Blaga na medal
,,A reszta? Reszta - to wspomnienie czasu, który minął, to nasza młodość, to nasi ulubieni artyści, to... dymek z papierosa, którego smak pamiętamy, ale który dawno już zgasł..." Tak pisał niezapomniany Kazimier Rudzki w swych wspomnieniach o kabaretach i teatrzykach Warszawy lat międzywojennych. O tych urokliwych scenkach, gdzie humor i śmiech mieszały się ze wzruszeniem i łzą. O tych, wydawało się, zapomnianych już czasach, kiedy ludzie potrafili bawić się, kochać, spotykać po to, żeby odetchnąć od gwaru ulicy w ciszy teatru.
Andrzej Strzelecki, reżyser i scenarzysta spektaklu "Cabaretro", który mieliśmy okazję obejrzeć w wykonaniu warszawskiego Teatru na Targówku, przypomina właśnie te utwory, scenki i atmosferę lat dwudziestych. Podjął się zadania karkołomnego. Trącące myszką słowa piosenek, ckliwa lub nawet mierna muzyka stwarzały niebezpieczeństwa powstania spektaklu nijakiego, łzawego i po prostu nudnego. Tymczasem publiczność zgromadzona w Teatrze Śląskim bawiła się znakomicie, zmuszając artystów do dwukrotnego bisowania.
W czym tkwi sekret powodzenia? Ano, w bladze, która stała się pomysłem na przedstawienie. Skonstruowane na zasadzie kontrapunktu poszczególne numery spektaklu, w których banalny często tekst staje się tłem dla fascynujących brawurą i perfekcjonizmem komicznych scenek rodzajowych, nie pozwalają na chwilę znużenia. Inteligentna aluzja obyczajowa, wywołujące zdrowy śmiech podkreślenia, nawet dziś aktualnych podtekstów politycznych, gra rekwizytem - to wszystko bardzo mocne punkty spektaklu.
Najważniejsi jednak są aktorzy. "Cabaretro" jest bowiem widowiskiem typowo zespołowym, bez wyróżniających się gwiazd pozostawiających w tyle całą resztę. Uroda takich utworów jak "Twe usta kłamią", "Cztery małe krasnoludki", "Rafałek jeszcze kawałek", "Lou Tsen Khai" czy ,,Błędny rycerz", kryje się właśnie w znakomitym, zgranym, uzupełniającym się wykonaniu. Dowcipne, inteligentne słowo wiążące Andrzeja Strzeleckiego staje się znaczącym przewodnikiem po spektaklu. Bowiem ma on cechę,której często brak realizacjom opierającym się na starych kabaretowych tekstach - ich twórcze przetworzenie zachowuje ciągłość pewnej tradycji, a zatem również ciągłość kulturową.
Na koniec słowo o choreografii. Janusz Józefowicz, jeden z najzdolniejszych młodych twórców w tej dziedzinie, zadbał, żeby aktorzy poruszając się w starych kostiumach z epoki, bo za takie można uznać już dziś fraki, połączyli w scenicznym tańcu stare i nowe, podkreślając jednocześnie komizm sytuacji. Nader oszczędna dekoracja sprawia, że wykonawca staje się na scenie najważniejszy, a jego potknięcia wyraźne. Jeśli jest ich mało, to chwała za to artystom.
Śpiewana tuż przed finałem piosenka "Malejemy" sprowadza widzów na ziemię, przypominając, że żyjemy w końcu XX stulecia. Ale warto czasem spojrzeć za siebie. Byśmy nie zmaleli do końca.