Artykuły

Dziewiąta fala

PRZETOCZYĆ się musi aż osiem grzywaczy, zanim o brzeg uderzy znowu fala ta sama, dziewiąta. Nikt dotąd nie wiedział na pewno, jak długo trzeba czekać na jej powrót i znowu rozwiązanie tej zagadki ułatwiła nam telewizja. Już wiemy, po obejrzeniu programu ostatnich dni, że oczekiwanie może przedłużyć się do kilku tygodni. Tyle właśnie czasu wymagał ponowny powrót dobrej telewizyjnej passy.

Była więc w ub. tygodniu dobra publicystyka, przyjemna rozrywka, interesujący teatr. Te trzy optymistyczne stwierdzenia wynagradzają w poważnym stopniu długi okres posuchy, nieustannych powtórek, wykorzystywania do maksimum telerecordingu.

Do dobrej, rzetelnej, a jednocześnie interesującej publicystyki zaliczyć trzeba program zatytułowany: "Zanim, powiecie - tak". - Pod ostrzałem milionów par oczu znalazły się nastolatki. Głównie ci młodzi ludzie, którzy przez cały grudzień prześcigają się w obłędnym maratonie do... drzwi urzędów stanu cywilnego. Osiemnastoletni i dwudziestoletni założyciele nowych rodzin, zielone głowy pretendujące do dojrzałych kolorów, mogły przeanalizować całą złożoność małżeńskiego problemu, do którego tak bardzo jest im spieszno.

Samo zjawisko opisała co prawda prasa już uprzednio, niemniej wzięte ono na warsztat telewizyjny okazało się jeszcze bardziej warte przeanalizowania. Bezpośrednim powodem pośpiechu młodych jest nowy kodeks rodzinny, wchodzący w życie od nowego roku. Podnosi on granicę wieku mężczyzn wstępujących w związki małżeńskie do lat 21. Nikt chyba w naszym społeczeństwie - zarówno kodyfikatorzy, jak i my wszyscy, dyskutujący powszechnie nad projektem przepisów nowego prawa rodzinnego - nie przypuszczał, że najwięcej "bigosu" narobi ten ze wszech miar słuszny przepis. Nie przypuszczaliśmy, że najżarliwszymi orędownikami najmniejszej komórki społecznej okażą się obywatele w wieku... maturalnym.

Do dobrej rozrywki kwalifikujemy sobotni program z Wrocławia "Zwariowany bal". Niedawno jeden z warszawskich recenzentów muzycznych opublikował felieton pod znamiennym tytułem: "Artemska szaleje we Wrocławiu". Sobotni program telewizyjny wydaje się potwierdzać ten "donos" w całej rozciągłości. Uduchowione dzieła muzyczne rozkręciły się (żeby nie powiedzieć - rozregulowały) w rytmach "cza-cza" i jeszcze gorszych. Aż trudno uwierzyć, że wszyscy ci, tworzący na długo przed nami, mogli być aż tak bardzo współcześni! I pomyśleć - że tego kosmicznego odkrycia zdołała dokonać jedna słaba kobieta. Gwoli prawdy - kobieta o niezrównanym temperamencie.

Z przyjemnością powitaliśmy też na małym ekranie przyjazd "Cyrkowego wozu". Program ten cieszył się przed miesiącami dużą popularnością wśród telewidzów, jest to bowiem rozrywka - mimo że cyrkowa - bardzo miła.

I wreszcie telewizyjna premiera - szekspirowska "Burza" w reżyserii K. Skuszanki. Bezsprzecznie dobre przedstawienie z całą plejadą świetnych aktorów i doskonałych ról, z powodzeniem przeniesione z wielkiej sceny teatralnej do kameralnego studia telewizyjnego.

Tylko dlaczego prawie zawsze przyjemność odbioru sztuki musi być okupiona tak strasznymi cierpieniami? Osobistości pojawiające się przed każdą premierą telewizyjną mają chyba za cel wprowadzenie do sztuki, a nie czytanie artykułów wstępnych na tematy bliżej nieokreślone. A jeśli nie mam racji, jeśli to istotnie mają być mętne wywody, to należy je w ten właśnie sposób anonsować w programach. Wówczas przed sztuką wyłączymy telewizor na piętnaście minut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji