Artykuły

Senność letniska

Letnią propozycją Teatru Miejskiego w Gdyni, graną na plenerowej scenie obok mola w Orłowie, jest tym razem "Mewa" Antoniego Czechowa.

Brzozy na plaży

Spektakle grane w Orłowie są zawsze testem talentu dla scenografa: jak wykorzystać tło morskich fal, scenerię morskiego brzegu i towarzyszący spektaklom zapadający zmierzch. Elżbieta Wernio zasadziła na piasku kępę brzóz, na scenie wysiała trawę, widok na morze otwiera się przez trzy białe bramy, imitujące ogrodowy teatr z pierwszego aktu. Bramy są też jednak potem ramą całego przedstawienia. Nic dziwnego: bohaterowie grają tu coś przez cały czas, tyle że to - cytując poetę - "teatr życiem płacony". Scenografia, tak niby realistyczna, a na niby (brzozy na plaży...), bawiąca się konwencjami (obowiązkowa w sztukach Czechowa biel letnich kostiumów) dobrze trafia w myśl przedstawienia. Gdybyż jeszcze oprawiająca spektakl muzyka dostosowała się do tej gry w umowność i nie była tak dosłownie, tak oczywiście nostalgiczna.

Marionetki

Najosobliwsi są poruszający się po scenie ludzie. Ma się wrażenie, że raczej deklamują swoje kwestie, niż nimi tak naprawdę żyją. Marionetki - cytując tego samego poetę. Tak miało być w pomyśle reżysera, czy tak się anemicznie zagrało aktorom, trudno zgadnąć. W przypadku Trigorina, (gościnnie Adam Ferency), daje to nawet dobry efekt, bo wydobywa na wierzch kabotyństwo tego literata w średnim wieku, szukającego wrażeń na prowincji. Ale jako sposób bycia tylu innych bohaterów, ich dystans do siebie powoduje, że sztuka staje się senna, odrętwiała. Na scenie kochają się na zabój, przegrywają całe życie, strzelają sobie w łeb. Ale widowni to nie porusza. Rozumiem: Irena Arkadina (Urszula Kowalska), ukradkiem ocierająca usta po pocałunku z Trigorinem, tak naprawdę go nie kocha, gra tę miłość, potrzebną jej jako lek na lęk starzejącej się kobiety przed samotnością. Rozumiem: doktor Dorn (Dariusz Siastacz), podstarzały bawidamek, na nic już specjalnie w życiu nie czeka. Ale jakoś trudno było mi tak na nic już nie czekać razem z nim przez całe przedstawienie.

Dramat i loteryjka

Masza (Beata Buczek Żarnecka) i Nina (gościnnie Dorota Nikiporczyk) to jedyne tu żywe, pełnokrwiste, przeżywające prawdziwy dramat osoby. Z zestawieniu z resztą dramat tym prawdziwszy i dzięki temu najciekawszy. Grzegorz Jurkiewicz, grający jednostajnie Trieplewa, wyraźnie nie uniósł roli. Trzeba by jeszcze zauważyć autentycznego w swej prostackości Szamrajewa (Eugeniusz Kujawski) i - jak zawsze rzetelnego - Stefana Iżyłowskiego. Kiedy jego schorowany Sorin dostaje ataku astmy w końcówce trzeciego aktu, dusi się tak przekonująco, że chciałem już zerwać się z ławki i biec aktorowi na ratunek.

Spektakl zakończony jest świetną sceną: gdy na werandę wchodzi doktor Dorn, by dyskretnie powiadomić Trigorina o samobójstwie Trieplewa, towarzystwo w najlepsze licytuje dalej idiotyczną loteryjkę. Tak, można w ten sposób przedeklamować i przelicytować za parę kopiejek całe swoje życie. Ale by stanąć przed tym pytaniem, widz musi się wcześniej zgodzić na to, że jego cierpliwość zostanie poddana niemałej próbie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji