Krasiński bez koturnów
"Nie-Boska komedia" w reż. Adama Nalepy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Adam Nalepa oczyścił "Nie-Boską komedię" z narosłych przez wieki interpretacji i przygotował świeże spojrzenie na utwór Krasińskiego. Jednak inscenizacyjne bogactwo chwilami przesłania tekst dramatu
Reżyser Adam Nalepa w wywiadzie dla "Gazety" przyznał, że tekst "Nie-Boskiej komedii" - który jego rówieśnicy czytali jako lekturę w liceum - on sam z racji mieszkania w Niemczech pierwszy raz wziął do ręki pół roku temu. Być może ta czytelnicza świeżość zaważyła na osobistym i dalekim od historycznych odniesień odczytaniu jednego z najbardziej znanych dramatów polskiego romantyzmu. W adaptacji Nalepy i Jakuba Roszkowskiego na próżno szukać historycznego kontekstu, który zdominował pierwsze odczytania dramatu z 1833 r.
Dla współczesnych widzów oglądających "Nie-Boską komedię" w Teatrze Wybrzeże nie ma znaczenia, czy przedstawione w niej starcie konserwatystów z nowym porządkiem odnosi się do rewolucji francuskiej, październikowej, buntu na pancerniku Potiomkin (który oglądamy w tle w filmie Eisensteina) czy jakiejkolwiek innej rewolty. Prawidła są te same.
Reżysera nie obchodzi zewnętrzny sztafaż zdarzeń zapisanych w tekście. Bardziej pociąga go mechanizm rewolucji oraz motywy działania i psychologia postaci po obu stronach barykady. Jeśli zaś sięga po sztafaż, to wyłącznie ten teatralny. Widać, że fascynuje go sam teatr, jego techniczne możliwości i środki wyrazu.
Dlatego rodzinną historię poety-hrabiego Henryka (poprawnie, ale bez charyzmy poprowadzona rola Marka Tyndy), jego żony Marii (wyrazista Justyna Bartoszewicz) i syna Orcia (Mikołaj Koźmiański), a potem jego konfrontacji z obozem rewolucjonistów i ich przywódcą Pankracym (znakomita, zagrana półcieniami, najlepsza w spektaklu kreacja Michała Kowalskiego) reżyser wpisuje w przestrzeń dużej sceny Wybrzeża, gdzie umieścił także widzów. Wszystko po to, by odsłonić przed publicznością kulisy teatralnej machiny z jej podnośnikami, rampą, sztankietami i galerią, na której pojawia się - niczym w dramacie antycznym - chór. Tylko że to inscenizacyjne bogactwo z projekcjami wideo, udziałem
tanecznej grupy Dzikistyl Company, zabawą konwencjami i nasyceniem symbolami religijnymi chwilami przesłania tekst dramatu i nie pozwala wsłuchać się w niego z uwagą (co doskwiera głównie widzom niemającym na świeżo w pamięci tekstu Krasińskiego).
Ta uwaga nie dotyczy najlepszej, a przy tym najskromniejszej sceny-rozmowy przy fortepianie, którą toczą ze sobą Henryk i Pankracy. Tu aktorski kunszt Michała Kowalskiego, który zawłaszcza uwagę widowni, podając tekst z wielkim wyczuciem i jednocześnie grając Chopina, nie ma sobie równych.