Artykuły

Wytrawny debiutant

Choć Paweł Miśkiewicz na dyplom reżyserski musi poczekać jeszcze rok, to swoim pierwszym profesjonalnym przedstawieniem dowiódł, że właściwie taki dokument mógłby otrzymać już teraz. Szansę zrealizowania spektaklu w profesjonalnym teatrze dał temu nieusankcjonowanemu jeszcze oficjalnie reżyserowi dyrektor Teatru Słowackiego, Bogdan Hussakowski, oddając do jego dyspozycji scenę w Miniaturze. Zaufał zapewne obiecującym etiudom, które Miśkiewicz wyreżyserował na szkolnej scenie. A może większe jeszcze zaufanie wzbudził fakt, że ten aspirant reżyserii terminował wcześniej jako student wydziału aktorskiego, a potem już dyplomowany aktor w Starym Teatrze u Krystiana Lupy... To ostatnie doświadczenie zawodowe, artystyczne pozostawiło zresztą wyraźne piętno na sposobie pojmowania teatru przez młodego artystę, mimo że sięga on po zupełnie inne niż Lupa teksty.

Miśkiewicz robi teatr, jakby opowiadał o sobie. Wybrane dla małej sceny Teatru Słowackiego "Śniadanie u Tiffany'ego" pod jego ręką stało się opowieścią młodego, wrażliwego człowieka, przez którego, jak przez soczewkę, oglądamy świat zagracony wspomnieniami, okruchami cudzych biografii. Trochę śmieszny, trochę mroczny. Najbardziej jednak widoczny jest czysto zewnętrzny wpływ Lupy. Miśkiewicz jakby przejął wprost sposób zabudowy sceny od swojego nauczyciela. Labirynt pokoi, korytarze starych kamienic to rzeczywistość, w której jeszcze niedawno żył jako aktor, teraz sam, jako reżyser zaludnia ją swoimi postaciami.

Jego świat nie jest tak skomplikowany jak Lupy. Wybór tekstu, niewielkiej książeczki Trumana Capote'a, to jakby dowód wiary w złudzenia, które pojawiając się choćby we wspomnieniu pomagają żyć. Historia sąsiedztwa czy znajomości bohatera z niebanalną panną Holly, choć tragiczna, przecież kończy się uśmiechem. Wiarą w nowe złudzenie, że tym razem uda się okiełznać los, pokierować nim wedle najbardziej fantazyjnych rojeń.

Choć z założenia pasywną, jednak piękną rolę tego, który poddaje się wierze w nieograniczone możliwości życia zagrał w tym przedstawieniu Piotr Grabowski. Z pewną nieśmiałością poddawał się temperamentowi swojej sąsiadki, Holly Golightly. Ta ostatnia jednak, grana przez Hannę Bieluszko, była po prostu tylko kokieteryjna. Zabrakło jej tej maleńkiej tajemnicy, która uczyniła z panny Hollyday bohaterkę krótkiej powieści Capote'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji