Artykuły

Czterech muszkieterów portret własny

Teatr stanął na głowie i zaczyna pożerać własny ogon. Drwi ze swojej instytucjonalnej postaci, z tekstu, którym się żywi, z aktorów, których wykorzystuje, z publiczności, którą oszukuje, a na koniec z własnej historii i tradycji - ciasnego gorsetu zasad i przyzwyczajeń. Innymi słowy teatr czasem oddycha, nabiera świeżego powietrza, odradza niczym Feniks i pozwala wreszcie nam, umęczonym, wiernym wrócić do punktu wyjścia. Wtedy się okazuje, iż teatr jest wciąż sobą i wciąż proponuje nam wymyślane-prawdziwe, nowe-stare historie. W taki oto nastrój wprowadził mnie spektakl na Trzeciej Scenie Teatru Polskiego. Otóż czterech młodych aktorów, zespołowo (acz ukierunkowanie) zaproponowało nam siebie saute, z lekkim przybraniem (gracji znak - czarny frak) w przedstawieniu-potrawce pt. "Kwartet na czterech aktorów" Bogusława Schaeffera. Od napisania tego utworu minęły 22 lata, a wciąż jeszcze odbierany jest jak gdyby powstał wczoraj, przed chwilą, a w zasadzie nie tyle powstał ile staje się ad hoc, na oczach publiczności. Tylko kompozytor, a zarazem teoretyk muzyki, mógł napisać tak przewrotny utwór sceniczny. Prosty w istocie tekst stawia duże wymagania przed wykonawcami. Każdy z nich winien być nie tylko indywidualistą zdolnym do improwizacji ale i pokornym "członkiem zespołu" - trybem maszyny pt. "kwartet". Bez tego i bez niepowszedniej sprawności warsztatowej i fizycznej utwór Schaeffera nie zabrzmi czysto, nie uwiedzie, nie rozbawi, po prostu nie zaistnieje.

Okazało się, że mamy we Wrocławiu takich aktorów - otwartych, nieco szalonych i świadomych swych umiejętności. Schaeffer proponuje w "Kwartecie" nie tylko czystą zabawę formą, stylową igraszkę. Ten coraz chętniej (już bez niegdysiejszych obaw) wystawiany dramaturg, ustawia przed nami krzywe zwierciadło, drwi z przyzwyczajeń, piętnuje pustkę języka, gestów, banalność sytuacji a nade wszystko wyzwala wyobraźnię. Większość jego sztuk to apoteoza wolności a zarazem obraz świata zniewolonego naszą małością, konformizmem i uniformizacją. Mądry widz, oglądając spektakl na Trzeciej Scenie, będzie się śmiał me tylko z ekshibicjonizmu aktorów, ale też i z samego siebie. Czterej bohaterowie tego przedstawienia odkryli przed nami nie tylko parę tajemnic własnej profesji, skarykaturowali nie tylko siebie ale i nas. Bez wątpienia również i w schaefferowskim szaleństwie jest metoda. Znaleźć nań receptę nie jest łatwo. Aktorzy grają bowiem przede wszystkim siebie (zarówno zawodowo jak i prywatnie) i żeby dotrzeć do prawdy muszą doskonale oszukiwać. Śmieją się z siebie, śmieją się z nas i muszą sprawić abyśmy potrafili zdobyć się na to samo. A czynią to bezbłędnie: Krzysztof Bauman, Henryk Niebudek, Miłogost Reczek i Wojciech Ziemiański.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji