W co się bawić?
To już od kilku lat warszawiacy wiedzą. Należy podjąć trudy uciążliwej podróży, przeprawić się przez Wisłę i dotrzeć na Targówek. Przestąpiwszy próg Teatru Rampa nie ma powodu dalej się kłopotać: wieczór z pewnością upłynie na dobrej zabawie.
Pojawił się jednak nowy problem: za co się bawić? Rampa od kilku miesięcy przygotowuje nowy, duży spektakl pt "Film". "Zważywszy stan naszych finansów, premierę przewidujemy w pierwszym kwartale 1998" powiada Andrzej Strzelecki z wisielczym humorem. Ale nie rezygnuje. Skoro zabrakło pieniędzy na realizację "Filmu", zespól opracował inne przedstawienie, by tak rzec, oszczędnościowe.
Na malej scenie bardzo skromna dekoracja i tylko siedmiu wykonawców - wyłącznie mężczyźni. Śpiewają najsłynniejsze estradowe przeboje minionych dziesięcioleci. Ponieważ przeważnie są to piosenki miłosne, efekt jest tyleż pikantny, co i komiczny. Źródłem dowcipu jest pastisz, parodia, wykonanie sprzeczne z treścią utworu, z pierwotną intencją autorską. "Już taki jestem zimny drań" - nieśmiało nuci wystraszona ofiara losu. "Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy?" - pyta chór panów, cokolwiek hmmm... zniewieściałych.
Scenariusz uzupełniają fragmenty rozmaitych poradników - od książki kucharskiej po podręczniki dla hobbistów. Strzelecki oczywiście wyreżyserował je tak, by wydobyć cały idiotyzm udzielanych w najlepszej wierze wskazówek. Jak tresować kanarka? - nie powiem; to trzeba zobaczyć w Rampie na własne oczy.
Ot, sceniczny drobiazg, stworzony w warunkach nieomal chałupniczych, właściwie mimochodem. A publiczność ma uciechę nie lada.
W co się bawić wiedzą artyści Rampy, wiedzą i widzowie, którzy ciągną na peryferie Warszawy mimo przeszkód, jakie stawia im komunikacja miejska. Tylko sponsorzy nie wiedzą. Z tajemniczych powodów znacznie chętniej topią pieniądze w przedsięwzięciach artystycznie podejrzanych aniżeli w tych, które gwarantują powodzenie. I dlatego "Filmu" w najbliższym czasie nie obejrzymy. Chyba że znajdzie się jakiś łaskawca obdarzony nie tylko majątkiem, ale i rozumem...