Humor żydowskiej Warszawy
"Żyć, nie umierać" w reż. Szymona Szurmieja w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Premierą "Żyć, nie umierać" zespół warszawskiego Teatru Żydowskiego pokazał, że ma dryg do humorystycznych, piosenkarsko-tanecznych składanek.
Scenariusz Ryszarda Marka Grońskiego i Szymona Szurmieja, zarazem reżysera, odwołuje się do podmiejskiego folkloru Warszawy lat międzywojnia oraz repertuaru słynnych wówczas scenek kabaretowych.
Pierwszy raz wykorzystano w teatrze odnalezione i wydane w Londynie teksty Juliana Tuwima, a ponadto - Antoniego Słonimskiego, Jerzego Jurandota, Zdzisława Gozdawy i Wacława Stępnia.
Przedstawienie miło się ogląda, jak folklorystyczny obrazek z przeszłości, w którym znalazło się miejsce i na klasyczny żydowski szmonces w doborowym wykonaniu Szymona Szurmieja i Wojciecha Wilińskiego, i na występy zespołowe i solowe, w których prawie każdy z wykonawców miał swoje pięć minut. Wiliński rozbawiał piosenką "Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma". Marek Węglarski był niezastąpiony jako dusza towarzystwa - brylował w tanecznych łamańcach, grając w pierwszej części widowiska "króla przedmieścia", a w drugiej - "księcia nocy".
Barbara Szeliga za knajpianym szynkwasem była postrachem personelu, klientów i męża.
Dorota Salamon w rodzajowych epizodach bimbała sobie z przejawów męskiej dominacji.
Ernestyna Winnicka natomiast świetnie oddawała nastrój repertuarem a la Ordonka.
Konferansjerkę prowadził reżyser. Największe ożywienie wzbudził wyznaniem Fryderyka Járosy'ego: "Kiedy tu przyjechałem dziesięć lat temu, trafiłem na straszne rzeczy - bałagan, kłótnie, partyjniactwo. A dziś co mamy?". Odczekał stosowny moment i dodał: "Sobotę". A ponieważ premiera odbyła się w sobotę - więc nic dodać, nic ująć.