Artykuły

Gajos na straży

Zagracona scena przypomina ring, oka­lają ją nawet barierki z rurek, oklejone świecącymi kolorowo kablami. Od po­czątku wiadomo, że toczyć się tu bę­dzie walka na śmierć i życie. Pod podestem sceny walają się bezładnie rozrzucone zepsu­te maszyny do liczenia, mikroskopy, części zapasowe sprzętu domowego użytku, stosy rozmaitych wtyczek i czego tam jeszcze. Ku widzom wysunięto krzesła uformowane w rodzaj kolumn symbolizujących graciarnię. Są tu jeszcze dwa łóżka, jedno na razie zasło­nięte jakąś szmatą, walają się przy nim stary zlew i mocno sfatygowana kuchenka gazowa, jest i okno z niemiłosiernie brudnymi szyba­mi. Od góry zwisa kubeł, bo dach przecieka. Taką mniej więcej przestrzeń zaplanował Pinter - z tą jednak różnicą, że miała to być scena raczej pudełkowa, a na Scenie przy Wierzbowej Teatru Narodowego publiczność otacza aktorów z trzech stron - klaustrofobia ze sztuki Pintera musi więc zostać wytworzona mental­nie przez aktorów, bo tu przestrzeń jest na pozór otwarta, choć sytuacja zamknięta. Do tak umeblowanego pokoju, jeśli to po­kojem można nazwać, mieszkający w nim Aston (Oskar Hamerski) przyprowadza włóczęgę Daviesa (Janusz Gajos), którego ocalił przed dotkliwym pobiciem. Od słowa do słowa i włóczęga zostaje u niego na kilka tygodni. Rusztowanie dramaturgiczne na pozór wątłe, ale Pinter, pilny uczeń Cze­chowa i Becketta, potrafi ze spotkania trzech zaledwie bohaterów stworzyć para­bolę związków, jakie powstają między ludź­mi, a zarazem dramat silnie zakotwiczony w realiach konkretnej sytuacji. Właśnie to połączenie realistycznej zwykłości, codzien­ności, banalności z atmosferą czujności i za­grożenia, jaką wytwarzają bohaterowie, sprawia, że opowieść o przygarniętym włóczędze staje się jednocześnie thrillerem i psychospołeczną diagnozą.

Kiedy Davies Janusza Gajosa pojawia się na scenie w wystrzępionym, wiatrem podszy­tym drelichu, jest nieufny, czujny, podejrzli­wy, krótkimi spojrzeniami lustruje wnętrze, zawsze gotowy na przyjęcie ciosu. Zaproszony, by usiadł na krześle, nigdy nie usiądzie jak gość, przysiądzie się na krześle przewróconym na bok, do końca nie będzie inaczej siadać. To znak, że krzesło, dom, gościna są dla niego czymś niewyobrażalnie obcym. Toteż na sło­wa, aby rozgościł się tu na dłużej, reaguje po­dejrzliwie, nie rozumie, o co tu chodzi, gdzie czyha zagrożenie, w czym tkwi pułapka. To

doświadczenie tropionego zwierzęcia, spryt poniżanego. Bada oczami Astona, omiata wzrokiem jego gospodarstwo, coraz bardziej czuje się u siebie, a kiedy wreszcie posiądzie łóżko, zacznie ostrożnie stawiać żądania. Z kogoś, kto wszedł na chwilę, powoli zmie­nia się w pana sytuacji, wydaje Astonowi po­lecenia, odrzuca jego podarunek, buty mu nie pasują, ciągle go coś uwiera, ale cały czas sprawdza, jak daleko może się posunąć. Poja­wienie się Micka (Karol Pocheć) komplikuje układ, Davies musi się wycofać, znowu nie rozpoznaje terenu, nie rozumie, kto tu jest górą, broni się, próbuje przypochlebić, grozi, krzyczy, a kiedy majaczy przed nim szansa posady dozorcy, droczy się, jakby mógł prze­bierać w ofertach.

Siła kreacji Janusza Gajosa polega na uka­zaniu stopniowego przeistoczenia się włóczę­gi w chwilowego zarządcę, przemiany kogoś, komu życie nie szczędziło upokorzeń, w zwy­cięzcę, który myśli, że właśnie uwił sobie bez­pieczne gniazdko. Kiedy zrozumie, że to tyl­ko złudzenie, pozostaje mu skamleć o litość, bez nadziei na wygraną.

Znowu zostaje z niczym, wie to dobrze i z tą głuchą rozpaczą nas zostawia. Postać Daviesa lepi Gajos z drobiazgów, jak to przewróco­ne na bok krzesło, jak nagły przypływ rado­ści, kiedy wkłada bonżurkę niczym dandys al­bo grymasi, odrzucając kolejne pary butów - nigdy ich nie przymierzy (u Pintera Davies wkłada buty), on z góry wie, że się nie nada­ją, tym zaniechaniem wzmacnia swoją pozy­cję przetargową w grze o zaznaczenie swego terytorium, o panowanie, o życie. Kiedy Aston wręcza mu klucze do domu, nie wierzy własnym oczom, nie wierzy uszom w obawie, że to sen, ciągle niepewny, przygląda się dłu­go Astonowi, podejrzewając, że żartuje albo wystawia go na jakąś próbę. W jego oczach błąka się lęk, przemieszany z nadzieją. Straci ją pod koniec, kiedy wie, że przegrał.

To jest przedstawienie, które starczyłoby za uzasadnienie Nagrody Nobla przyznanej Pinterowi: wycyzelowana kreacja Janusza Ga­josa, perfekcyjne aktorstwo jego utalentowa­nych młodszych partnerów i precyzyjna reży­seria, podkreślająca bez natręctwa dziwność świata (chwilowa awaria światła, kolorowo świecące kabelki między aktami, realistyczny szczegół sąsiadujący ze scenicznym skrótem), uwydatniają matematykę tekstu Pintera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji