Artykuły

Codzienny faszyzm

Trochę mnie dziwi, że grono racjonalnych osób, które bardzo cenię za ich intelektualną pracę, woli urządzać manifestacje i tym samym przejmować środki i język neofaszystów, zamiast zająć się pracą intelektualną i działaniem w trochę innej strefie niż strefa lotu kostki brukowej - pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

W "Nienawiści" Mathieu Kassovitza jest scena, w której po ucieczce ostatniego pociągu, trzech głównych bohaterów, rozrabiaków uczestniczących w miejskich zadymach, trafia nagle na wernisaż jakiegoś współczesnego artysty, snobującego się pracownią na przedmieściach, w niebezpiecznej okolicy. Cała ta sytuacja kończy się oczywiście awanturą i pokazuje obustronny brak zrozumienia. Ta scena przypomniała mi się, gdy w telewizji oglądałem zamieszki na ulicach Warszawy. Właśnie brak zrozumienia wydaje się czymś, co cechuje w równym stopniu neofaszystowskie bojówki, jak i światłych intelektualistów nawołujących do równości i tolerancji.

Oczywiście można od razu zapytać, kogo tu rozumieć? Kiboli? Faszoli próbować rozumieć? Prostaków? Wyrafinowane epitety mogą tu do woli narastać. To prawda, trudno z neofaszystą przy kawie dyskutować o źródłach jego wkurwienia, czy przy winie konwersować o podpalaniu aut i kryteriach doboru materiałów ciężkich zdolnych do dalekiego lotu. Wydaje się jednak, że dość łatwo stanąć i krzyczeć, że faszyzm nie przejdzie, by potem, jak chciałaby Agnieszka Graff, pójść do filharmonii albo do opery (szkoda, że warszawska opera nie ma w repertuarze np. "Pierścienia Nibelunga"). Tyle tylko, że samo potępienie nie załatwia sprawy. Trudniej zastanowić się, co sprawia, że idee faszystowskie wciąż mają tak potężną pożywkę, wciąż gromadzą zwolenników i zdaje się, że z roku na rok narastają. Jaki zgniły zapach wisi w powietrzu, skoro znów wszelkiej maści chrobryści, zwolennicy Chrystusa Króla, narodowcy, wszechpolacy, skini i kibole stają pod jednym sztandarem? Skąd ten narastający radykalizm?

Dlatego trochę mnie dziwi, że grono racjonalnych osób, które bardzo cenię za ich intelektualną pracę, woli urządzać manifestacje i tym samym przejmować środki i język neofaszystów, zamiast zająć się pracą intelektualną i działaniem w trochę innej strefie niż strefa lotu kostki brukowej. Wiem, wiem, jestem staromodny, że aż wstyd się przyznać. Przecież intelektualnych analiz neofaszyści i narodowcy nie będą czytać, co najwyżej na nie spluną, a blokady na głównej arterii stolicy nie sposób nie zauważyć, nie sposób się do niej odnieść. Wiem, że czyn, a nie myślenie Wiele innych rzeczy również wiem. A jednak upieram się, że bez próby zrozumienia mechanizmu, który popycha dużą rzeszę ludzi do wystąpień ksenofobicznych, rasistowskich, antyrównościowych, nietolerancyjnych, nawet jeśli zablokujemy im drogę, nawet jeśli zakażemy im wystąpień publicznych, nie dowiemy się o nich niczego. Wręcz przeciwnie, spychając ten ruch do podziemia, zupełnie stracimy nad nim kontrolę, myśląc sobie błogo, że problem wyparował. Fajnie więc, że ci co chodzą do filharmonii i ci, co chodzą na stadiony (wedle określenia Agnieszki Graff) spotkali się gdzieś w połowie ulicy Marszałkowskiej, że pokazali swoje siły i środki, by ci, którzy jedli w tym czasie w domu obiad mogli ich obserwować na ekranach telewizorów. Myślę, że w gruncie rzeczy wszystkie te trzy grupy połączył ten sam popęd. Nie sądzę jednak, by komukolwiek to pomogło. Zamiast zaklinać rzeczywistość i oddawać się popędowi reprodukcji przemocy, lepiej spróbować ją analizować i rozumieć, co za nią stoi. Póki co, nienawiść i pogarda jest po obu stronach niemal taka sama. Z jednej strony - "kibice", "faszole", z drugiej - "lewacy", "pedały". Zdolności słowotwórcze na obu polach są dość szerokie, a szans na okrągły stół w tym wszystkim nie widać. Bo przecież może słusznie byłoby, za Czesławem Miłoszem, przypomnieć, że "zawsze istniała potrzeba światopoglądu uproszczonego, dającego się zamknąć w katechizmie czy popularnej broszurce".

***

Zabawna jest nagła histeria władz, nawołujących, by ukarać winnych, by zmienić prawo o zgromadzeniach, by władzy dać więcej władzy. Choćby po takiej reakcji widać, że każda tego typu zadyma jest rządzącym na rękę.

A że moje własne figury retoryczne trochę mnie już nudzą, więc napiszę wprost to, co tak naprawdę chciałem tu napisać: Wina neofaszystów w promowaniu języka nienawiści są znikome. Winne są elity władzy, jawnie bądź mniej jawnie sprzyjające atmosferze faszyzmu i faszystowskim z ducha hasłom, wytwarzające, by znów przywołać Miłosza, "nieokreśloną, ale przychylną aurę" dla tego typu zjawisk. I to nie tylko najbardziej konserwatywna frakcja może się pochwalić takimi poglądami, nie tylko środowiska radiomaryjne, gdzie przynajmniej tego typu światopogląd jest jawny i wygłaszany z otwartą przyłbicą. Mało tego - nie tylko minister Radziszewska, posłanka Pitera, czy poseł Niesiołowski z jaśnie oświeconej Platformy Obywatelskiej, których prostackie poglądy wylewały się już nie raz i nie dwa razy przez nadajniki telewizyjne i nie spotkały się z większym komentarzem.

Słynne już wystąpienie posła Roberta Biedronia na trybunie sejmowej pokazało faszyzm nasz codzienny. Bo czym innym był rechot sali sejmowej, która usłyszała jakże wyszukany i jednoznacznie kojarzący się zwrot "poniżej pasa"? Czy większą oznaką pogardy dla wartości jest rzucanie kostką brukową, czy też ten rechot na szczytach władzy, podczas którego nie tylko Grzegorz Schetyna prawie spadł z fotela, ale i buzie Premiera Polskiego Rządu, a nawet Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego promieniały dziwnie tajemniczym blaskiem, a w oczach było widać radość. Czy któryś z tych panów pomyślał o tym, żeby przeprosić albo choć zasugerować, że uległ nastrojowi sali? Zdaje się, że zbyt są przeświadczeni o tym, że przecież nic takiego złego się nie stało, że sam się Biedroń napraszał o taką reakcję. Przypomnę jednak, że kibole póki co, na szczęście nie reprezentują społeczeństwa. Posłowie tak. Przyszło komuś z racjonalnie myślących organizatorów "Tęczowej Niepodległej" do głowy, by manifestację urządzić pod sejmem? By tam zacząć niszczyć tę "nieokreśloną, ale przychylną aurę" dla nietolerancyjnych zachowań? By wymyślić projekty równościowe zakrojone na szeroką skalę, lobować w tym celu Ministerstwo Edukacji Narodowej czy kuratoria i nie musieć w romantycznym geście od święta stawiać tęczowych barykad?

***

Dokładnie rok temu na zaproszenie Laboratorium Dramatu prowadziłem rozmowę z Adriano Schaplinem, amerykańskim dramatopisarzem. Odbywało się to właśnie w dniu święta niepodległości i dlatego pierwsze moje pytanie dotyczyło tego, co teatr może zrobić w obliczu manifestacji, jakie tamtego dnia można było widzieć na ulicach Warszawy (choć nie miały tak dramatycznego przebiegu jak tegoroczne). Adriano powiedział wtedy zdanie, które mnie zafrapowało i z którym nie umiem się pogodzić: "Teatr nie może zrobić z tym nic", tłumacząc to w ten sposób, że już same manifestacje i kontrmanifestacje są tak silnie nasycone teatralnością, mają swoją dramaturgię, że najlepszy nawet teatr nie ma środków, które pozwalałyby cokolwiek z tym zrobić. Mógłby jedynie nieudolnie imitować. Dziś myślę, że Adriano Schaplin miał rację - teatr naprawdę niewiele może zrobić z samymi manifestacjami. Może natomiast próbować zrozumieć ludzi, którzy biorą w nich udział. Nienawiść, pogarda, namiętności. Właściwie cała dobra literatura dramatyczna jest właśnie tym zagadnieniom poświęcona.

Organizowanie manifestacji jest zwykle wybieraniem światopoglądu uproszczonego. Walką za czymś lub przeciw czemuś - bez miejsca na niuansowanie. Bywa to oczywiście skuteczne. W teatrze jest miejsce na niuanse, na dociekanie przyczyn, pogłębianie motywacji, na dzielenie włosa na czworo. Pytanie, jak zrobić, żeby to też stało się skuteczne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji