Artykuły

Szekspir w Odessie

I

W opowiadaniu "Tak to robiono w Odessie" Froim-Gracz wydaje swoją opinię o Beni Krzyku: "Benia mówi mało, ale człowiek ma chęć, żeby on jaszcze coś powiedział".

Zmierzch jest sztuką o szekspirowskim oddechu, napisaną "smacznym" językiem barwnego światka żydowskiego dawnej Odessy. Ten dramat przywodzi analogie z Królem Learem. Szekspir zstąpił do Odessy z wyżyn klasycznych mitów, tragedia władcy zastąpiona została porachunkami żydowskiej rodziny Krzyków na odeskim przedmieściu, zmierzchem życia i patriarchalnej pozycji głowy rodziny - przedsiębiorcy przewozowego Mendla, historią ujarzmienia go przez synów - bandytę Benie i urlopnika-huzara Lowkę. "Smacznie" przewrotny język na pół groteskowych a równocześnie potraktowanych serio postaci służy tematowi o wymiarze ogólnoludzkim i uniwersalnej nośności filozoficznej, nadaje bohaterom - bez uwzniośleń ale poprzez samą wymowę ich losu - rangę bliską szekspirowskim symbolom.

W twórczości Izaaka Babla "Zmierzch" stanowi istotną część rozwichrzonej i nieuporządkowanej fabularnie, rozsianej pomiędzy nieustaloną chyba dotąd liczbą opowiadań (ciągle odkrywa się jeszcze nieznane utwory), sztuką teatralną i scenariuszem filmowym, tragicznie nieukończonej, odeskiej sagi rodu Krzyków, a właściwie swoistego eposu o "błyskawicznym rozbiegu i straszliwym końcu" Beni Krzyka - króla bandytów Odessy.

Benia Krzyk nie dawał Bablowi spokoju. Wzorem jego bohatera była autentyczna postać przywódcy odeskich bandytów Miszki-Japończyka, wyprowadzona z podwórzowych ballad i opowieści zasłyszanych na przedmieściu Mołdawanka. Postać Beni zyskuje - aż do kresu twórczości Babla - wciąż nowe akcenty, często poprzez sprzeczne nawet z sobą wersje jego przeżyć oraz losów otoczenia.

Również wewnętrzne porachunki rodzinne Krzyków stanowią powracający kilkakrotnie motyw. Marginalne wzmianki w opowiadaniach "Tak to robiono w Odessie" i "Ojciec" rozrastają się następnie do rozmiarów obszernego opowiadania "Zmierzch", które po paru latach otrzymuje jeszcze pełniejszy, sceniczny wariant sztuki w ośmiu obrazach, pod tym samym tytułem.

Wiele sylwetek, wzmiankowanych dotąd jedynie funkcjonalnie i epizodycznie w "Opowiadaniach odeskich" posiada w "Zmierzchu" wyraziste wizerunki rodzajowo-psychologiczne. Wobec przedstawionych dotychczas - także w opowiadaniu "Zmierzch" - wersji niektórych wydarzeń, Babel dokonuje charakterystycznych zmian. Idą one w kierunku zwartej fabularnie ekspozycji głównego wątku, dramaturgicznego podporządkowania mu całego tła oraz bardziej jednoznacznie i ostrzej zarysowanych wątków towarzyszących. Niezależnie od podejmowania wcześniejszych czy późniejszych fragmentów dziejów tych samych postaci "Opowiadania odeskie" są literacką drogą do "Zmierzchu", jego przygotowaniem.

Znakomity tłumacz "Opowiadań odeskich" i "Zmierzchu", Jerzy Pomianowski, zwraca uwagę na proces krystalizacji stosunku Babla do swoich bohaterów: "...motywy odeskie przechodziły ewolucję od parodii do pastiszu, od satyrycznej groteski do heroikomicznej sagi. Ich ton się zmieniał, opisywane fakty były, z grubsza biorąc, wciąż te same. Ale jeśli z początku opisy są zgryźliwe i brutalne, to w końcowym wariancie są oczyszczone ze zgryźliwości. Jest tak, jakby autor rezygnował z pretensji do bohaterów - do tych wszystkich rzezimieszków, rabusiów, furmanów i zabijaków z Mołdawanki, ale nie dlatego, by ich działalność teraz aprobował. (...) Z czasem stał się demiurgiem ich świata i wtedy właśnie porzucił małostkowe pretensje na rzecz zupełnie innego stosunku - nadrzędnego wobec wszystkich bohaterów".

Tak więc "Zmierzch" jest pokazaniem samej rzeczy, z epickim rozmachem rodzajowej i psychologicznej migotliwości, ale bez cienia autorskiego osądu, bez subiektywnego wartościowania ludzkich racji i postaw. Można nazwać Babla romantykiem, znajdując uzasadnienie w jego czułej wrażliwości na wielobarwny koloryt i balladowy urok burzliwej egzystencji przedmieść starego miasta portowego, na dynamikę zawadiackiej "pełni życia", niepisany rytuał praw i obyczajów światka przestępców, lumpów, wozaków, kupców, na ów "smaczny" język rosyjskich Żydów, nasycony po brzegi bogactwem przepysznej ironii, ludowej mądrości i najczystszej, żywiołowo samorodnej poezji. Urzeczone spojrzenie Babla poddane jednak zostało organizującemu intelektualnie dystansowi. To właśnie zbliża go do postawy Brechta, pozwala porównać "Zmierzch" z "Operą za trzy grosze", chociaż dramat Babla nie posiada dydaktycznej ekspozycji założeń ideowych.

Wspomniałem o nasuwającej się każdemu analogii między "Zmierzchem" a szekspirowskim "Królem Learem". Ostrość dokonanej przez Babla obiektywizacji tematu umieszcza motyw króla Leara na płaszczyźnie rzeczowej konfrontacji.

Tu dzieje się wszystko w aurze brutalnej próby sił i drapieżnego przyczajenia.- Wewnętrzne racje obydwóch stron - ojca i synów - są równorzędne, umotywowane biologicznie. Barwność społeczności odeskiego przedmieścia pokrywa życie odarte z sentymentalnych mistyfikacji, kierowane naturalnymi, okrutnie bezwzględnymi prawami selekcji i przewagi.

Nad losami bohaterów "Zmierzchu" wiszą nieodwołalne "wyroki czasu. Powiada Benia: "Nadchodzi czas. Nie stój mu na drodze, Lowka, niech czas zrobi swoje". Jest zatem "Zmierzch" dramatem o biologicznym pojedynku pokoleń, pieczętowanym wyrokiem czasu. Pokolenie Mendla Krzyka musi odejść. Stary Mendel "...całe życie chciał stać na tym miejscu, gdzie go zastało południe. Ale Bóg ma stójkowych na każdej ulicy i Mendel Krzyk miał synów w swoim domu. Stójkowi przychodzą i robią porządek. Dzień to jest dzień a wieczór to jest wieczór" - oznajmia rabin Ben Zcharia. Szamotanina dynamicznie witalnego starca w obronie nietykalności władczej, patriarchalnej pozycji głowy rodu, osobistego dysponowania majątkiem, własnym postępowaniem i uczuciami ma charakter przejmująco tragiczny. Babel oddaje ją z pełnym zrozumieniem. Ale czas musi "zrobić swoje", zwycięstwo należy do Beni i Lowki, do ich racji - aby nie roztrwonione zostało bogactwo, "w którym jest parę łutów także naszego potu", aby starcza miłość ojca nie rozdarła rodziny i jej interesów, aby otrzymała wreszcie męża upośledzona siostra Dwojra, aby tyrania ojca nie kazała "umierać po dwadzieścia razy dziennie".

Mendel Krzyk ma za sobą tradycyjne nakazy posłuszeństwa, zetlały majestat rodzicielski. To się już nie liczy. Ma silne pięści, potrafi obalić nimi Lowkę, otrzymuje jednak od Beni cios rękojeścią rewolweru w głowę. Gdy ojciec padnie zwyciężany przez syna, nie podniesie się więcej z tego pohańbienia. Został nieodwołalnie ujarzmiony, to właściwy finał jego zmierzchu.

Podstępny cios rewolwerem unicestwiający siłę gołych pięści posiada znaczenie symbolu w tym pojedynku pokoleń. Nowoczesność przeciw tradycji, technika przeciw witalności. Nadszedł czas, który należy do ludzi chłodnych, precyzyjnie kalkulujących myślowo. Nowa epoka, czas Beni Krzyka - przyszłego króla odeskich bandytów. Benia

uzyska zatem sankcjonującą aprobatę najwyższego autorytetu swojej społeczności - rabina Ben Zcharii i wszyscy ustąpią czasowi z drogi, chowając humanitarne czy tradycyjne racje.

Izaak Babel napisał dramat o bezsilnym zmaganiu się starości z czasem, o nieuchronności zmiany warty i wilczych prawach ludzkiej egzystencji. Przez szereg lat - także już po rehabilitacji pośmiertnej pisarza - spoglądano na "Zmierzch" z niejakim lękiem, odwlekając wprowadzenie go na scenę. Babel nie zastygł jeszcze pod patyną klasycznej dostojności, od powstania "Zmierzchu" dzieli nas dopiero trzydzieści lat, można więc było koncypować zastrzeżenia, od których Szekspira uwalnia - na szczęście - wielowiekowa kanonizacja.

Szczególnie charakterystyczne są - słyszane tu i ówdzie - obawy, czy "Zmierzch" nie jest aby antysemickim paszkwilem. Rozkochany we wszystkich barwach obrazu swojego narodu, rosyjski Żyd Izaak Babel miał go zatem świadomie zniesławić. Bo wprowadził na scenę żydowskiego bandytę i brutalne porachunki wewnątrz żydowskiej rodziny. Pokazał pełnokrwistych ludzi, ich zobiektywizowanym sprawom nadał ogólnoludzką nośność. A my - poza biblijnymi mitami - nie przywykliśmy do takich zabiegów, ani do stosowania normalnie powszednich kategorii, skoro obracamy się między dwiema skrajnościami: zaplutej karykatury z rasistowskiego plakatu, lub poczciwie stareńkich, rzewnych wizerunków przyozdobionych jarmułkami i pejsami, kreślonych niegdyś szlachetnie-przez Elizę Orzeszkową, czy - chociażby - Szaloma Alejchema...

Babel tam nie pasuje. Dla "Zmierzchu" wypada poszukać miejsca chyba właśnie w kręgu uniwersalizującej tradycji Szekspira.

II

"Zmierzch" jest sztuką niebezpieczną scenicznie. Urok językowej, postaciowej i sytuacyjnej rodzajowości kryje łatwą pokusę do przekształcenia spektaklu w na pół folklorystyczne, malarsko i interpretacyjnie stylizowane widowisko, zbliżone do poetyki "Snu o Goldfadenie". Zbytnie zachłyśnięcie się jędrnym dowcipem przewrotnych dialogów Babla zaprowadzić może w ślepy zaułek tandetnego "żydłaczenia" na poziomie interpretacyjnym estradowych "szmoncesów". Obydwa niebezpieczeństwa grożą rozmazaniem epickiego wymiaru i utratą szekspirowskiego oddechu dramatu.

A przecież nie można zrezygnować z rodzajowości bablowskiej faktury scenicznej, ogołocić przedstawienia z jego wyraźnej specyfiki. Inscenizacja "Zmierzchu" wymaga od reżysera szczególnego opanowania dyscypliny dobrego smaku, równowagi i proporcji.

Twórca prapremierowego spektaklu w krakowskim Starym Teatrze - Jerzy Jarocki dysponował tymi kwalifikacjami w pełni. Rodzajowy koloryt sugestywnie zgęścił do rozmiarów powściągliwej syntezy, zaznaczonej elementami scenografii, ilustracji muzycznej oraz stylizowanego rysunku paru postaci. Stanowi ona funkcjonalne tło dla epickiego rozegrania tematu.

Takie intencje wyczuwa się również w scenografii Urszuli Gogulskiej, oczyszczającej obraz sceniczny z naturalistycznej dosłowności (której Babel życzył sobie w didaskaliach), na rzecz czasem niemal nagiej przestrzeni o przeznaczeniu określonym niezbędnymi rekwizytami. Surowy chłód drewnianych ścian w barwie bieli zbrudzonej żółcią jednorodnie zespala nastrój spektaklu, swoista ponadczasowość i plastyczna wstrzemięźliwość dekoracji ma szekspirowski podtekst, służy dokonywanej stopniowo heroizacji postaci. Właściwy klimat sytuacji narzuca sama kompozycja obrazu; gra świateł, spotęgowanie znaczenia rekwizytu, lub celne wykorzystanie doskonale dobranej ilustracji muzycznej (opracowanie Włodzimierza Szczepanka).

Jarocki dokonał minimalnej ilości skrótów i zaledwie parokrotnie przesunął oraz wzbogacił akcenty sytuacyjne, w organicznej zresztą zgodności z wymową dramatu. Przedstawienie otwiera na pustej scenie szames Arie Lejb, on także, a nie Lowka, je zamyka. Jest w tym zabiegu inscenizacyjnym subtelne zarysowanie konturów cudzysłowu przypowieści, czy podwórzowej ballady.

Reżyseria Jarockiego wyważa proporcje między soczystą intensywnością pisarskiej wizji a wymogami zwartej dynamiki współczesnego teatru. Mistrzowskim chwytem jest wypunktowanie przybliżania się czasu rozprawy. Po wyczynie Mendla, demonstrującego swoją władzę rodzinną zrzuceniem zastawy ze stołu, Benia zaznacza flegmatycznie na jednej ze ścian kolejną kreskę, obok rzędu kresek zaznaczonych tam dawniej. To samo powtarza się po wyrzuceniu go przez ojca z sypialni. Gdy pokonany Mendel pada u stóp syna, znaki na ścianie zostają przekreślone. Dokonało się...

Migotliwie zmienny rytm krakowskiego spektaklu uwypukla równoległą dwoistość bablowskiej konstrukcji narracyjnej, jej świadomie chybotliwe powiązanie składników groteski z nadrzędną wymową filozoficzną dramatu. Już pierwszy obraz ma tę płynną kompozycję, oddającą wyraziście zamysł dramaturgiczny Babla. Pogodny tok żartobliwych i ironicznych dialogów kryje ledwie zauważalny odcień zapowiedzi dramatu, ciepłą atmosferę zakłóca dopiero nagły kontrapunkt - nadejście Mendla ze sługą Nikiforem. Idą na skos przez całą scenę, jakby przecinając pozorną idyllę. Ociężałe posępne, milczące sylwetki wnoszą z sobą niepokój, który odtąd stanie się równorzędną, narastającą tonacją spektaklu.

Jerzy Jarocki zbudował konsekwentnie inscenizację "Zmierzchu" wokół centralnej sprawy losu starego Mendla Krzyka. Bowiem to jest zmierzch jego życia, jego dramat i klęska. Do Beni należy wprawdzie zwycięskie partnerstwo w rozgrywce, ale właściwie posiada on jedynie pozycję sprytnego "stójkowego" czasu, świadomego nieodwołalności finału i umiejącego wykorzystać szansę.

Logiczną oś wymowy przedstawienia stanowi wspaniała, dynamicznie rozlewna i nieokiełznana według najlepszych wzorów klasyki rosyjskiego teatru scena w traktierni, gdzie Mendel wykrzykuje swój bunt przeciw starości, ostatnie, rozpaczliwe złudzenia. Miotający się starzec ma w sobie tragizm szekspirowski a zarazem drapieżną, skłębioną witalność postaci Dostojewskiego.

Tak gra go Wiktor Sądecki. Na drodze od pełni rodowej władzy do ujarzmienia przez synów kreśli wielowarstwowy wizerunek psychologiczny Mendla. Jest w nim poczucie godności patriarchy i zwykłe poczucie fizycznej siły, burzliwy temperament, wściekłość zachłannego egoisty i heroizm starca rzucającego wyzwanie czasowi, zażenowana namiętność i bezsilna żałość zniesławionego ojca. Na finałowym przyjęciu pojawia się Mendel obnoszący swoją klęskę w stężonej masce tragicznej godności zdetronizowanego władcy. To jego ostatnia obrona własnego człowieczeństwa.

Benia Krzyk Marka Walczewskiego (grającego na zmianę z Franciszkiem Pieczką) przeciwstawia żywiołowej witalności opanowaną świadomość mózgowca. Walczewski gra złowrogie przyczajenie, odmierza krok za krokiem niezawodną kalkulację. Obnosi pogardliwą nonszalancję wobec ludzi, pozerską pewność siebie nowocześnie flegmatycznego gangstera, ironicznie smakującego błyskotliwe groźby. Wie dobrze, że Lowka (Ryszard Filipski) będzie mu służył, bo brat jest nieodrodnym synem Mendla, a czas romantyki gołej pięści skończył się już w tej rodzinie. Cały kalejdoskop postaci "Zmierzchu" otrzymał w krakowskim spektaklu wyrównaną, na ogół starannie opracowaną aktorsko obsadę. Świetną, zaszczutą matką Nechamą była Maria Bednarska, cierpką groteskowość sylwetki Dwojry wydobyła trafnie Halina Kwiatkowska.

Podstawowy ciężar stylizacyjnej syntezy dźwigał Jerzy Nowak w urokliwie pięknej roli Arie-Lejba. Operując z kulturalną dyskrecją semickim akcentem, stworzył miękką postać melancholijnie mądrego Żyda. Wytrawne aktorstwo Nowaka pozwoliło ominąć niebezpieczeństwo efekciarskiego przeszarżowania interpretacji, mimo zasadzek dowcipnego dialogu. Towarzyszył mu Kazimierz Fabisiak, barwnie i z temperamentem stylizując groteskową rolę Kupca Bojarskiego. Warto wspomnieć o jednej jeszcze postaci epizodycznej, na którą - mimo jej funkcjonalnego znaczenia - nie zwraca się zbytniej uwagi przy lekturze "Zmierzchu". To starszy wozak Nikifor, niezwykle sugestywnie zagrany przez Michała Żarneckiego. Otrzymaliśmy wrażliwie zrozumiany portret sługi, rozdartego między uczuciowym przywiązaniem do Mendla a lękiem przed synami. Portret grubo ciosany w ociężałej posturze rosyjskiego chłopa, oddany cieniowaniem mrukliwości i spojrzeń.

Po latach milczenia, wejście Izaaka Babla na polską scenę jest istotnym wydarzeniem naszego życia teatralnego. Znakomita prapremiera krakowska "Zmierzchu" w reżyserii Jerzego Jarockiego nadała temu wydarzeniu należytą oprawę.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji