Artykuły

Sympatyczny powrót do dzieciństwa

"Bajka o deszczowej kropelce i tęczy" Marty Guśniowskiej w reż. Jacka Malinowskiego w Teatrze Lalek Guliwer w Warszawie. Recenzja Marcina Zawady, członka Komisji Artystycznej XVIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Jeśli książę, to musi być z bajki, jeśli bajka, to dlaczego musi być książę? Ale od początku.

"Bajkę o deszczowej kropelce i tęczy" można śmiało zaklasyfikować do przedstawień ekologicznych. Teatr dla najmłodszych często - choć z rozmaitym skutkiem - podejmuje tematy ochrony środowiska, śmiecenia w miejscach publicznych, naruszania naturalnego roz-woju i symbiozy lasów. Spektakl zrealizowany według sztuki Marty Guśniowskiej, bodaj najpopularniejszej obecnie i najczęściej wystawianej autorki dla dzieci, podejmuje palący, nomen omen, problem suszy i braku wody. Oto Deszczowa Kropelka (Izabella Kurażyńska) zostawia swoich braci i wyrusza w świat, by go poznać. Cieszy się wolnością i niczym brytyjski Billy Elliot chce to wyrazić tańcem. Ale we współczesnej baśni świat nie wygląda już bajkowo, natura ginie z braku wody: więdnie roślinność, nie mają co pić zwierzęta, a delikatna bo-haterka jest sama i ma bardzo ograniczone możliwości. Bez ofiary się nie obejdzie - ze sceny słychać powtarzane ku przestrodze albo może tylko gwoli przypomnienia zdanie: "Życie zabawą jest tylko w połowie".

Zanim jednak nastąpi moment poświęcenia, kropelka deszczu zdąży nacieszyć się przyrodą i tańcem, pozna innych mieszkańców łąki i lasu. Największe poruszenie na widowni wywołały epizodyczne sceny z udziałem Muchy (Georgi Angiełow) i Ropucha (Tomasz Kowol), ale na szczególną pochwałę zasługują, wbrew zdrobnieniu zadziorne i pewne siebie, Ptaszki grane przez Łukasza Jarzyńskiego. Usadowiony na gnieździe aktor doskonale animuje dwoma pacynkami naraz, zmieniając za każdym razem sposób mówienia i nadając swoim postaciom odrębne cechy charakteru. No i jest jeszcze Książę Kropelka, chociaż i na Kropelce, i na widowni ta postać nie zrobi większego wrażenia. Może po prostu moda na książęta minęła?

Bajka napisana jest językiem najmłodszych. Inaczej niż w widzianej przeze mnie w tym samym czasie "Nieznośce i Kmieciu", kolejnej realizacji według tekstu Marty Guśniowskiej, dorośli nie znajdą w tym spektaklu odniesień czy żartów zrozumiałych wyłącznie dla siebie. Miałem też wrażenie, że akcja w drugim akcie traci i tempo, i wcześniejszą klarowność. Spektakl powstał przy dużym udziale Litwinów: funkcjonalną i pomysłową scenografię zaprojektowaną przez Giedre Brazyte dopełniają animacje Džiugasa Katinasa, zaś chwilami jazzująca muzyka autorstwa Antanasa Jasenki dowodzi, że dziecięcej widowni niekoniecznie trzeba ułatwiać odbiór. Można ją wyczulić na bardziej skomplikowany rytm i tonację. Mam tylko wątpliwości, czy mocno zapracowani w tym przedstawieniu aktorzy (grają po kilka postaci) muszą mówić tekst z charakterystyczną dla teatrów dla dzieci modulacją.

Spektakl był dla mnie doświadczeniem samym w sobie. Nieczęsto zdarza mi się znaleźć w otoczeniu tak ogromnej grupy dzieci. Ku mojej uldze, bardzo młoda widownia przez większość czasu oglądała baśń w ciszy i skupieniu - także dzięki temu poranek w Guliwerze okazał się dość sympatycznym powrotem do dzieciństwa. Może szkoda, że na tak krótko?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji