Artykuły

Przekorne Dionizje

Bardzo lubię i cenię teatr wrocławskiej Pantomimy. Właśnie teatr, a nie tylko poszczególne układy, etiudy, scenki pantomimiczne. Niewątpliwa to zasługa Henryka Tomaszewskiego, że nie poprzestał w swych artystycznych dążeniach wyłącznie na schemacie baletu. Baletu rozbudowanego. Sztuki, która przekroczyła granice samej choreografii. Natomiast wkroczyła do teatru. Ba, wkroczyła... To przecież teatr urodził się także z pantomimy.

Nic dziwnego, że Tomaszewski wciąż wraca do początku. Wciąż szuka współczesności - w antyku. Nawet biorąc na warsztat Wyspiańskiego z "Nocy listopadowej". Ta pozycja repertuarowa, acz już przebrzmiała w odniesieniu do nowych premier "Pantomimy" - jednak przypomina się (przynajmniej mnie!) dość natarczywie podczas ostatniej wizyty wrocławskich mimów w Krakowie. Zresztą nie tylko ona. Tomaszewski bowiem lubi w swych scenariuszach, jak Wyspiański, mieszać trochę bełkotliwie rzeczywistość ziemską, ludzką - z umowną rzeczywistością boską, olimpijską. Niech losy człowiecze wikłają się na skutek interwencji bogów greckich czy rzymskich, a mitologia niech wesprze (lub niech ją wspierają) namiętności ludzi. I nie tylko namiętności.

Tomaszewski w ogóle najchętniej kazałby nam śledzić - poprzez pantomimę - tajemnice albo obnażanie egzystencji. Naszej - od wieków znaczonej dwoistością natury człowieka. Dobra i zła, moralności i niemoralności, uczuć czystych i dwuznacznych, nagiego erotyzmu i purytańskiej (fałszywej) skromności. Wstydu oraz bezwstydu, konserwatyzmu i postępowości, a wreszcie mody. Mody, która raz jest okryciem wyuzdania, raz pancerzem, cynizmu, pod którym kryje się anielska liryka. No, jeśli nie anielska, to po prostu naiwna wiara w czystość intencji...

Więc Tomaszewski ustawia tę swoją Pantomimę, jak lustro dziejów. I mitów. Od zarania po dzień dzisiejszy. Pokazuje w mimodramach, że ludzie antyku byli mniej pruderyjni od nas; że nie bali się ani odsłaniać swoich wnętrz (duszy, hę?) ani ciał. I, że nie oni wymyślili pojęcia pornografii, choć mieli wcale swobodne obyczaje. A my musimy dopiero wymyślać mody: na striptizy (przepraszam, strip-tease'y) usprawiedliwiać - dlaczego przysłowiowy KRÓL jest, czy może być, nagi. Co, zresztą czynimy niezręcznie, a najczęściej wulgarnie, żeby nie powiedzieć trywialnie. Chichocąc pod marsową maską obyczajowości niby tradycyjnej. Bo rzeczywiste tradycje wiodą, przecież do antyku itd. itp.

Inna rzecz, czy moda na publiczne rozbieranie się musi nam towarzyszyć wszędzie? Czy teatr, kino, estrada - będą gorsze, jeśli nie zastosują się do mody? Na to już powinien sobie odpowiedzieć każdy twórca teatru (filmu, estrady) realizując obrazowo dzieło sztuki, wzięte na warsztat.

Akurat do Tomaszewskiego miałbym najmniej pretensji. Idzie on także za modą rozbieranek, ale stara się pozostać w kręgu sztuki. W jego scenariuszach istotnie można się doszukać artystycznego usprawiedliwienia nagości. Tkwi w nich bowiem bardzo mocno podkreślany element powrotu do natury. W powtarzających się cyklach: od embriona do dojrzałości, od dojrzałości do stanu pierwotnego. Biologizm. Toteż nie gorszy mnie Tomaszewski, jeśli pokazuje akt człowieczy. Człowieka dwoistego, w którym pierwiastki żeńskie i męskie są biologicznymi motorami życia. Co nie oznacza że te rozbieranki na scenie akceptuję bez reszty. Nawet, gdy są wyzute z cienia trywializmu. I gdy rozumiem, że w starożytności byłbym najzwyczajniej wyśmiany lub pomówiony o obłudę obyczajową. Lecz dziś po prostu pełna nagość na scenie, zwłaszcza męska, wywiera na mnie wrażenie niezbyt estetyczne. W końcu to nie posągi antyczne...

Ale wdałem się w dygresje. Pantomima zaprezentowała swój nowy program "Przyjeżdżam, jutro". Właśnie o dwoistości natury człowieka. Jest to gra sceniczna, prowadzona przez Arlekina - gra w bogów i ludzi. Do tego tęsknią niemal wszyscy w każdej epoce. Mamy więc przekorne dionizje, które w mieszczańskiej (?) rodzinie, a nawet w jej służbie, wyzwalają pierwotne - choć rozmaite - instynkty. Gra pozostaje grą (losu) - i to udało się Tomaszewskiemu zmieścić w symbolicznych ramach żartu pantomimicznego. Z pięknie cyzelowanymi, poszczególnymi scenkami. Po mistrzowsku. Ale jednocześnie całość mimodramy, w przeciwieństwie do poprzednio prezentowanych spektakli, jakby straciła jednolity styl. Pomysły i układy różnych członów dramatu urastają do miary majstersztyków pantomimicznych. Są znakomite w precyzji ruchu, gestu, nastroju. Równocześnie jednak jest ich za dużo. Jedne napierają na drugie, osłabiają się wzajemnie. Czyżby przedobrzenie? I wątki trochę się powtarzają, także z wcześniejszych inscenizacji. A może te ukłony w stronę mody na goliznę, mimo całego artyzmu, zmuszają do coraz większej obudowy mimodramy, aż do nienaturalnego jej spęcznienia, do złamania stylistycznej formuły? Formuły, która dotąd była tak czysta, że prawie zapierająca dech. I skąd nagle wzięła się ta fabryka na scenie, jak przyczepka do spraw "rodziny" nie wymagających przecież "produkcyjnej" ornamentyki? Pytania te stawia wierny entuzjasta Pantomimy. Wszystko jedno, czy dzielonej na akty sceniczne, czy pomnożonej o akty ludzkie, męskie, żeńskie i nijakie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji