Artykuły

Teatr jako sztuka uwodzenia

Uwiedzenie, zatracenie, oczarowanie - to się zdarza w teatrze od święta, choć ma on być królestwem iluzji. Częściej bywa królestwem tandety, pofastrygowanych byle jak scen i ról. A teatr dający spójną, przekonującą wizję, teatr - świat, to właśnie to, co widzowie kochają najbardziej, to przeżywają, tym się zachwycają. Do wielkich mistrzów uwodzenia należy Peter Brook, należał Kantor, udaje się to Leszkowi Mądzikowi. Czarodziejski był teatr Grzegorzewskiego, ale już się jakby zwichnął, wypalił, opróżnił z energii.

Spektakl teatralny odbierany jest głównie przez oczy. Spectrum to wizerunek, spectator - widz, spectamus - patrzymy. Uciecha oczu jest jednym z najważniejszych zadań teatru - w wizualnym skrócie potrafi bowiem ukazać to, o czym pisuje się traktaty. A teatr uwodzenia rozpoznaje się nieomylnie, bowiem wizja sceniczna oszołamia, przejmuje, bawi albo straszy.

Taką sugestywną, silną, wyrazistą, wyrosłą z miłości do źródła inspiracji wizję zaprezentował debiutant teatralny, reżyser filmowy Mariusz Treliński, adaptując i reżyserując w warszawskim Studio "Pieśni Maldorora" Lautreamonta jako "Sny". Lektura tego ni to romantyka, ni to nadrealisty, na pewno samotnika literackiego i indywidualisty kazała wątpić w teatralne powodzenie, w skuteczność przekładu na język sceny fantastycznych obrazów. A jednak udało się. To piękne przedstawienie nosi też cechy opery (wpływ scenografa, Andrzeja Majewskiego) i parafrazy operetki (kostiumy Zofii de Ines). Ale przede wszystkim jest baśnią, bo w stronę bajki przesunęła się z biegiem 120 lat pełna makabry, niesamowitości i groteski narracja 26-letniego geniusza.

Być może zwycięstwo reżysera polega na głębokim osobistym przejęciu, serio, aż do infantylizmu podchodzeniu do ulubionej lektury. W każdym razie aktorzy, najwyraźniej uwiedzeni jego melodią Szczurołapa, zagrali serio rzecz, która w dobie filmowych horrorów nie może straszyć - ale wciąż może wzruszać.

W narracji Autora pojawia się wielki pająk-wampir; dalsza akcja sceniczna składa się ze śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Lautremonta, retrospektyw-migawek z jego życia na paryskim poddaszu, oraz obrazów związanych z ziemską - i nie tylko - peregrynacją Maldorora tułacza. Kim był człowiek, który miał takie sny, dziwią się śledczy, czytając zapisane kartki. A teatr zaczyna swój festiwal cudowności.

Gilotyna wyłania się ze ściany, a z zapadni - emanujący trupim pięknem Lohengrin. Poddasze odkrywa za fragmentem gigantycznego, niby dworcowego okna, szeroki pejzaż. Po scenie krąży Maldoror (Jan Peszek) w stylizowanych kostiumach z przedłużonymi połami. Jego sługa Świetlik potrząsa jak rybą na wędce swym błyszczącym insygnium. Naga pod przejrzystym trykotem Prostytucja zapowiada balet perwertów, zerwany okrzykiem operowego Pawia. Przyjadą i cherubiny na wrotkach, tworząc tingel anielsko-diabelski.

Maldoror uwodzi, demoralizuje niewinnego chłopca o duszy artysty. Upiększa ohydę, wydobywa z niej czar. Nawet kopulacja z Wszą-mimem jest baletowym impromptu. Nie mówiąc o egzotycznym pięknie scen z czarnym Aniołem-negocjatorem Pana. Mieszczaństwo, boskość, diabelskość, makabra, nadrealistyczna sodomia: wszystko to znajdziemy u autora, który leżał w łóżku, pił kawę i grał na fortepianie. Druga część jest wizualnie jeszcze bardziej zwariowana - operowy księżyc, Włos z łona Boga uprawiającego rozpustę, Samica Rekina w purpurowym kostiumie wywiedzionym z dell'arte (znakomita Anna Chodakowska). A przy tym jaki cudowny kontrast między brutalizmami tekstu a hiperestetycznymi obrazami. Fragmenty, które sto lat temu poczytywano za blasfemię, dziś prowokują do śmiechu, zamienione w jarmark.

Od czasu do czasu mamy przebitki na Autora (Wojciech Malajkat). Bardzo dobrze, sugestywnie mówi tekst; wierzymy, że zapisywanie myśli i wyobrażeń jest u niego kompulsją, twórczością pragnie zarobić na miłość ojca. Śmierć tegoż ojca wyczerpuje i jego motywacje.

Bywa, że człowiek zabija to, co kocha. Maldoror uśmiercił swego kochanka Lohengrina i spod łóżka Autora - krypty Lohengrina, wyłonią się grabarze-rakarze. Zabiją Autora jak psa. Dochodzi do absurdu znanego z powieści fantasy - na zlecenie postaci literackiej, czyli Maldorora, odbywa się egzekucja Autora. Haniebna śmierć w worze jest jednocześnie apoteozą a rebours - makabrycznym wyniesieniem jednego z największych męczenników wyobraźni.

A stało się to w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji