Artykuły

Z nikim się nie ścigamy. Będziemy robić swoje

- Ja nie rozpatruję pracy teatralnej w Lublinie na zasadzie zawodów sportowych - mówi ARTUR TYSZKIEWICZ, dyrektor artystyczny lubelskiego Teatru im. Osterwy.

Małgorzata Szlachetka: Teatr Osterwy w czasie dyrekcji Krzysztofa Babickiego stał się sceną mocno konserwatywną i zachowawczą, być może dlatego z roku na rok mniej liczącą się w kraju. Ostatnie znaczące nagrody dostały "Dziady" w 2002 roku. Głośno za to jest o teatrach alternatywnych z Lublina - neTTheatre przywiózł z Edynburga nagrodę dla "Turandot", a Paweł Passini został nominowany do Paszportów "Polityki". Jaką odpowiedź na to da Teatr Osterwy?

Artur Tyszkiewicz: Żadnej, bo my się z nikim nie ścigamy. Ja nie rozpatruję pracy teatralnej w Lublinie na zasadzie zawodów sportowych. Będziemy po prostu robić swoje. Nie ukrywam też możliwości współpracy z teatrami z Lublina. Z kim?

- Nie wiem, na razie rozmawiamy, a ja musiałem zająć się robieniem zastępstw w trzech spektaklach. W niektórych po pięciu. Musieliśmy na nowo postawić repertuar po odejściu siedmiu osób.

Ale przyjął pan innych aktorów.

- Oni też muszą się wdrożyć. Natomiast nie chcę się ścigać o żadne nagrody, bo wiem, że bywa z nimi różnie. Nie zawsze są one wyznacznikiem sukcesu.

W czasie pierwszej konferencji mówił pan, że stawia na klasykę, czy w takim razie będziemy mogli w Teatrze Osterwy oglądać także sztuki współczesnych autorów?

- Jeśli się pojawią sztuki dobrze napisane, to oczywiście tak, jak na razie z taką się nie spotkałem. Poza tym ja mam pewne ograniczenia, które także mogą być zaletą. Nie posiadamy małej sceny, więc możemy realizować rzeczy wielkoobsadowe. Do zapewnienia pracy aktorom jestem zo-bowiązanyjako dyrektor teatru. Teatr bez małej sceny jest tak naprawdę ułomny. Nie jest w stanie wykorzystać wszystkich możliwości zespołu. Być może takie miejsce mogłoby powstać w zamkniętej od lat części budynku, w której dawniej mieściła się filharmonia?

- Ma pani rację, że to jest doskonale miejsce na zrobienie małej sceny, ale ta sala wymaga inwestycji finansowych. Żaden inspektor BHP nie wpuści tam widzów: rozwala się podłoga, nie jest podprowadzony prąd. Do spektaklu jest potrzebny specyficzny rodzaj elektryki, a to jest kosztowne. Mamy środki unijne, dotacje z Ministerstwa Kultury.

- O to wszystko się staramy. Władze obiecują, a ja w te obietnice wierzę.

Kto konkretnie obiecuje i co?

- W tej sprawie należałoby rozmawiać z dyrektorem naczelnym Krzysztofem Torończykiem, który zajmuje się finansami.

Ale dla pana, jako dyrektora artystycznego, walka o małą scenę powinna być priorytetem. Można też wyjść poza siedzibę, tak jak to zrobił Teatr Andersena, na przykład do przestrzeni postindustrialnych.

- Na razie planuję zbudować zespół i pracować tutaj, na dużej scenie. Następnym punktem jest mała scena, ale same chęci nie wystarczą, aby ją zbudować.

13 listopada miała miejsce premiera spektaklu w Teatrze Ateneum w pana reżyserii. Próby na pewno wymagały pana obecności w Warszawie. Czy to nie jest niekorzystne dla teatru, którym pan kieruje? Pana poprzednik zawiesił na czas pełnienia swojej funkcji reżyserowanie poza Teatrem Osterwy.

- To w żaden sposób nie koliduje z moimi planami tutaj. Terminy dostosowuję do premier w Lublinie. W Ateneum byłem umówiony przed objęciem dyrekcji, bo odejście Krzysztofa Babickiego było dość nagłe i zaskakujące dla wszystkich. Reżyserzy swoje plany ustalają na dwa lata do przodu, ale w tym sezonie pracuję tylko w Lublinie. W marcu nad "Snem nocy letniej".

Czy może pan coś powiedzieć o tym spektaklu? Będzie awangardowy czy czymś zaskoczy? A może to będzie realizacja tradycyjna w klimacie?

- Nie zakładam, że spektakl ma być awangardowy przed rozpoczęciem pracy. Bo cóż to znaczy? Będę się starał po prostu rzetelnie odczytać tekst, ale to nadal będzie Szekspir. To nie będzie żadna moja autorska wizja czy adaptacja.

Kolejny nierozwiązany problem Teatru Osterwy to jego niedostępność dla osób niepełnosprawnych. Aby wejść na widownię, trzeba pokonać strome schody. O tym problemie pisaliśmy w "Gazecie" rok temu, ale nic się nie zmieniło. Czy teatr stać na taką utratę widzów i zły PR?

- To znowu pytanie nie do mnie, bo ja jestem dyrektorem od września. Ale jest oczywiste, że nie powinno tak być. Prawdopodobnie znowu sprawa rozbija się o pieniądze. Problem niedostępności miejsc publicznych dla osób niepełnosprawnych nie jest jedynie lubelski.

Teatr Osterwy na razie ma wysoką frekwencję. Udało się to wypracować przez lata. Jak pan zamierza utrzymać status quo w tym przypadku?

- Chciałbym po prostu robić dobry teatr, który widzowie będą chcieli oglądać. Od nowego roku mamy teatralne czwartki z tańszymi biletami. Chcemy też wprowadzić próby czytane dramatów współczesnych dla publiczności. W następnym sezonie będę robił Hanocha Levina. Zapewne będzie też Witkacy, ale na razie rozmawiam z reżyserami.

Bo zdecydował się pan robić trzy premiery zamiast czterech w sezonie, co wymaga rozważnego wyboru.

- Chcemy mieć więcej czasu na pracę nad spektaklem, jak i pieniędzy na niego. Duży nacisk położę na budżet scenografii. Tutaj były na to przeznaczane niewielkie pieniądze, jak na polskie warunki. Chodzi o spójną wizję plastyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji