Artykuły

Poczet Aktorów Krakowa: Jerzy Trela

- Moje poglądy, przekonania się nie zmieniają, zmienia się wszystko wokół mnie. Mój stosunek do teatru jest podobny, mimo że mam świadomość, że funkcja teatru się zmieniła - mówi JERZY TRELA.

Był jeszcze studentem, gdy za pierwszą dużą rolę - w Pamiętniku wariata, przygotowanym w Teatrze STU - dostał główną nagrodę aktorską na festiwalu w Erlangen. Gdy w 1970 roku po raz pierwszy pojawił się w Starym Teatrze W Królu Mięsopuście, od razu zebrał pochwały; recenzent "Tygodnika Powszechnego" wprawdzie jeszcze mylił imiona, niemniej pisał: Bardzo dobrzy są Jan Bińczycki i Józef Trela w rolach Florka i Filipa. Grają kontrastem głosu, fizjonomii, figury. A potem po pierwszym odcinku przygód Janosika trzeba było uśmiercić Bacusia, którym był Trela, i aktor mógł wcielić się w Konrada.

Talent, inni mówią palec boży. To oczywiste. A mnie kojarzy się Jerzy Trela i ze słowem wierność. Tak w życiu zawodowym - samemu sobie, poglądom na ten zawód, Staremu Teatrowi, jak i prywatnie - żonie Georgetcie, z którą poznali się jeszcze jako uczniowie liceum plastycznego; dziś dwójka dzieci już dorosła, dwoje wnuków. I jeszcze ten niezmienny stosunek do pieniędzy. Mówię zatem o tej stałości, a aktor od razu ucina: - Czyli co, krowa? I tak ujawnia się jeszcze jedna, równie stała cecha aktora - skromność i dystans do pochwał, wynoszenia na piedestał.

"...najważniejsze w tym wszystkim jest być w zgodzie z własnym sumieniem. Mówię o sztuce, ale to stosuje się także do życia, życia nieułatwionego. Tak mówił pod koniec 1975 roku. Smak takiego życia poznał nazbyt szybko. Jako 9-latek szedł za trumną nagle zmarłego ojca, jako 13-latek opuścił dom rodzinny, by ulżyć mamie, trochę był u rodziny we Wrocławiu, czas jakiś w domu dziecka, a później - wbrew mamie, pragnącej, by był, jak ojciec, kolejarzem - trafił do Liceum Plastycznego w Krakowie. Studia nie od razu były możliwe. Tuż po maturze pracował w Bieszczadach, które tak lubi do dziś, przy wyrębie lasu. Czyż mógł przewidzieć, że 15 lat później zagra Bimbra w sztuce Tyma Rozmowy przy wycinaniu lasu? Został studentem jako 23-latek (musiał mieć zgodę dziekana na dopuszczenie do egzaminów). Koledzy mówili do niego "Tatuś".

Teatr tkwił w nim od zawsze. Zanim trafił do PWST, pracował w teatrze lalek w Nowej Hucie, gdzie robił dekoracje, lalki, maski, scenografie. Potem rok spędził w Grotesce już jako aktor, ale myślał bardziej o ASP - o rzeźbie albo scenografii. Ale egzaminy do PWST były wcześniej. Czy kiedykolwiek żałował, że nie trafił do ASP? - Tak, w takich chwilach, kiedy uświadamiałem sobie, że to zawód, który uzależnia od miejsca, od ludzi. A rzeźbiarz czy malarz to zajęcia bardzo samodzielne, dające pewnego rodzaju wolność. Gdy czasem dochodziłem do zenitu zmęcze nia, marzyło mi się, by zaszyć się gdzieś w Bieszczadach i rzeźbić... Ale nigdy się na to nie zdecydowałem - dodaje ze śmiechem. - I nigdy się już nie dowiem, jaki byłby ze mnie rzeźbiarz.

Jerzy Trela boi się słowa sukces, woli mówić o satysfakcji z roli, co, podkreśla, nie zdarza się często, bo jest uzależnione od okoliczności - reżysera, zespołu. Dlatego lubi porównywać teatr do jazzu, który właśnie jest grą zespołową.

- Miałem szczęście pracować z wieloma wybitnymi reżyserami, tyle że ich grono coraz bardziej mi się kurczy. Niedawno odszedł Jerzy Grzegorzewski, z którym już zaczęliśmy próby Krzesel Ionesco; była szansa na ciekawą, odkrywczą pracę, w której można by jeszcze o kroczek posunąć się do przodu... Straciłem jeszcze jednego reżysera, a aktorowi bez reżysera, takiego, do którego ma zaufanie, który go fascynuje, jest trudno bardzo.

To dzięki wielkim artystom teatru, którzy byli także zawodowcami (bo teraz zdarzają się tylko artyści), przeżywał chwile satysfakcji. Jak wyznał przed paru laty: Zdarza się, raz na kilka przedstawień, że po premierze ma się takie dziwne ciepło gdzieś w środku. I to jest największa przyjemność, jaką się ma z uprawiania tego zawodu... I parę razy tego doświadczył. Po raz pierwszy jako Konrad. - Ale nie w "Dziadach", tam się jeszcze uczyłem, ćwiczyłem, mając w pamięci rolę Gustawa Holoubka, który był dla mnie kimś niedoścignionym. Dopiero w "Wyzwoleniu" poczułem się bardziej pewnie. Ilekroć mówiłem monolog "Chcę, żeby w letni dzień, w upalny letni dzień...", tylekroć czułem, że publiczność jest absolutnie razem ze mną - opowiadał mi w 2001 roku. Do takich ról zalicza Jaśka w Weselu Grzegorzewskiego, Ojca w Ślubie w reżyserii Jareckiego, Gurewicza w Nocy Walpurgii u Kutza, Mefista w Fauście u Jarockiego...

Moja praca - czy to szczęście? Przynosi mi wciąż nowe niespodzianki, stwarza możliwość wciąż nowych dociekań - to jest jakieś wewnętrzne paliwo, dzięki któremu wierzę, dalej pracuję, dalej szukam. To znów cytat sprzed 30 lat.

- Paliwo może to samo, tylko silnik nie ten, troszkę zmęczony - komentuje aktor obecnie. I dodaje: - Wydaje mi się, że ciągłe poszukiwanie wynika ze świadomości, że można lepiej, więcej, że stale trzeba mieć wątpliwości, bo one są twórcze. I przywołuje tworzenie spektakli z Jerzym Jarockim, z którym każde spotkanie było pracą od zera. On odzierał aktora ze złych narowów, przyzwyczajeń, rutyny, które - czy człowiek chce czy nie chce - się ujawniają, a u niego aktor czuł się, jakby pierwszy raz w życiu wchodził na scenę.

- To zawsze była ciągła lekcja zawodu, dająca świadomość, że w jego spektaklu postąpiłem kroczek do przodu, że znów zrobiłem coś nowego.

Oczywiście zdarzały się w ciągu tych 36 lat pracy role, z których aktor nie w pełni był zadowolony albo i był bardzo niezadowolony. Bywało, że i od żony słyszał wówczas, że grał jak nie on... - Ile razy? - No, parę razy mi tak mówiła - śmieje się aktor. - W jakich spektaklach? - To już zostawię dla siebie. Może żona się myliła? Ale wydaje mi się, że trafiała. Choć i tak gorzej bywało w filmie; tam obok wielu ról znakomitych zdarzały się i nijakie - milicjanci, wojskowi, partyzanci... Jerzy Trela nie skrywa, że choć musi być do roli przekonany, musi widzieć się w niej, mieć jakiś impuls, to parę razy zagrał w filmie bez przekonania, by np. kupić sobie lodówkę. A raz nawet "malucha". - Przecież to mój zawód, nie będę się oszukiwał, że wszystko robię wyłącznie z potrzeby ducha. Oczywiście tak jest najszlachetniej - dla idei teatru, jak powiadał Jaracz. Ale jest i proza życia.

Ale i tu wyznaczył sobie granice. Miałem propozycję wystąpienia w sitcomie. Dzięki tej roli mógłbym sobie kupić dom. Domu nie kupiłem, ponieważ nie potrafię przez rok być niewolnikiem jednego wygłupu. Czemu mam wybierać ten jeden, i to wątpliwej jakości wygłup, jeśli w tym czasie mogę zagrać kilka różnorodnych ról? - mówił we wrześniu 2002. Czyż to nie ciąg dalszy wypowiedzi z końca 1975 roku? Nie, nie mam samochodu, ale za to mam rodzinę. Może i mógłbym go mieć, gdybym zrezygnował ze swoich ambicji, ideałów - być może kiedyś to nastąpi. Obserwuję moich starszych kolegów

- w pewnym momencie rezygnują i nastawiają się na robienie pieniędzy. Są i tacy, którzy przetrzymują, trwają do końca - bardzo za to ich cenię. (...) Ja sam mógłbym zarobić pięciokrotnie więcej w teatrze, gdybym się na to nastawił. Ale nie chcę, jeszcze liczę, że warto wierzyć w to, w co chce się wierzyć.

Cytujmy dalej: W naszym zawodzie ulegamy bardzo często presji opinii publicznej, która tworzy naszą osobowość tak, jak ją chce widzieć, nie przyjmuje jej taką, jaką ona jest naprawdę. Są ludzie, którzy dopasowują się do tych wyobrażeń. Wydaje mi się to bardzo niebezpieczne (1975). Nie mogę być bezwolnym narzędziem w rękach widza, bo po pewnym czasie nie będę w stanie przemawiać własnym głosem (1981). W gatunkach popularnych ulega się gustom publiczności. Jest to śliska i niebezpieczna droga, ponieważ sztuka powinna uwrażliwiać ludzi, odwoływać się do ich potrzeb duchowych (2002).

- Moje poglądy, przekonania się nie zmieniają, zmienia się - wszystko wokół mnie - mówi teraz. - Mój stosunek do teatru jest podobny, mimo że mam świadomość, że funkcja teatru się zmieniła. Ale przecież funkcja sztuki się nie zmienia jako taka od zarania. Sztuka musi być twórcza, nie może zatem być robiona pod gust publiczności. Powinność sztuki, teatru winna polegać na narzucaniu woli odbiorcy, poszerzaniu jego horyzontów duchowych, wrażliwości, pobudzaniu do refleksji, a czasem i do radości, do śmiechu.

Zofia Rysiówna wręczając Treli w 2000 Nagrodę im. Zelwerowicza w okolicznościowej laudacji powiedziała: "Trela zawsze gra w teatrze narodowym - obojętnie gdzie". Gdy przywołałem to zdanie w czasie wywiadu, dodając: Mamy zatem definicję teatru narodowego - to ten, w którym gra Jerzy Trela, usłyszałem: Nie rób sobie żartu z narodu.

O żartach Treli, poczuciu humoru mogłaby powstać osobna opowieść. Z Jerzym Stuhrem przygotowywali się do reżyserowanego przez Swinarskiego spektaklu Dziady - w strasznie zimnej sali gimnastycznej. Trener zarządził rozgrzewkę. To przyszły Konrad... położył się pod kaloryferem. Teatr zbyt rzadko wykorzystywał komediowe zdolności aktora, film - prawie w ogóle. Nie pasował Konrad do roli wesołka. Grafolog Jerzy Danton w "Przekroju" też stwierdzał: ...pan Trela ma jedyną swego rodzaju, piękną, acz twardą od wewnętrznego bólu, a mimo te miłą dla bliźnich aurę. - To on widział, bo on jest wróżka... - rzuca na poły szorstko, na poły żartem aktor.

Ale prawdą jest, że postrzegany jest ciepło, sympatycznie, że nie wzbudza negatywnych emocji. - Jak się wszystko gryzie w sobie aż się dostanie wrzodów, to już można być miłym dla wszystkich - śmieje się. A serio dodaje, że tych, dla których musiałby być niemiły, stara się unikać. Bo bywa, nerwy puszczają. Jak to cholerykowi. Pozorny spokój to tylko cienka skorupka chroniąca jego wewnętrzną kruchość, nadwrażliwość i pewien mistycyzm. Ma nieco buntowniczą naturę, bowiem niezależny to człowiek. - Z tą niezależnością nie wiem, jak jest, ale reszta się zgadza - aktor znów ujawnia dystans do oceny grafologa.

Zdarzyło się, że obsadzony przez Jerzego Grzegorzewskiego w spektaklu Dziady - dwanaście improwizacji wycofał się z roli Guślarza. Stawał na scenie i jawiły mu się duchy kolegów, z którymi niegdyś grał w inscenizacji Swinarskiego; to było ponad jego siły. Grzegorzewski zrozumiał.

Tylko na tych najwyższych uniesieniach można robić dobrą sztukę. Jak się robi letnio, to i sztuka wychodzi nijako - znów cytuję. - Bo kaloryfery nie zawsze grzeją - Trela dodaje teraz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji