hamleta jest jedynym uzasadnieniem dla tej inscenizacji. To nie kruchy intelektualista, ale człowiek pełen siły do działania. Udaje obłęd, starając się kształtować rzeczywistość, wpływać na nią, prowadzi misterną grę, ale szybko okaże się, że to tylko ułuda kontroli nad zdarzeniami. Życie przerasta Hamleta. I chociaż zło przegrywa, to dobro też wcale nie zwycięża. Hamkało nie dramatyzuje, nie zamęcza widza rolą. Trudne szekspirowskie frazy wypowiada naturalnie, co nie udaje się wszystkim jego scenicznym towarzyszom. Niektórzy aktorzy sami wydają się znudzeni wypowiadanymi kwestiami. Można mu zarzucić tylko jedno: kompletny brak chemii między nim a Ofelią. Że tych dwoje coś łączy - widz musi uwierzyć na słowo.

Hamlet Hamkały jest bardzo dobry, ale nie genialny, a chyba tylko geniuszowi udałoby się utrzymać uwagę i zainteresowanie widza przez cztery i pół godziny konwencjonalnego w gruncie rzeczy spektaklu.

Podczas sobotniej premiery część publiczności najwyraźniej zmęczyła się teatrem. Po trzech godzinach na sali rozległy się brawa, choć "Hamlet" to przecież tragedia, a na scenie nikt jeszcze nie umarł. Mimo zapowiedzi kolejnej, trzeciej już przerwy część widzów była konsekwentna i po oklaskach salę opuściła na dobre. Choć ci, którzy wytrwali do końca, gorąco oklaskiwali ciężką pracę twórców spektaklu, to jednak ("Chcąc być łagodnym, okrutnym być muszę...") nad sceną zawisło pytanie: dla kogo ten wysiłek? Znowu tylko dla uczniów szkół?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji