Artykuły

Dlaczego bez Alexis?

Muzyka dawna ma coraz więcej zwolenników. Może to ucieczka od trudnej, hałaśliwej codzienności w świat subtelnej miniatury Couperina, wysmakowanych sonat Bacha, radosnych koncertów klawesynowych Mozarta i Haydna? Na Zachodzie ogromną popularność zyskały zespoły i soliści kultywujący wyłącznie ten rodzaj muzyki. Wielkim zainteresowaniem cieszą się również festiwale tego typu muzyki.

Po taki tekst nie warto sięgać, jeśli reżyser nie ma wyraźnego pomysłu inscenizacyjnego na jego banalność.

W tej sztuce wszystko ułożono ze znanych klocków. Niewierne damy i panowie przewijający się przez teatralną garderobę, dziewczyna zdecydowana na zrobienie kariery aktorskiej, niezawodny garderobiany, pozostawione w kompromitującym miejscu wachlarze, społeczne kompleksy dawnych aktorów, kłopoty z wierzycielami itp. itd.

Po taki tekst nie warto sięgać, jeśli reżyser nie ma wyraźnego pomysłu inscenizacyjnego na jego banalność. A że aktorzy mogą sobie trochę w stylu farsowym pograć, że w tekście jest sporo pojedynczych, dowcipnych sentencji na temat stosunków damsko-męskich - to za mało.

Jedyną wartością rozwlekłego spektaklu są wspomniane dowcipy i coraz bardziej rewelacyjne aktorstwo Joanny Szczepkowskiej. Pozostali wykonawcy - w normie stanów średnich.

Dotychczas Andrzej Łapicki świetnie sobie radził z tradycyjnymi, małoobsadowymi sztukami, w nie zmieniającej się od początku do końca scenografii, preferując teatr aktorski, oparty na cienkiej na ogół ironii. To może wystarczyć w telewizji, albo na kameralnej scenie.

Na dużą scenę i na tak długi spektakl, reżyserski talent Andrzeja Łapickiego nie wystarczył. Ruch sceniczny był dość przypadkowy, zmiany dekoracji - ślamazarne. Scenografia w stylu epoki, pozbawiona jakiegokolwiek skrótu, przypominała, podobnie jak tekst - operetkę.

Gwiazdą spektaklu miał być zapewne Daniel Olbrychski. Niestety, poza efektownym zasygnalizowaniem kilku odmiennych stylistyk aktorskich, niczym nie zaimponował. A grał postać wielkiego aktora angielskiego z pierwszej połowy XIX wieku, podziwianego przez najbardziej wymagających ludzi tamtej epoki. Musimy uwierzyć na słowo. Mimo iż to tylko komedia, dałoby się w kilku miejscach rąbek wielkości Edmunda Keana, czy aktora go kreującego - uchylić. Kiedy przeciętny błazen pod koniec pierwszej części spektaklu zaczyna bez uprzedzenia wygłaszać mądre sentencje o ludzkiej egzystencji aktora - jest niewiarygodny. Z innego teatru.

Po premierze tej sztuki w Teatrze Narodowym w 1933 roku Antoni Słonimski, w złośliwej recenzji tekstu i inscenizacji, napisał: Trudno w takich sztukach mieć sympatię do wielkiego artysty, którego sztuki nie pokazują. Talent na kredyt, a kabotyństwo życiowe za gotówkę. To zła kalkulacja.

A w programie do spektaklu Andrzeja Łapickiego napisano: Sartre dokonał adaptacji utworu. Tytułowego bohatera potraktował z sympatią, odświeżył jego postać, ukazując go nie tylko jako egzaltowanego kabotyna, ale przede wszystkim jako człowieka, który przerasta swoją epokę zarówno aktorstwem jak i sposobem życia.

Ten spektakl jest raczej przypomnieniem złośliwości Słonimskiego, aniżeli szlachetnych intencji Sartre'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji