A jednak szkoda bikiniarzy
WRESZCIE mamy przebój. Hit - jak mówi pewna publicystka, usiłująca odmłodzić swoją przywiędłość za pomocą młodzieżowego słownictwa. Sezon zaczynał się dość niemrawo, a tu taka bomba. I to daleko od centrum, od tzw. renomowanych teatrów. W Teatrze Rampa, zwanym uprzednio Teatrem na Targówku, wystawiono tę najautentyczniejszą sensację teatralną. "Sweet fifties-słodkie lata pięćdziesiąte", to tytuł owego widowiska muzycznego. Dzieło Andrzeja Strzeleckiego: libretto i teksty piosenek oraz inscenizacja i reżyseria, a także aktorstwo czy raczej skrócona konferansjerka. Głównym źródłem przewag tej wszechstronnej postaci jest nieuczesanie - terminologia Lecą - wyobraźni. O historii, zwłaszcza niedawnej - można różnie: poważnie albo niepoważnie. Przy czym bardzo często poważne wyniki daje traktowanie historii w sposób niepoważny. Żaden przecież dziejopis nie odsłonił lepiej okrutnego absurdu I wojny światowej niż Hasek, pisząc "Historię dobrego wojaka Szwejka". Nic to, że puryści się potem oburzają. W polskiego Haska, oczywiście osobnego rodzaju, zabawił się Strzelecki, podejmując temat lat pięćdziesiątych. Przy wszystkich różnicach gatunków i tworzyw metoda jest podobna: tak sportretować rzeczywistość, aby wykazać nonsensowność jej okrucieństwa, wykazać iż była wytworem chorych mózgów - a nie jednego mózgu, jak usiłuje nam się wmawiać.
Strzelecki nie jest werystą. Toteż stara się odtworzyć ducha, a nie literę lat pięćdziesiątych; odsłonić mechanizmy, a nie realistyczne szczegóły. Swoją wizję tamtych czasów przepuszcza przez filtr wyobraźni ukształtowanej przez lata osiemdziesiąte. Inne są stroje niż w latach pięćdziesiątych; inna muzyka - trzeba podziwiać jej rytmiczność, jak i umiejętność wplatania cytatów muzycznych przez Juliusza Loranca.
Np kult Ameryki. Za pomocą elementów kultury i cywilizacji amerykańskiej młodzież walczyła wówczas z narzucaną kulturą socrealistyczną, estetyką jednakowych krawatów i jednakowych koszul. Pamiętamy, co o nie odwzajemnionej miłości Polaków do Ameryki pisał Marek Hłasko w "Pięknych dwudziestoletnich". W widowisku Strzeleckiego też istnieje amerykanizm - począwszy od tytułu - z tym, że jest to amerykanizm o formach współczesnych.
Rzeczą, która pod względem artystycznym najbardziej zadziwia, jest wyrażenie tak wiele za pomocą małej ilości elementów. Na scenie kilka szarych bloków układających się na początku w tytułowe "Fifties". Operowanie owymi blokami to najlepszy dowód na niezwykłą wyobraźnię realizatorów przedstawienia. Do tego jeszcze las stylizowanych fotografii symbolizujący las portretów niesionych w pochodach pierwszomajowych. A bloki tymczasem tworzą i stół zebrań, i nawet celę więzienną, pokój przesłuchań.
Owe bloki liter i portrety są pomysłu Andrzeja Bareckiego, dekoracje Iwo Zaniewskiego, a stylizowane kostiumy zaprojektowała Xymena Zaniewska.
Widowisko przemawia do widza tańcem, który równie dużo wyraża jak słowo, tę pomysłową choreografię opracował Janusz Józefowicz.
Zresztą stroje, zwłaszcza luźne garnitury, są jedynym punktem spornym. Jest to bowiem nagięcie prawdy o rzeczywistości do koncepcji artystycznej. Powinno być odwrotnie. Prawda o latach pięćdziesiątych w strojach chłopców wyglądała przecież zupełnie inaczej: watowane w ramionach marynarki z samodziału, przykrótkie, wąziutkie spodnie "rurki", buty grubo szyte na "słoninie" jaskrawe skarpetki w kratki, paski, krawaty z panienkami, na głowach połyskliwe, smarowane brylantyną plerezy, kacze czuby, jaskółcze ogony. Ale wtedy jednolicie ubrany zespół aktorski musiałby się rozpaść na dwie grupy: bikiniarzy i tych, którzy nosili takie same koszule i jednolite krawaty. Do tego widocznie nie chciał Strzelecki dopuścić, bo psułoby mu to pomysł. On chciał po prostu pokazać mniej więcej jednolite społeczeństwo poddane presji czasu historycznego.
Ciekawe, że przy komediowej, rozrywkowej konwencji udało się śpiewającym, tańczącym i mówiącym króciutkie tekściki aktorom pokazać dużo prawdy o latach pięćdziesiątych. Właściwie najważniejsze elementy mamy, i to jak wspaniale zmetaforyzowane. Na początku kapitalny żywy obraz: kobieta na traktorze. Wyborne sceny ośmieszające ukryty terroryzm ówczesnych zebrań partyjnych czy zetempawskich. Celne sceny przesłuchań, obnażające mechanizm śledczy, prosty a okrutny. Wreszcie słowa na temat panowania za pomocą kłamstwa i strachu.
Wspaniały, obrazowy jest też finał. Pękający szary mur,wylewająca się zza niego masa jasnozielonych radosnych baloników. Dziś ten obraz kojarzy się nam ze zburzeniem berlińskiego muru. Jeszcze jeden, może tym razem mimowolny przykład - zważywszy uwarunkowania czasowe - pokazywania lat pięćdziesiątych poprzez doświadczenia współczesne.
Zadziwia celność słowa w piosenkach, konferansjerce, krótkich tekstach scenicznych. Strzelecki okazał się bardzo dobrym dramaturgiem i tekściarzem.
Warto w okresie noworocznym kiedy mamy trochę więcej czasu wstać od zastawionego stoju,zgasić magiczne okienko telewizora, które terroryzuje nas i wciska w fotel. Warto zatem zdobyć się na wysiłek i wybrać się na - dziś już nie tak daleki - Targówek do Teatru Rampa. "Słodkie lata pięćdziesiąte" po prostu trzeba zobaczyć. Rzadko można spotkać się na naszych scenach z takim perfekcjonizmem, który w dodatku mówi prawdy nawe gorzkie - bawiąc.
Ciekawe, kiedy w naszej sztuce pojawią się dzieła mówiące po-głębioną, prawdę o latach pięćdziesiątych. Będzie to przecież i prawda o nas samych. Dużo barier psychologicznych, które właśnie teraz o sobie dają znać i przeszkadzają nam w pełnym działaniu, zostało właśnie wtedy utworzonych. Spotkanie się z tymi dziełami byłoby dla nas najlepszym odreagowaniem, uwolnieniem od ciążących nam zmór lęków.