Artykuły

Monsieur Chopin, nie odwracaj głowy!

RZECZOM, przeznaczonym na eksport, przypatruję się ze zdwojoną uwagą. Siedemnastu programom telewizyjnym, które nasza TV przeznaczyła na eksport w pierwszym kwartale przyszłego roku nie będę miał czasu się przypatrzeć, bo mi ich nikt nie pokaże. Zobaczę je razem z kilkoma milion polskich telewidzów od razu na ekranie i pozostanie mi - jak to już nieraz bywało - jako jedyna satysfakcja rumieniec wstydu. Albowiem wszystkie nasze towary eksportowe przechodzą przez rozliczne kontrole techniczne i artystyczne krom programów telewizyjnych. A tu ma spokojną głowę celnik, recenzent i ministerstwo Kultury. Głowa głową, ale gdzie sumienie?

Niepokój nasz wzrasta w miarę jedzenia. Nie, aby programy telewizyjne na Interwizję, a w przyszłości może na Eurowizję, a nawet na planowaną i jakże realną od czasu olimpiady w Tokio - Mondowizję - były gorsze; są na pewno w porównaniu z ubiegłymi laty lepsze.

Nie jest to jednak, jak mitologia w teleturniejach "Wielkiej Gry", sprawa zamknięta na siedem pieczęci. Wiadomo, że bogini Artemis nasłała na Eneasza obrzydliwego odyńca, że straszliwy Porfirion zapałał zgubną namiętnością do boskiej Hery i że Amazonka Hipolita uprzedziła krajowe kociaki, wierząc na słowo Tezeuszowi, iż posiada on na okręcie rzadką kolekcję motyli: nic więc nowego pod słońcem i nic tu świeższego nie wymyślą. Ale w Interwizji? Liczy ona już pięć lat, obejmuje swoim zasięgiem 60 telewizyjnych stacji nadawczych, a linie kablowe liczą sobie 8 tys. km. Za rok, za dwa postęp techniki zmusi nas do szukania coraz bliższych kontaktów z Eurowizją, potem z Mondowizją. Polski telewidz ujrzy po raz pierwszy we własnym mieszkaniu balet z Folies Bergere, polski telerecenzent radziecki program rozrywkowy i zyska to, co i chwali wyższością twórców naszych programów TV: skalę porównawczą.

Byłoby więc przezornie i mądrze już obecnie myśleć o przygotowywaniu polskich programów eksportowych; my niestety wierzymy, że oglądamy się wyłącznie nawzajem, co, jak już wiedzą starcy i dzieci, ich tylko bawi.

Doświadczenia ostatnich tygodni, niestety wcale nie bawią. Oto przykłady.

Z okazji "Barburki" ujrzeliśmy program, zatytułowany "Cała Polska górnikom". Bardzo się ten program na ogół podobał. Czy jednak zagraniczni odbiorcy zrozumieją sens parodii polskich piosenkarek?

Ruszyły już "Gry dziecięce" z cyklu "Figury rytmiczne"; mimo jednak scenariusza Ostromęckiego, choreografii Grucy, wykonawców z Teatru Wielkiego Opery i Baletu - nie znamy a) adresata tych programów, b) ich celu. Jako wydarzenie choreograficzne nie wchodzą chyba w rachubę, jako żart baletowy - nie śmieszą, jako program interwizyjny wydają się nieporozumieniem.

Transmitowaliśmy do Związku Radzieckiego piosenki Dunajewskiego. Do Tuły nie jeździ się z samowarem, a do Anglii z Szekspirem. Te piosenki mogły zainteresować bywalców warszawskich kawiarni, gdyby je tam interpretowano. Nie byłbym szczęśliwy, widząc Kalinę Jędrusik w moskiewskiej edycji.

Na programy międzynarodowe nadają się pozycje wyjątkowo udane, albo bardzo charakterystyczne. Pozycje wszystkim zrozumiałe, albo świetnie zinterpretowane. Muszą one - oczywiście - kosztować. Eksportowych obrabiarek też nie produkujemy z tektury. Wszelki szmugiel psuje nam tu tylko reputację, a zadania będą rosły, wymagania też. Lepiej świecić na ekranach interwizyjnych przyjaciół pustką, niż wyróżniać się nieudolnością. Sztuka telewizyjna poszła już bardzo naprzód i naprawdę nie ma celu odkrywać Księżyca przy pomocy polowej lornetki w czasie, kiedy sprzedaje się atlasy jego drugiej półkuli.

CHCIAŁBYM tu wrócić do dyskusji o "tajemnicy dr Kildare'a", zainicjowanej tydzień temu, albowiem dyskusja naprawdę rozgorzała i może stać się interesująca.

Trzy czytelniczki z Poznania piszą, iż "wbrew pozorom i modzie na cynizm istnieje w społeczeństwie zapotrzebowanie na ludzi z charakterem, ludzi solidnych, uczciwych, a przy tym sympatycznych, nie nudnych". Po czym następuje wyliczenie cech psychicznych i fizycznych dr Kildare'a, zakończone pytaniem "Czy uda się nam wyhodować polskiego Kildare'a?".

Cytuję tu dwa zdania z wspomnianego listu, nie, aby udzielić gotowej odpowiedzi. Jest to na pewno jeszcze jeden przyczynek do wygasłej niedawno dyskusji o bohaterszczyźnie, ale dyskusji, prowadzonej w innej skali i bardziej rzeczowym tonie. Już nie Kozietulski ani Ordon jest jej bohaterem, ale współczesny nam człowiek. Przed kilkoma dniami "Tygodnik Kulturalny" i doniósł o smutnym finale losów naszego, polskiego, specyficznego dla naszych warunków dr Kildare'a - dr Hofmana z Dołhobyczowa, o którym kiedyś było głośno, może - za głośno. To już wykracza poza ramy naszych "Rozmyślań", ale przecież telewizja do pewnego czasu nadawała sylwetki naszych, może zbyt szumnie nazwanych "bohaterów", a zbliża się także doroczny, styczniowy konkurs na "Polaka roku 1964". Kilderomani, Kilderomanki, zapraszamy do dyskusji!

Albowiem problem pozytywnego bohatera wcale nie jest problemem łatwym, ani naiwnym. Mogli się o tym przekonać widzowie katowickiego spektaklu teatru TV, który wystawił A. Siekierskiego "Czarne i białe pióropusze". Rzecz była jak najbardziej współczesna: kopalnia, konflikt między obowiązkiem społecznym a długiem osobistym, konflikt między pracownikiem produkcyjnym a odpowiedzialnym za plan dyrektorem, jednym słowem samo jądro produkcyjnego życia, materiał na wielkie konflikty, charaktery i problemy. Siekierski miał sporo dobrych chęci, starał się mu w tym sekundować reżyser widowiska T. Aleksandrowicz, czemuż wysiłki ich nie dały spodziewanych owoców? Bo ani dyrektor, ani inżynier nie zagrali ani razu samych siebie, a byli tylko nosicielami pewnych problemów i pewnych idei. Bo w kluczowych momentach spięć pozostały akcesoria dramatyczne, a zabrakło bohaterów dramatu - ludzi. Bo kwestie aktorskie brzmiały zbyt gładko. Pewnie - dr Kildare także mówi gładko, nie stroni od frazesów, ale jest w nim zawsze charakter osobisty, zawsze cząstka indywidualnego człowieka, nie mówiąc już o kwalifikacjach aktorskich.

Teatr TV przedstawił nam w poniedziałek rzadko stosunkowo eksponowany dramat Szekspira "Burza" - niemal w stypę szekspirowskiego roku. Inscenizacja frapująca - reżyserem przecież była K. Skuszanka. Frapująca obsada - Czyżewska, Mrożewski, Kowalewski, Przegrodzki, Łotysz, Wyrzykowski, Pawlik, Kobuszewski, Surowa, Ziejewski, Siwiński - mein Liebchen, was willst du noch mehr?" "Burza" była jedną z najlepszych inscenizacji Szekspira w TV; ale jednocześnie przerosła jej możliwości. Nie można tu było rozgraniczyć baśni od świata realistycznego. Świat realny eksponowany był - głównie dzięki doskonałej grze aktorów wyraziście, przejmująco, czasem doskonale. Fantazja - zapewne dzięki, a może na skutek inwencji reżyserskiej - jasełkowo. Nie była to lekcja Szekspira - "Burza" zresztą być nią nie może. Była to lekcja poezji, znakomitej umiejętności recytacji. Telewizyjny debiut Skuszanki zaliczyć trzeba do wydarzeń bardzo dyskusyjnych - ale na pewno trwałych. Nie wypominając jej, iż czasami zapominała o reżyserskim ołówku.

WIELEKROĆ pisaliśmy już o magii słowa w TV; o tej jej specyfice, która pozwala odkryć w programach poetyckich archipelagi nowych doznań i wzruszeń. Wielokroć jeszcze o tym pisać będziemy. "Panorama Literacka", programy poetyckie mają tu szczególne zasługi: wielu twórców współczesnych i tych, którzy przechodzą już do klasyki zostało dzięki TV zbliżonych do milionów potencjalnych czytelników, w wielu wypadkach niekomunikatywny przy lekturze tekst nabierał w recytacji telewizyjnej rumieńców życia; winne temu zbliżenie twarzy recytatora, sugestia mimiki, koncentracja uwagi słuchacza? Owo spojrzenie prosto w oczy, które wiele mówi i wiele tłumaczy? Oto krawędź poetyki i psychologii, dziedzina przez naszą teorię literatury i teorię (jeśli taka istnieje) percepcji telewizji jeszcze nie odkryta. I nowa platforma do dyskusji.

CHYBA zbliżający się karnawał dał asumpt swoistego "treningu" rozrywki. Mamy do zanotowania trzy programy rozrywkowe, każdy inny: "Zwariowany bal" z Wrocławia, "Amatorskie zespoły przed kamerą" z Łodzi i "Cyrkowy wóz" z Katowic, czyli od "Łabędziego Jeziora" po akrobacje parterom. Ogólny wniosek: coraz lepszy, bardziej wyrównany poziom. Zespoły zawodowe bliżej amatorskich, amatorskie bliżej zawodowych. Tak było z Wrocławiem, tak z Łodzią. Pot-pouri z oper, operetek i baletów jest zawsze widowiskiem strawnym i miłym, jeśli tylko dopisze tempo (a ono dopisało), oraz reżyseria (z tym gorzej). Zespoły łódzkich włókniarzy zadziwiły: to aż tak? Dobrze brzmiące zespoły chóralne orkiestralne, niezłe wstawki taneczne, całość bije na głowę renomowane i profesjonalne kabarety, marnotrawne dzieci "Estrady". Katowiccy fachowcy cyrkowi bez zarzutu. Maniera u piosenkarek, polska choroba dziedziczna, trochę stylizacji, zresztą w dobrym tonie.

Ale takich programów nie puszcza się na Interwizję: może słusznie. Dlaczego jednak panuje tu mit profesjonalizmu? Dlaczego etatowy tancerz i piosenkarz ma w Interwizji zielone światło, choć nic do takiej legitymacji go nie uprawnia?

Chopin na łazienkowskim pomniku odwrócił głowę. Długo szukałem wytłumaczenia tak poetyckiego gestu: teraz już wiem. Odwraca on także głowę na planszy naszej Interwizji. Monsieur Chopin, nie odwracaj się, będzie lepiej!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji