Hamlet z rękami w kieszeniach
Duński książę nosi czarną sztruksową marynarkę. Błazenadą i arogancją maskuje swój ból i rozdarcie pomiędzy wiernością ojcu i miłością do matki. Jest wyraźnie nadwrażliwy, wewnętrznie rozedrgany, miotający się pomiędzy apatią a nadmiernym podnieceniem. A może wystarczyłoby napisać - jest młody, bardzo młody?
Takiego właśnie Hamleta oglądamy w kolejnej inscenizacji nieśmiertelnego dzieła Szekspira, przygotowanej przez holenderskiego reżysera, aktora i scenografa Guido de Moora w warszawskim Teatrze Studio. Inscenizacji dyskusyjnej, ale z pewnością wartej uwagi.
Widywaliśmy już Hamletów-filozofów i Hamletow-szaleńców. Udających obłęd dla ukrycia własnych zamiarów lub naprawdę szalonych. Każda kolejna inscenizacja Szekspirowskiej tragedii daje odtwórcy roli tytułowej ogromne możliwości własnej interpretacji, znalezienia klucza do tej postaci. A jaki jest ten najnowszy Hamlet? Wiek aktora grającego tę rolę sprawia, że staje się on podobny do współczesnych młodych ludzi. Odrzucających skompromitowane wartości świata dorosłych, pozostających z nim w konflikcie. Hamlet wygłupiający się, obrażający ojczyma, raniący matkę, jest przede wszystkim zbuntowanym nastolatkiem. Chłopakiem, którego świat legł w gruzach wraz ze śmiercią ojca i powtórnym zamążpójściem matki.
Bardzo pięknie zainscenizowano scenę pojawienia się ducha ojca. Nie ma on materialnej postaci, o jego obecności świadczy jedynie smuga oślepiającego światła i odgłos bicia serca. W owej smudze widzimy twarz młodego księcia: przerażoną, pełną cierpienia. To nie filozof. To przedwcześnie dojrzałe dziecko.
Klaudiusz Jerzego Zelnika wydaje się nieco jednowymiarowy. Aktor uczynił z niego bez mała kanalię, małego wystraszonego człowieczka pokrzepiającego się alkoholem noszonym w małej butelce ukrytej w kieszeni bonżurki. Prawdziwe wrażenie robi dopiero scena modlitwy. Klaudiusz na kolanach, usiłujący się modlić, złamany - nabiera ludzkich cech, budzi współczucie.
Bohaterowie spektaklu w Studio są ubrani we współczesne stroje. Akcja rozgrywa się w pustej, lodowatej przestrzeni podzielonej na sale, komnaty i korytarze przez wysokie aluminiowe rusztowanie. Meble są także nie na ludzką miarę, "zimne" i sztywne. Wydaje się, że takie rozwiązanie scenograficzne jest szczęśliwym zabiegiem - nie uwspółcześniając dramatu "na siłę", tworzy alegorię naszych czasów. Epoki, która bywa wszak nazywana "czasem ołowiu".
Ten "Hamlet" jest bardzo jednolity stylistycznie (reżyser jest także autorem scenografii), konsekwentnym w rysowaniu postaci, grany w dobrym tempie. Nie ustrzegł się Guido de Moor paru niezbyt szczęśliwych rozwiązań, jak choćby gwałtowne manifestowanie przez Hamleta dręczącego go wyraźnie kompleksu Edypa, ale w sumie nawet dość ryzykowny pomysł powierzenia tytułowej roli bardzo młodemu wykonawcy przyniósł interesujące efekty. Na specjalne wyróżnienie zasługuje muzyka Jurriana Andriessena, ostro punktująca akcję. Raz jeszcze potwierdziły swoją słuszność słowa wiersza Jana Lechonia "Do Szekspira".
Szekspirze, któryś zstąpił do
dusz naszych głębi
I znasz krwi naszej żądzę
i nasz lęk gołębi,
Znasz nas od dna do szczytu" ...