Bezdomni po polsku
Teatr Nowy wystawił Antygonę w Nowym Jorku Janusza Głowackiego w reżyserii Roberta Glińskiego. Przedstawieniu nie da się niczego zarzucić poza tym, że pozostawia widzów obojętnych na siebie, teatr, bezdomnych, Amerykę i Polskę.
Antygona to sztuka ostatnio bardzo modna. Robi niezwykłą karierę w Stanach, a i w Polsce doczekała się już kilku realizacji, zbiera dobre recenzje. Opowiada historię amerykańskich bezdomnych: Portorykanki, rosyjskiego Żyda i Polaka, którzy wykradają zwłoki jednego ze swoich, żeby pochować je w Tompkins Sąuare Park zamiast w zbiorowym grobie dla przestępców.
Na zeszłorocznym maltańskim festiwalu Biały klaun z Kijowa wciągnął do swego spektaklu poznańskich kloszardów. Babinka była całowana po rękach i tańczyła jak na balu. Nie było w tym złośliwości ani ironii. Było to piękne. W grudniu przyjechało do „Ósemek” lubelskie Provisorium i przywiozło swój najnowszy spektakl Współczucie. Więcej w nim było przejmującej prawdy niż aktorskiej gry. Był pieśnią dla przyjaciół — ulicznych aktorów, których jedynym majątkiem bywa drewniany Pinokio, para czarnych lakierowanych butów i… — no właśnie — niebo w ludziach.
O waszyngtońskim przedstawieniu Antygony… Juliusz Toszka napisał w jednym z ubiegłorocznych numerów „Teatru”, że był to spektakl „robiący dobrze” amerykańskiej publiczności. Nie dotykał jej zbyt mocno, nie burzył przyjętego obrazu świata. W poczuciu dobrze spełnionego kulturalnego obowiązku widzowie opuszczali teatr i obojętnie mijali po drodze żebraka.
Po co wystawiać Antygonę… w Poznaniu roku 1994? Skonwencjonalizowany kontakt między aktorem i widzem sprawia, że od sceny do pierwszych krzeseł odległość trzeba mierzyć w kilometrach. Wcale to nie znaczy, że aktorstwo było złe czy scenografia. Szczerze mówiąc dziwią mnie marne oklaski po tym spektaklu, w kontekście owacji dla Śmierci i dziewczyny w reżyserii Zanussiego.
Temat jednak jest tak bliski, ważny, drażliwy, że nawet teatrze — przedede wszystkim w teatrze — nie możemy tylko udawać. Nie wystarczy przyzwoicie zagrana sztuka. Trzeba chyba znaleźć inne środki, żeby przekonująco mówić o tym, co ważne. Nie da się wszystkiego przegadać. Zbyt fałszywie brzmią słowa policjanta (Mariusz Sabiniewicz), które mają nas przenieść w realia Nowego Jorku. Po co się tam przenosić? Nie jesteśmy dzielnym, amerykańskim społeczeństwem, nasi miejscowi bezdomni czekają za rogiem, nie pakują swego dobytku do wózka z supersamu. Teatr powinien dotykać tego, co tu i teraz, jeżeli chce być dla widza ważny.
Z ostatniego zdania spektaklu dowiadujemy się, że wedle statystyki jedna osoba znajdująca się w teatrze prawdopodobnie wkrótce zostanie bez domu. Telewizja Polska pokazała kilka miesięcy temu film, w którym zwykła amerykańska rodzina z dnia na dzień znalazła się na ulicy. Film zrobiony był tak, że trzeba było po nim zastanowić się nad problemem homlesów (czyli amerykańskich bezdomnych) i nad swoimi własnymi problemami.
Ciągle bardzo lubię teatr i wierzę, że można w nim dużo ważnego zrobić, powiedzieć. Znowu wybiorę się na Czerwone nosy do Nowego, żeby tej wiary nie tracić.
Janusz Głowacki: Antygona w Nowym Jorku. Teatr Nowy. Premiery 21–23 stycznia.