Artykuły

Hamlet - powiedzieć wszystko

"Hamlet" w reż. Atilli Keresztesa w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Łukasz Gamrot w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Powiedzieć wszystko. Zdekonstruować i stworzyć od nowa. Wyłuskać z każdej sceny, słowa i grymasu tego, co najcenniejsze. Następnie, po długich sekundach ciszy, odebrać niekończące się owacje. Jeżeli właśnie taki był cel węgierskiego reżysera, to z pewnością dopiął swego.

"Hamlet", w fenomenalnym wykonaniu aktorów i słuchaczy studium Teatru Śląskiego, zachwyca. Po prostu i dosłownie. Misternie i pieczołowicie zaaranżowana scenografia elektryzuje od samego początku. Sadzawka z krwią, podest wchodzący w głąb widowni, wielkie wentylatory w tle i dwa ekrany, na których wyświetlają się twarze widzów - to pierwsze wrażenie, które można zlokalizować między zaciekawieniem, a zaniepokojeniem. Kolejne minuty, przekonują o tym, że to dopiero początek genialnego spektaklu, a prawie czterogodzinna dawka emocji i wrażeń, zaaplikowana przez Michała Rolnickiego (Hamlet), Annę Kadulską (Gertruda) czy Grzegorza Przybyła (Claudiusa) autentycznie oszałamia.

Keresztes wykorzystuje całą dostępną przestrzeń, dowodząc, że już na dobre zadomowił się w Teatrze Śląskim. Sceną jest widownia, foyer, kulisy. Sceną jest otaczająca rzeczywistość, a stereotypowa granica między widzem i aktorem zostaje przekroczona. "Wtargnięcie" w przestrzeń odbiorcy zmusza nas do zadania sobie pytania: czy to nadal spektakl? Czy czasem nie zaczął się on dużo wcześniej, przed pierwszym dzwonkiem i czy czasem nie potrwa trochę dłużej, dużo dłużej Reżyser nie pozostawia widza bez odpowiedzi. Nowatorska i niesamowicie sugestywna w swej oszczędności rola Horatia (utalentowany Adam Ender) może być kluczem do interpretacji sztuki. Wyposażony w kamerę przyjaciel Hamleta, śledzi każdy ruch tragicznego bohatera. Krok w krok, jak zahipnotyzowani, podążają za obrazem widzowie, mogąc dostrzec z sekundowym opóźnieniem, to co do tej pory było dla nich niedostępne: pojedynczy grymas, drgnięcie powiek, grę mięśni twarzy. Błyskotliwy pomysł reżysera (i świetne wykonanie Endera) to nic innego jak wariacja na temat słynnego hamletowskiego pytania, które Rolnicki w niebanalny sposób wypowiada tuląc się do zwłok Poloniusa (Jerzy Głybin). Wydaje się, że Keresztes zbliża się bardziej ku stwierdzeniu, że jednak lepiej być. Takie podejście bynajmniej nie jest proste. Wymaga bycia wszędzie i we wszystkim, intensywnie i bez kompromisu, aż do śmierci bohaterów, po której jednak, kamera nadal pozostaje włączona.

Nowatorska inscenizacja przetwarzająca znaczenia, odwołuje się do pewnych literackich i teatralnych toposów. Becketowscy aktorzy, żywcem wyjęci ze sztuki: "Czekając na Godota" przybywają na dwór odegrać tragedię, której główni bohaterowie staną się wkrótce nieśmiertelni: meloniki zdjęte przez Aktorów (Adam Baumann, Roman Michalski, Andrzej Dopierała) przyozdobią wykopane czaszki. Witamy na teatralnym panteonie - zdaje się mówić pobrzękujący na gitarze Reynaldo (Grzegorz Lamik) i uśmiecha się pod nosem wskazując na minę Claudiusa (Grzegorza Przybyła), który zdał sobie sprawę, że Hamlet wystawia przed jego dworem nie "Zamordowanie Gonzagi" , ale "Hamleta" właśnie.

Przełamywanie i mieszanie konwencji: od tradycyjnej, poprzez gombrowiczowską nadaje grze swoiste - obłąkane tempo. Młody książę, który zabija gaśnicą Poloniusa chwilę później walczy na szpady z Leartesem (Bartłomiej Błaszczyński). Michał Rolnicki ubrany w zwykły t-shirt wybiega przez drzwi widowni i po kilku minutach wraca, jako Hamlet, przyodziany w dworski strój. Nie zdążymy się przyzwyczaić do tej kreacji, ponieważ w następnych scenach główny bohater pojawia się w koszulce z napisem: "Hamlet is death" (może jednak nie ) i cała zabawa zaczyna się od początku. Swoisty rytm spektaklu nadaje wspomniany Michał Rolnicki. Zmuszony jestem po trzykroć uderzyć się w pierś i szczerze przeprosić, bo nie wierzyłem, że kojarzony z serialami aktor, upora się z Shakespearem. Postać stworzona przez aktora, od początku do końca, przykuwa naszą uwagę. Rolnicki wchodzi w rolę całym sobą, pozwala się opanować szaleństwu i chwilami mamy wrażenie, że wręcz trawi go wewnętrzny ogień. W scenie gwałtu na Ofelii (dopracowana w najmniejszym szczególe rola Agnieszki Radziszewskiej) lub burzliwej rozmowy z matką, oglądamy szarpanego przez obsesje i koszmary człowieka, który jest zdolny do wszystkiego. I jesteśmy przekonani, że to prawda, bo gdy zbliża się do pierwszych rzędów widowni, zaniepokojeni próbujemy się odchylić do tyłu. Drobne, jednak zauważalne problemy z dykcją, przesłania talent i zaangażowanie aktora, który potwierdził swoją sceniczną dojrzałość.

Nie istnieje sztuka doskonała. I bardzo dobrze, że nie istnieje, bo spektakl, który się "potyka" jest prawdziwy. Zgodnie z tą zasadą można wytknąć kilka mniej udanych pomysłów Keresztesa. Niepotrzebnie sili się na współczesność wkładając w ręce Osrica (Zbigniew Wróbel) telefon komórkowy. Dynamiczna i bardzo długa scena rozmowy między Gertrudą, a synem przebiega w całości za kulisami - ciekawy początkowo pomysł zaczyna pod koniec męczyć, głównie ze względu na kiepską akustykę. Niepotrzebnie wydłużona jest scena śmierci głównych bohaterów - ociera się o groteskę. Zrugać należy też młodych aktorów w scenie otwierającej pierwszy akt, za fatalną dykcję. Bieganie i krzyczenie na scenie nie wystarcza, aby zostać aktorem.

Chciałbym, tak bardzo chciałbym nie mieć już nic do powiedzenia. W jaki sposób można jednak przemilczeć sytuację, w której rewelacyjny spektakl zostaje zniszczony fatalnym zakończeniem? Hamlet kończy się w momencie wypowiedzenia ostatnich słów przez Horatia. Jest to zakończenie oszczędne i po prostu dobre. Attila Keresztes nie zatrzymał się i w rozpędzie przedobrzył. W anielskiej poświacie i stroju, jakiego nie powstydziliby się bohaterowie filmu: "Matrix", na scenę wkracza kilkuletni Fortinbras (Piotruś Oskard). Wypowiada kilka niezrozumiałych kwestii i kurtyna opada. Chwila konsternacji - widzowie próbują wymazać z pamięci ostatni epizod. Udało się. Gromkie brawa długo nie ustają.

Mimo końcowej wpadki, której jak powtarzam nie wybaczę, "Hamlet" zasługuje na miano wielkiego dzieła. Reżyserowi i aktorom udaje się "powiedzieć wszystko", a nawet kilka zdań więcej. Spektakl wydobyła z aktorów to, co najlepsze - autentyczność czy zaangażowanie. Spektakl wbija się w nas jak drzazga i długo nie daje spokoju, a tego w moim odczuciu powinniśmy oczekiwać od sztuki. Jedna z najlepszych propozycji Teatru Śląskiego, obok której nie można przejść obojętnie. Porywający, zaskakujący, obrazoburczy. "Hamlet" - stanowczo trzeba "być".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji