Artykuły

Będziemy stolicą Europy. Za pięć lat. A na razie co?

Żadna nagroda dla wrocławskiego artysty, żadna wygrana na festiwalu nie zdołała przesłonić największego zwycięstwa - tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. I choć w pełni będziemy mogli się nim cieszyć dopiero w 2016 roku, to ostrzyć apetyty i szykować się na to święto można, ba! - nawet trzeba, już dziś - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Ten tytuł Wrocław zdobył jednogłośnie, co w historii ESK jest prawdziwą rzadkością. Pokonaliśmy Warszawę, Lublin i Gdańsk. Dziś na ten największy sukces wrocławskiej i dolnośląskiej kultury powinniśmy patrzeć w kategoriach wielkiej szansy - Wrocław wprawdzie tytuł ESK już otrzymał, ale stolicą zostanie dopiero w 2016 roku. A pewne elementy strategii związanej z nim widać już dziś i trzeba mocno trzymać kciuki, żeby w ciągu najbliższych lat zaprocentowały. I wierzyć, że wydarzenia związane z wrocławską stolicą wzbudzą tyle emocji co przyszłoroczne mecze na nowym stadionie.

Ten tytuł jest tak ważny i potrzebny m.in. dlatego, że przyznaje się go kolejnym miastom nie tylko za zasługi, ale też za wady i ubytki, które wymagają pilnego uzupełnienia. Z przecieków dotyczących wizyty jurorów oceniających nasze szanse na ESK wynika, że duże wrażenie zrobiło na nich nie tylko samo reprezentacyjne centrum miasta i strategia przygotowana przez prof. Adama Chmielewskiego, ale też wizyta na wrocławskim Nadodrzu. W dzielnicy, o której przez dekady całe świat kultury i sztuki konsekwentnie zapominał, a w której od kilku lat zaczyna się budzić artystyczne życie, jurorzy odkryli ognisko energii, które umiejętnie podsycone może Nadodrze skutecznie zreanimować. W takich dzielnicach - kilka kroków od centrum, ale na uboczu - mieszczą się centra artystycznej awangardy w dużych miastach całej Europy. We Wrocławiu dziś mieści się tam m.in. Centrum Reanimacji Kultury, Infopunkt Nadodrze oraz galerie Piecownia i otwarty całkiem niedawno DecoBazaar. Jeśli w ciągu najbliższych czterech lat Nadodrze zwielokrotni liczbę tych kulturalnych miejsc magnesów, już będzie można mówić o sukcesie.

Tak m.in. można wyobrazić sobie realizację strategii związanej z ESK. Ale cele są ambitniejsze - miasto ma kulturalnie się rozkwitnąć, artystycznie wypięknieć, a co najważniejsze, mamy korzystać z tego wszyscy. Bo jednym z zadań, jakie postawił przed sobą Wrocław, jest zwiększenie dostępności dóbr kultury. Dziś pod tym względem nasze miasto nie odbiega od polskiej średniej - tylko ok. 12 proc. mieszkańców regularnie chodzi do kina, teatru, filharmonii. Z jednej strony przeszkodą są finanse - kultura staje się dobrem luksusowym, na uczestnictwo w niej stać więc tych, którzy mają zaspokojone podstawowe potrzeby. Z drugiej - na liście potrzeb bynajmniej nie podstawowych często ląduje na dalekim od podium miejscu. Sprawić, żeby dostęp do niej nie stanowił finansowej bariery, i spowodować, żeby stała się modna i trendy - jeśli to się uda, o Europejskiej Stolicy Kultury będziemy mogli mówić po latach nie jak o pokazie efektownych fajerwerków, ale jak o procesie, który zaowocuje trwałą zmianą. Ze 30 lat temu największym, wykpiwanym wówczas szpanem był spacer z "Ulissesem" pod pachą. We Wrocławiu Anno Domini 2016 taki rodzaj szpanu byłby wielce wskazany.

KIT - kultura bez wielkiej wpadki

Jednej wielkiej, zdecydowanej wpadki nie było. Ale nigdy nie jest tak, żeby było idealnie, więc i tym razem odnotowaliśmy szereg pomniejszych.

Otwarcie w miejscu dawnego kina Warszawa Dolnośląskiego Centrum Filmowego miało zaspokoić apetyty wrocławian na ambitne kino, rozbudzone przez organizowane we Wrocławiu przez Romana Gutka festiwale. I uporządkować kinową mapę miasta - po uruchomieniu DCF wszystko miało być jasne: jeśli premiera "Piny" Wima Wendersa, to właśnie tam, a jak "Bitwa Warszawska", to w którymś z multipleksów. Zamiast tego w repertuarach mamy groch z kapustą - w DCF-ie można trafić zarówno na ambitne filmy europejskie, jak i na "Króla lwa", "Baby są jakieś inne" czy "Bitwę...", a "Pinę" znajdziemy w popcornowym Heliosie, który dotąd zmieniał wizerunek tylko przy okazji festiwali. Nie udało się spełnić wcześniejszych zapowiedzi, według których DCF miał prowadzić Roman Gutek i które gwarantowałyby kino z przemyślanym, precyzyjnie zaplanowanym repertuarem, gdzie Almodóvar, Wenders i von Trier mogliby zamieszkać pod jednym dachem, nie niepokojeni przez wytwórców kinowej komercji. I wciąż ambitny kinoman nie ma we Wrocławiu swojego miejsca, pod którego programem mógłby się podpisać z czystym sumieniem.

Pod koniec roku zaskoczyli swoim werdyktem jurorzy Dolnośląskiego Konkursu Filmowego. Mając do wyboru kilka projektów filmów pozytywnie ocenionych przez ekspertów, postanowili części pieniędzy nie przyznać i zwrócić je do budżetów miasta i województwa. Na lodzie został m.in. Przemysław Wojcieszek - jego najnowszemu filmowi, zaproszonemu wstępnie na festiwal w Berlinie, odmówiono wsparcia. Według zasiadających w komisji urzędników nie zasługiwał na nie, na szczęście projekt udało mu się dokończyć dzięki wsparciu Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, który docenił projekt.

Rozczarowywał Europejski Kongres Kultury oglądany z wrocławskiej perspektywy. Najpierw kuszono nas imponującym zestawem nazwisk, wśród których znaleźli się m.in. Amos Oz, Umberto Eco, Wisława Szymborska i Tadeusz Różewicz. Później okazało się, że sławy będą debatę o europejskiej kulturze wspierać z daleka. Ponadto organizatorzy EKK, zamiast połączyć wszelkie działania artystyczne, tak żeby wzbogacić ofertę imprezy, twardo obstawali przy podziałach - na przedsięwzięcia lepsze, prezentowane w ramach EKK, i gorsze, którym zabraniano nawet zamieszczania informacji, że odbywają się w jego trakcie. Taki los spotkał m.in. bardzo ciekawy teatralny projekt o katastrofie smoleńskiej Ad Spectatores, realizowany we współpracy z moskiewskim teatrem Doc - kiedy na stronie grupy pojawiła się informacja, że premiera odbędzie się podczas Kongresu, natychmiast ze strony EKK pojawiło się ostre wezwanie do jej usunięcia. Co dziwi tym bardziej, że większość projektów prezentowanych przez Kongres wcale nie rzucała na kolana. A tzw. szerokiej publiczności zaserwowano pokaz sztucznych ogni - z okazji kolejnego sylwestra czy otwarcia stadionu byłby jak znalazł. Jako huczny finał debaty o kondycji współczesnej kultury otwierał nieoczekiwane pole do interpretacji, raczej wbrew intencjom organizatorów. Bo jeśli pod strzechy ma trafiać tylko w postaci fajerwerków, to nie jest z nią najlepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji