Artykuły

Sprawiedliwość to za mało

"I nie było już nikogo" w reż. Aleksandry Koniecznej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"I nie było już nikogo" Aleksandry Koniecznej w Teatrze Dramatycznym. Rzeź pięknych pań i panów z wyższych sfer zamienia się w uroczysty danse macabre. Kara wymierzana w rytm dziecięcej wyliczanki dosięga zbrodniarzy nieliczących się z ziemskim prawem. A co, jeśli osądzeni zostaniemy także my?

Teatr nie zawsze próbuje zmienić świat. Czasami po prostu wychwytuje nastroje. Zdarza się to również na scenach tak łasych na ciągłe krytyczne diagnozowanie rzeczywistości jak warszawski Teatr Dramatyczny. Niedawno Artur Żmijewski zorganizował tam szeroko dyskutowaną "Mszę" - rekonstrukcję katolickiej liturgii. Po tej inscenizacji próżno było szukać pomysłu bardziej prowokacyjnego, a tym bardziej częściej wystawianego i popularniejszego niż liturgia "scenariusza". "I nie było już nikogo" Agathy Christie może się więc wydawać propozycją z gatunku "wreszcie coś dla ludzi". A jednak gdzieś w tle kryje podobne niepokoje jak ryzykowny eksperyment społeczny Żmijewskiego.

Klimat, jaki wychwytuje kryminał najpoczytniejszej i najczęściej wystawianej brytyjskiej autorki, to poczucie zagrożenia. Christie skonstruowała wiele ze swoich bestsellerów według niezawodnego schematu: "Jesteśmy w pułapce, giniemy jeden po drugim, a mordercą jest ktoś z nas". Pisarka chętnie zamykała swoich eleganckich bohaterów na niedostępnych wyspach, odciętych od lądu statkach, w pędzących pociągach. Wrażenie wspólnoty ludzi kulturalnych i naturalnego sojuszu łączącego elity okazywało się u niej tylko przykrywką dla poważnego niebezpieczeństwa. Piękne panie i panowie z wyższych sfer zarzynali się równie skutecznie jak ci trochę brzydsi, z mniejszymi dochodami.

W powieści "Dziesięciu małych Murzynków" (1939, wydana w 1940 roku w Stanach jako "I nie było już nikogo") Agatha Christie wysyła dziesięcioro nieznajomych do położonej na wyspie posiadłości tajemniczego pana U.N. Owena. Zaprasza tam: dwójkę służących (Marcin Tyrol, Jolanta Olszewska), generała (Waldemar Obłoza), podróżnika (Łukasz Simlat), sędziego (Henryk Niebudek), lekarza (Maciej Szary), czcigodną damę (Małgorzata Rożniatowska), pannę guwernantkę (Agnieszka Roszkowska), byłego policjanta (Miłogost Reczek) i uroczego młodzieńca (Maciej Nawrocki). Żadne z nich nie budzi podejrzeń. Wszyscy mają coś na sumieniu. Tajemniczy gospodarz się nie ujawnia, postanawia za to rozliczyć swoich gości z podłości, których nie obejmują zwykłe kodeksy. Wszyscy więc giną, mordowani zgodnie ze wskazówkami zawartymi w dziecięcej wyliczance "Dziesięciu Murzynków".

Aleksandra Konieczna zmienia tę "rzeź z pobudek etycznych" w imprezę ekskluzywną i szaloną, jak party na "Titanicu". Na wzajemną egzekucję zaproszono tylko VIP-ów. W salach balowych Dramatycznego sztuczny wiatr szamoce kotarami, zza ogromnego, zbrukanego śladem szminki portretu wygląda opuchły księżyc. Projekcje z Disnejowskiej kreskówki "Mickey Mouse Haunted House" (1929) i fragmenty pierwszych czarno-białych filmów pornograficznych uruchamiają się w najmniej stosownych momentach. Eleganckie towarzystwo w strojach galowo-trumiennych kłębi się po podłodze, wije, szarpie, podśpiewuje. Ta wystrojona ludzkość w obłędzie wydaje się świetnie bawić faktem, że kolejni "winni" znikają. Z niezbędnego w kryminale motywu śledztwa zostają szczątki. Całość koncentruje się raczej na uroczystym danse macabre i radości z wymierzania kary nieosiągalnym dla ziemskiego prawa zbrodniarzom.

Przeczucie, że karaliśmy dotąd nie tych, co trzeba, a nasze kodeksy są źle skonstruowane, powraca często w momentach kryzysu i destabilizacji. Opinia publiczna na nowo zainteresowała się starym problemem "kto jest dobry, a kto zły". Przekonanie, że jedyne zagrożenie współczesnego świata ma twarz półdzikiego, fanatycznego terrorysty z brodą, już nie wystarcza. Roli uniwersalnego straszaka nie spełnia także "zachłanna machina medialna", nieporadny George W. Bush ani nawet Jarosław Kaczyński.

Artyści, ekonomiści, działacze społeczni wspólnie szukają więc nowych "winnych".

Krzysztof Warlikowski przed premierą "Końca" (opartego m.in. na "Procesie" Kafki), wyrażał głębokie przekonanie, że wszyscy nosimy jakąś winę, którą mamy obowiązek poznać. Dziennikarz śledczy i polityczny BBC George Monbiot ogłosił właśnie w "The Guardian": "Nasz wspólny dorobek w ciągu ostatnich 30 lat został zagarnięty przez psychopatów z branży przemysłowej. To dlatego bankrutujemy. (...) Nie znaczy to, że wszyscy menedżerowie to psychopaci, ale że gospodarka nagradzała dotąd za niewłaściwe zdolności". Oburzeni na Wall Street powtarzają, że reguły gry, według których działa współczesny świat, zabezpieczają interesy jedynie "1 procentu" populacji.

W rozhuśtanym, zwariowanym spektaklu Aleksandry Koniecznej kwestie gospodarcze i polityczne się nie pojawiają. W kotłowaninie ciał, sztucznej krwi i czarnych koronek mocno wybija się jednak pytanie: "Na ile jesteśmy winni i kto nas z tego rozliczy?". I co, jeśli nie będzie to jakiś solidny trybunał, ale szaleniec posiłkujący się dziecięcą wyliczanką?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji