Sroga ballada
PODOBNO IONESCO, którego sztukę "KRÓL UMIERA, CZYLI CEREMONIE" w doskonałym przekładzie TARNA wystawił TEATR WSPÓŁCZESNY (w reżyserii JERZEGO KRECZMARA, scenografii JANA KOSINSKIEGO i z muzyką ZBIGNIEWA TURSKIEO) napisał rzecz pod impulsem uświadomienia sobie, że młodość pierzcha niepowrotnie.
Powstało dzieło o znikaniu życia, jeżeli w ogóle przy okazji sztuk Ionesco da się wiele powiedzieć o tematyce. Jest to przejmująca ballada sceniczna, której sposób napisania, wystawienia i odegrania na pewno nie jest mniej istotny od treści.
Ionesco, przedstawiciel awangardy teatralnej francuskiej jest uważany za nadrealistę. Znaczy to, że twórca nie zaprzecza rzeczywistości, lecz mu ona nie wystarcza. W ten sposób patrzy także Ionesco na człowieka. Jego bohaterowie, przynajmniej główni bohaterowie, to bardzo realni ludzie. U niego nawet człowiek przemieniany w nosorożca przeżywa bardzo ludzką udrękę.
Ale jednocześnie Ionesco stara się dostrzec w swoich postaciach możliwości przeistoczeń, jakie umykają pospolitym obserwatorom życia.
Jego Król Beranger I to nie tylko konający monarcha walącego się kraju, zaś dwie godziny konania - tyle trwa przedstawienie - to także obraz wielu tysięcy lat. Żeby więc zagrać w sztuce Ionesco trzeba być czymś znacznie więcej niż konkretną osobą. I tak to właśnie, drapieżnie zagrał TADEUSZ FIJEWSKI stwarzając jedną z najpamiętniejszych kreacji ostatnich lat w naszych teatrach. Jego dwugodzinny dialog ze śmiercią był arcydzielny, zaś obraz, gdy wypuszcza z rąk wszystko, czym władał, jest nie do zapomnienia.
Lecz ten dialog ze śmiercią był niestety tylko monologiem aktorskim.
Urok i wdzięk ANTONINY GORDON-GÓRECKIEJ, grającej rolę Królowej Małgorzaty dawał posmak znakomitego aktorstwa, ale zamykał jej tekst w ograniczonej perspektywie. Zaś ZOFIA SARETOK, grała Królową Marię już tylko na jednej strunie. Była zdrowym, postawnym, w miarę sentymentalnym dziewczęciem. Nie mogły nawet zazgrzytać tryby konfliktu jej z Małgorzatą, czyli Miłości i Śmierci.
Znakomity aktor KAZIMIERZ RUDZKl, który grał postać Lekarza, czyli zarazem chirurga, kata, bakteriologa i astrologa nie wykroczył swą grą poza granice psychologicznego prawdopodobieństwa, właściwego dla sztuk ściśle realistycznych. Jego doskonały warsztat aktorski nie przylegał do zadania.
Jeszcze jaskrawiej to wystąpiło u TADEUSZA SUROWY w roli Strażnika, który w tej interpretacji był tylko makietą, a powinien być jeszcze jednym czynnikiem niesamowitości, oczywiście nie taniej.
A że można z drugoplanowych ról w Ionesco sporo wykrzesać, dowiodła BARBARA WRZESIŃSKA w roli Julii, czyli pokojówki i pielęgniarki.
Obawiam się, że reżyser zbyt skoncentrował swoją pracę na kontroli i podbudowie gry Fijewskiego, wybrawszy zresztą do tego celu bardzo stosownego aktora, natomiast jako sprawę drugorzędną potraktował role z pozoru drugoplanowe, czyniąc nawet pomyłki w obsadzie.
Natomiast scenograf był sprawiedliwszy w pomocach stworzonych aktorom ze swej strony.
Choć można sobie wyobrazić sztukę zagraną bardziej koncertowo w sensie zespołowości, warto dla niej poświęcić nawet bardzo upalny wieczór.
[źródło i data publikacji artykułu nieznane]