Artykuły

Jelinek o kobietach

"Śmierć i dziewczyna" w reż. Jerzego Wójcickiego na Sopockiej Scenie Off de Bicz. Pisze Łukasz Rudziński na portalu Trójmiasto.pl.

Wybór twórczości Elfriede Jelinek w teatrze zawsze jest wyzwaniem, którego austriacka noblistka nikomu nie ułatwia. Tym większa satysfakcja, gdy z próby inscenizacji jej tekstów wychodzi się zwycięsko, jak w przypadku "Śmierci i dziewczyny" w reżyserii Jerzego Wójcickiego.

Elfriede Jelinek, jak sama o sobie mówi, nie pisze dla teatru - "to teksty przeznaczone do wypowiedzenia i to z wyeksponowanej pozycji mówiącego na scenie, nic więcej". Dlatego jej sztuki mają przeważnie kształt litanii słów o niezwykłej gęstości znaczeń. To gigantyczne monologi surowego wydawać by się mogło tekstu, przez który trzeba się przedrzeć i zwyczajnie go oswoić, by był zrozumiały dla widza. I Jerzemu Wójcikiemu (wspólnie z Mariuszem Więckiem napisał swój scenariusz na podstawie sztuki "Śmierć i dziewczyna. Dramaty księżniczek") to się udało.

Sztuka składa się z pięciu scenicznych miniatur. Reżyser zawarł je w dwóch częściach spektaklu, pozornie od siebie odległych przez zmianę miejsca i czasu akcji oraz kilkuminutową przerwę, podczas której przy chóralnym śpiewie "Spiritus Sanctus" dwaj techniczni wnoszą rekwizyty potrzebne w dalszej części przedstawienia. Gra zaczyna się już przed wejściem na salę Sopockiej Sceny Off de BICZ, gdzie miała miejsce premiera spektaklu. Kamila Dziemian w stroju czirliderki krąży po Klubie Atelier z piwem w ręku. Sam spektakl rozpoczyna krótki film pokazujący ją w tańcu oraz siedzącego przy barze Piotra Chysa (na co dzień aktora Teatru Wybrzeże).

Po chwili pijana bohaterka wtacza się na scenę, zrzuca czerwone szpilki, przybiera seksowną pozę i "zasypia" wchodząc w rolę Królewny Śnieżki i Śpiącej Królewny, ważnych postaci w "Dramatach księżniczek". Szybko zjawia się "królewicz" i przez kilka minut zbiera się do pocałunku leżącej w wyzywającej pozie Śpiącej Królewny. Banalny, klubowy początek umożliwi ożywionej królewnie flirt z królewiczem. Ale wcale nie musi być romantycznie. Zamiast wypełniać scenariusz z bajki, łatwo wpaść na inny - chłopak dostrzegł pijaną dziewczynę udającą się w odludne miejsce i skrada się do niej w ściśle określonym celu. Jej przebudzenie po prostu go płoszy, dlatego zaczyna z nią rozmawiać. Konsekwencje tej znajomości poznajemy w drugiej części spektaklu.

Cała pierwsza część rozgrywa się bez scenografii, na brzegu sceny, niemal w półmroku. Rozmowa Księżniczki i Królewicza przybiera formę seksualnej gry. Ona zalotna i wyzywająca, on po początkowych wahaniach staje się stanowczy, męski, dominujący. To co przed chwilą było zwykłą kokieterią, jest teraz prowokacyjnie dosłowne. Główną bohaterką w tej części przedstawienia pozostaje Elfriede Jelinek, której językiem mówią do siebie aktorzy.

Druga część przynosi drastyczną zmianę. Siostra odwiedza siostrę. Siedzą przy stole, racząc się winem. Ulatnia się ciężki język Jelinek. Wkrótce pojawia się też "królewicz". Jest banalnie i serialowo. Rozmowa wyraźnie się nie klei. Szybko okazuje się dlaczego. I chociaż Wójcicki nie każe już aktorom mówić Jelinek (co akurat charakteryzuje większość polskich realizacji jej sztuk), wciąż pozostaje jej wierny ideowo. Kreuje sytuację sceniczną opartą na motywach kolejnych części "Śmierci i dziewczyny". Kontynuuje teatr płci i ukazuje w drastyczny, choć niezbyt odkrywczy sposób męsko-damski układ sił, o którym pisze Jelinek.

Gdy wydaje się, że reżyser sam się w tym wszystkim pogubił i serialowa scenka jest po prostu banalną psychodramą, następuje błyskawiczna zmiana. Rozsypywane przed widzem elementy układanki znów stanowią sensowną całość. Udało się w czytelny sposób przełożyć na język teatru sens sztuki, chociaż wobec najtrudniejszego z wyzwań - ukazania śmierci jako sposobu "przywracania głosu" kobietom, figury ich losu i przeznaczenia - Wójcicki ucieka w dosłowność.

Ciekawą, inną niż w Teatrze Wybrzeże energię ma Piotr Chys, budujący zdecydowanie najlepszą aktorsko postać spektaklu. Nieźle radzi sobie również Kamila Dziemian. W ich obecności wyjęta z tandetnego serialu bohaterka Moniki Markowc pozostaje zupełnie niewidoczna.

"Śmierć i dziewczyna" to owoc naprawdę dojrzałej pracy nad niezwykle wymagającą twórczością laureatki Literackiej Nagrody Nobla z 2004 roku. Znajdziemy tu wprawdzie jeszcze pewne niedoróbki (słabe operowanie światłem, nie do końca zsynchronizowane projekcje wideo), ale spektakl jest bez porównania lepszy niż poprzednia trójmiejska premiera Jerzego Wójcickiego - "Wyciemnienie". Wójcicki potwierdził, że w trójmiejskim offie jest dzisiaj jednym z najciekawszych twórców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji