Artykuły

Mój adres, mój notes, mój sposób na życie

- Teatr jest moim kołem ratunkowym, obszarem samorealizacji, jednym z instrumentów poznawania świata i samego siebie. Teatr to jest mój adres, mój notes, mój sposób na życie. Nie jest to łatwe życie, bo dużo kosztuje, z drugiej zaś strony teatr mnie prowadzi, ja po prostu żyję teatrem - rozmowa z reżyserem Oskarasem Korsunovasem, gościem XV Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku o jego spektaklach Szekspirowskich.

BARBARA ŚWIĄDER Po Pańskim spektaklu nadal trzęsą mi się ręce. W Pana interpretacji "Burza" - zwykle pokazywana w teatrze jako barwna feeria - jest mroczna, egzystencjalna, bolesna. Choć wiemy, że ten tekst Szekspira wcale nie jest piękną, radosną baśnią, to trudno było sobie wyobrazić, że drzemie w nim aż taki ładunek goryczy, jaki niesie ze sobą Pańska "Miranda"...

OSKARAS KORŠUNOVAS W zeszłym roku robiliśmy "Burzę" w Islandii. Była zupełnie inną realizacją - właśnie taką baśniową feerią. Na pozór spektakl był piękną i czytelną metaforą - wyspa była w nim wspaniałym teatrem barokowym, a Prospero - reżyserem. Coś mnie jednak tknęło, poczułem, że coś się nie zgadza, jest nieprawdziwe. Że w tym tekście jest dużo więcej niż to, co pokazujemy. Trzeba tylko poszukać głębiej. Zrozumiałem, że w Burzy jest coś ważniejszego, co dotyka mnie osobiście, i to bardzo głęboko, bo przychodzi z mojego własnego doświadczenia. Dla mnie ta sztuka nie jest żadną piękną baśnią, jak się zwykle wydaje. Ona ma w sobie okrutną tajemnicę. W "Burzy", ostatnim dziele Szekspira, skoncentrowane są wszystkie tematy, które pojawiają się w jego dramatach. W interpretacji Jana Kotta, którego uważam za jednego z najważniejszych, a może i najważniejszego szekspirologa na świecie, "Burza" mówi o relacji władzy i człowieka, władzy i jednostki, o dążeniu do władzy. Okazuje się, że konfrontacja władzy z jednostką jest czymś trwałym, stale obecnym - bez względu na czas i miejsce. Istnieje wiecznie. Ta chęć położenia niewidzialnej łapy aparatu władzy na człowieku, bezustannego kontrolowania jednostki... (milczenie)

Patrząc na Prospera, trzeba jasno powiedzieć, że jest dysydentem, wygnanym prawdopodobnie za jakąś działalność, może za czytanie jakichś zakazanych ksiąg, za myślenie o nich. Przebywa zesłany na wyspie, zupełnie sam. Towarzyszy mu jedynie Miranda, o której tak naprawdę nie wiemy, kim jest - może jego córką, a może jakimś wyobrażeniem Tak naprawdę Prospero jest samiuteńki. Jedyną rzeczą, jaką może czynić na tej wyspie, jest tworzenie. A jak może tworzyć? Przelewając swoje myśli, marzenia, chęci, pragnienia na Mirandę

ŚWIĄDER Uczynił Pan Mirandę centralną postacią swojego spektaklu. Dlaczego właśnie ją?

KORŠUNOVAS Sam nie wiem dlaczego, ale podczas pracy nad islandzką "Burzą" niespodziewanie uderzyła mnie postać Mirandy. Byłem tym zaskoczony i zacząłem sobie zadawać pytania z nią związane: dlaczego, jak... Jej życie jest niezwykłe - przecież ona mieszka na bezludnej wyspie. Nigdy nie widziała żadnej kobiety, a jedynym człowiekiem, jakiego zna, jest jej ojciec.

ŚWIĄDER I Kaliban

KORŠUNOVAS No tak. Nikt poza nimi. Kiedy uważnie poczytamy Szekspira, okaże się, że często spotykamy w jego sztukach samotne młode kobiety, bez matek. W "Hamlecie" jest Ofelia, która ma tylko ojca - Poloniusza, w "Królu Lirze" mamy ojca i trzy córki, w Romeo i Julii dla głównej bohaterki najważniejszą postacią w życiu, w relacjach ze światem także jest ojciec. Prospero mówi o Mirandzie, że jest absolutnie wyjątkowa, jedyna i że jest dla niego kimś najważniejszym. Bo ona tak naprawdę jest jego dziełem. Najważniejszym w życiu dziełem. Wszystko, co czyni Prospero w tym dramacie, robi dla niej, dla swojej córki. Dlatego relacja między ojcem a córką stała się dla mnie najważniejsza. Jeśli wejdziemy w dramat głębiej, czy może raczej wyżej, dostrzeżemy wyraźnie - choćby w tym, jak ojciec ją nazywa - że Miranda jest dla Prospera wręcz jakimś duchem, a może nawet jego własną duszą.

ŚWIĄDER W Pana realizacji wyspa Prospera uzyskała bardzo konkretny, dobrze Panu znany kostium historyczny z czasów Związku Radzieckiego

KORŠUNOVAS Wszystko to, co pokazałem na scenie, mam w swojej głowie, w pamięci. Znałem takie wyspy i takich Prosperów. Znałem takich intelektualistów, pisarzy i ich maleńkie mieszkania wypełnione książkami, cele, w których pozostawali sami ze swoimi lekturami, myślami. Ich jedynym ratunkiem były książki. Pisali do szuflad. W tych swoich klitkach wychowywali swoje Mirandy

Te wyspy nadal istnieją. Cały czas mamy do czynienia z takimi wyspami, Prosperami i Mirandami. To jest też coś trwałego Na ekranie telewizora w mieszkaniu Prospera widzimy Jezioro łabędzie. Dla mieszkańców byłego ZSRR to bardzo dobrze znany znak, złowrogi znak. Objawił się nam po raz pierwszy, kiedy zmarł pierwszy sekretarz, Leonid Breżniew. Nie podawano wtedy żadnych informacji, a w telewizji przez dwa dni non stop pokazywano Jezioro łabędzie. Potem jeszcze kilka razy były takie dni z Jeziorem łabędzim. Dlatego w 1991 roku, kiedy w Moskwie odbył się pucz Janajewa i ludzie zobaczyli na ekranach Jezioro łabędzie, od razu wiedzieli, że trzeba wychodzić na ulice.

Tworząc ten spektakl, potrzebowałem materialnego ekwiwalentu, czegoś konkretnego, czego można dotknąć. Wszystko to było mi potrzebne, by opowiedzieć o tym, co najważniejsze w sztuce Szekspira, która mówi przecież o samotności, twórczości, wolności (milczenie)

Najtrudniej jest ubrać rzeczy w słowa, wtedy wszystko wydaje się banalne, traci swoją głębię i sens. Zwłaszcza kiedy chce się mówić o czystej duszy Miranda nie jest spektaklem politycznym, ale raczej metafizycznym. Nie można wszystkiego sprowadzać do fizyki. Przecież polityka ma swoją metafizykę, a metafizyka politykę. (milczenie)

Myślę, że może właśnie dzięki takim wysepkom - ciasnym mieszkankom intelektualistów, odmienił się czas, dokonała się zmiana? Przecież na tych wysepkach cały czas się myślało, tworzyło, dyskutowało, rodziły się idee. Tam się coś odmieniło, tak samo jak na wyspie Prospera.

ŚWIĄDER Ale Jan Kott napisał przecież, że Burza ma najbardziej niepokojące zakończenie z wszystkich sztuk Szekspira, bo historia zatacza koło, wraca do punktu wyjścia, a Prospero mówi w ostatnim monologu, że została mu tylko rozpacz

KORŠUNOVAS Oczywiście, ale spójrzmy na przykład na Hamleta. Co robi Hamlet? On przerywa niekończący się ciąg zemsty, zamyka w ten sposób pewną epokę. Podobnie jest również w Burzy mimo swojej rezygnacji, Prospero odnajduje w sobie siły, żeby wybaczyć, a tym samym wyrzec się wszystkiego. W tej rezygnacji Prospera możemy odnaleźć zwycięstwo nad światem takim, jaki jest. On robi to nawet za cenę twórczości, a to jest dla niego najbardziej bolesne. Dla mnie szalenie interesujące jest to, że Prospero topi swoją księgę, swoją księgę magii, zostawia wszystko, co miał, i podąża w nowym, nieznanym kierunku, ku zupełnie innej egzystencji - egzystencji w stanie czystym, by spojrzeć w oczy śmierci. To jest jakby jego ostatnie dzieło. On świadomie wycofuje się z walki

ŚWIĄDER W Pana inscenizacji to wycofanie ma wymiar ostateczny - Prospero umiera. Nie daje mu Pan szansy na konfrontację ze światem, który go wygnał...

KORŠUNOVAS Tak, ale przede wszystkim on nie umiera tak sobie, byle jak. Mamy tu do czynienia z aktem wybaczenia. Istotne jest to, jak się umiera. Przypomnijmy sobie: stary Hamlet mówi przecież, że został zamordowany w samym rozkwicie swoich grzechów. I właśnie to jest najstraszniejsze. Prospero natomiast umiera, wybaczywszy, umiera czysty. Mamy więc do czynienia nie tyle z fizyczną śmiercią, ile z wyjściem z tego zaklętego i przeklętego koła walki o władzę, koła egoizmu. Śmierć no cóż - wszyscy jesteśmy śmiertelni... (milczenie) Ważne jest nie to, że umieramy, ale jak umieramy. Jak umiera Prospero

ŚWIĄDER Swoją rozmowę z widzami prowadzi Pan w teatrze poprzez lektury - oberiuci, brutaliści, Bułhakow, Szekspir Powiedział Pan kiedyś, że na bezludną wyspę zabrałby ze sobą właśnie dzieła Szekspira. Pana Prospero na swojej wyspie otoczony jest dziesiątkami książek. Co on czyta, a właściwie: co czyta dziś Oskaras Koršunovas?

KORŠUNOVAS Przede wszystkim Szekspira i wszystko, co z nim związane. A poza tym są książki, do których wracam cały czas - Biblia na przykład. Przede wszystkim jednak obcuję z lekturami, które są związane z tym, co robię aktualnie w teatrze. Moja praca jest dla mnie kierunkowskazem, dzięki niej wiem po prostu, co mam czytać. W dzisiejszych czasach bardzo trudno samemu wybierać książki, bo jest ich tyle, że wydaje się to niemożliwe. Czuję, że powinienem ograniczyć się do wskazówek, które odnajduję w danym momencie w teatrze. One dyktują mi precyzyjnie wybór takiej lub innej literatury. Gdyby nie teatr, to moja dociekliwość i zachłanność na wszystko chyba odebrałyby mi rozum. Pewnie bym zwariował (śmiech).

ŚWIĄDER Które z dotychczasowych teatralnych spotkań z Szekspirem było dla Pana najważniejsze, a może najtrudniejsze?

KORŠUNOVAS Najważniejszy, najtrudniejszy i najciekawszy był, jest i pozostanie Hamlet. Wchodząc głębiej w tekst Hamleta, odnajdujemy wręcz cały kosmos duszy ludzkiej, który pełen jest czarnych dziur. Można się do nich tylko zbliżyć, bo jest ich tyle i są tak głębokie, że końca nie widać

ŚWIĄDER Mam wrażenie, że w Pańskim mrocznym Hamlecie największą czarną dziurą jesteśmy my - sami dla siebie. Myślę między innymi o scenie rozpaczliwego krzyku do lustra: "Kim jesteś"? Powiedział Pan, że Hamletem rozpoczyna czas stawiania osobistych pytań w teatrze. Czy praca nad tym spektaklem dała Panu jakieś odpowiedzi?

KORŠUNOVAS Myślę, że tak. Wraz z Hamletem musiałem przecież znaleźć się w pewnym bardzo określonym położeniu. Przyjąć konkretną postawę wobec wielu najważniejszych spraw. Przecież Hamlet - bez względu na wszelkie wątpliwości - ma odwagę postawić sobie wszystkie pytania egzystencjalne niemal w jednym momencie, nie odsuwać ich w czasie. On stawia je wyłącznie w czasie teraźniejszym. I musi na nie odpowiedzieć teraz. One nie mogą poczekać. Tak jak nie mogą poczekać jego wszelkie działania. Inaczej mówiąc, Hamlet obiera egzystencję tu i teraz, tylko w czasie teraźniejszym. Nie kiedyś w przeszłości albo kiedyś w przyszłości, nie "gdzieś" albo "tam". (milczenie) Postawa Hamleta dała i daje mi dużo do myślenia.

ŚWIĄDER Myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, że pracując nad Hamletem, skończył Pan czterdzieści lat. Mówi się, że w naszej kulturze moment osiągnięcia dojrzałości, wzięcia odpowiedzialności za swoje życie przesuwa się właśnie do czterdziestego roku życia.

KORŠUNOVAS No, niestety Myślę jednak, że to dotyczy głównie życia w aspekcie społecznym, kulturowym, towarzyskim. Nawet jeśli możesz sobie pozwolić na to, by być dłużej młodym, żyć jak młody człowiek, to i tak jest to czas, kiedy musisz stawić czoło pewnym pytaniom: kim jesteś, czego chcesz? I musisz to zrobić szczerze, otwarcie wobec samego siebie.

Hamlet często jest pokazywany jako niedojrzały, niezrównoważony młodzieniec, jednak z tekstu wiemy, że ma już trzydzieści lat, a w tamtych czasach oznaczało to absolutną dojrzałość. Był więc człowiekiem dorosłym, który musi wziąć na siebie całą odpowiedzialność, musi zostać królem, choć z zupełnie innych powodów królem nie zostaje

Teraz ten moment może przesuwa się w czasie, ale jest nieunikniony, nie uciekniesz przed nim, bo ty też musisz w końcu zapytać samego siebie, kim jesteś Ja czuję wyraźnie, że muszę to robić. (milczenie) Chociaż, rzeczywiście, może się wydawać, że czas stał się dla nas bardziej łaskawy

ŚWIĄDER Nawet jeśli mamy go coraz mniej Pańska biografia dzieli się na dwie części. Dwadzieścia lat życia spędził pan w Związku Radzieckim. Na ile czuje się Pan kaleki, obciążony tym czasem?

KORŠUNOVAS Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że ten czas mnie jakoś okaleczył, ale ostatnio coraz częściej wracam do tamtych lat... Kiedy nastał nowy, inny czas, ten poprzedni wyrzuciliśmy z naszej pamięci jak coś niepotrzebnego, zepsutego. A przecież był to czas ważny - czas naszej młodości, radości, nadziei, ale i naszego bólu, dlatego wracam do niego coraz częściej, by pytać o siebie. To szalenie intrygująca, paradoksalna wręcz sytuacja, bo czuję się, jakbym miał dwa życia, dwa światy równoległe, które zostały od siebie oddzielone. Okazuje się jednak, że w obu tych czasach żyło się i żyje tak samo Ciągle mamy do czynienia z konfrontacją jednego czasu z drugim, a tak naprawdę dziś pojawiają się wątki, tematy, problemy, które były kiedyś w tamtym czasie. Teraz jakby z tego starego czasu przeskoczyły do nowego. To naprawdę daje dużo do myślenia

ŚWIĄDER Dwadzieścia lat temu udzielił Pan wywiadu pismu "Teatr"...

KORŠUNOVAS To był pierwszy wywiad w moim życiu, a znalazł się w ostatnim numerze sowieckiego "Teatru".

ŚWIĄDER Na pytanie o to, czym jest reżyseria, odpowiedział Pan wtedy, że zna jednego największego reżysera i że jest nim przypadek. Jak Pan odpowie na to pytanie dziś, dla polskiego "Teatru"?

KORŠUNOVAS Teraz mogę powiedzieć to samo. Ten nieprzypadkowy przypadek, zarówno w losach ludzi, jak i twórczości, jest chyba najważniejszym reżyserem. Kiedy w życiu stajemy się mądrzejsi, a w pracy posiadamy więcej umiejętności, wiemy już, jak reagować, jak stworzyć przestrzeń, by ten absolutnie wspaniały, nieprzypadkowy przypadek się pojawił. A potem, by go nie przegapić. Bo to właśnie dzięki niemu zdarzają się największe olśnienia, momenty, w których możemy zawołać: "Eureka"! I dopóki te cudowne, nieprzypadkowe przypadki się zdarzają, dopóty nie nudzi mi się ten zawód, nie nudzi mi się w teatrze. W przeciwnym razie chyba bym z tym skończył. Dopóki jednak przypadki chodzą po scenie, jestem reżyserem.

ŚWIĄDER A co to znaczy: stworzyć przestrzeń dla przypadku? Jak się to robi w pracy z aktorami? Wiemy przecież, że w teatrze litewskim reżyser jest absolutnym panem

KORŠUNOVAS (milczenie) Ja zawsze bardzo dobrze wiem, czego chcę. Jednocześnie jednak daję dużo swobody twórczej ludziom, z którymi pracuję. Połączenie tych dwóch rzeczy jest chyba odpowiedzią na to pytanie. Jednak warunkiem z mojej strony jest brak lęku związanego z oddaniem wolności innym.

ŚWIĄDER Czy tak rodzą się te proste, ale niezwykłe scenograficzne "maszyny do grania", które znamy z Pana spektakli, jak choćby kuchnia w Romeo i Julii czy deski ze Snu nocy letniej?

KORŠUNOVAS Wszystko zaczyna się od idei. W Śnie nocy letniej zacząłem od myślenia o tym, czym w ogóle jest przestrzeń teatralna. Zrozumiałem, że scena to nie jest tylko pudełko, na które patrzy widz. Że im więcej dzieje się na scenie, tym mniej rozgrywa się w wyobraźni widza. Pojawiły się więc te deski, jakby wiosła, dzięki którym płynęliśmy do wyobraźni widzów. Z kolei na Romeo i Julię spojrzałem jak na dramat społeczny. Na to, co pojawia się, kiedy spotyka się tradycja z nowoczesnością, gdy powstaje konflikt zakończony dramatem. Chyba jedną z najważniejszych rzeczy w każdej kulturze pozostaje kuchnia, która jest bardzo widocznym znakiem tradycji. Tak więc w Romeo i Julii weszliśmy w obszar pytań filozoficznych przez kuchnię. (śmiech) Jedną z najbardziej dramatycznych scen w Romeo i Julii jest ta, w której jedzenie przygotowywane na wesele musi trafić na stypę. A te potrawy nie zdążyły przecież nawet ostygnąć. Stąd między innymi pomysł z kuchnią (milczenie)

Można oczywiście mieć mnóstwo koncepcji i pomysłów, ale dla mnie najważniejsze jest to, żeby szukać w tekście, bardzo uważnie go czytać. Tam jest wszystko, co potrzebne, wszelkie wskazówki, znaki Ze mną jest tak, że zawsze najpierw widzę scenografię, przestrzeń, scenę. (milczenie) W tekstach są ukryte klucze, które otwierają przestrzeń, chociaż ja powiedziałbym raczej o placu zabaw, który stawia natychmiast całą scenografię. Teatr bardzo przypomina dzieciństwo, bo wtedy sami tworzymy naszą rzeczywistość. Do każdej zabawy stwarza się samemu miejsce, wymyśla przestrzenie do rozmaitych gier. Tworzy się coś z niczego. Pod zwykłym stołem może się zdarzyć wszystko. Tak samo na scenie. W teatrze trzeba umieć po prostu odnaleźć zakodowane przez autorów znaki i pójść za nimi.

Staram się uciekać od dosłowności, bo kiedy przestaje się apelować do wrażliwości i wyobraźni widza, kończy się teatr. Dla mnie jest on właśnie nieustannym apelem do wyobraźni. To, co się dzieje na scenie, to tylko ta widzialna część przedstawienia, a to, co najważniejsze, dzieje się w głowie widza w trakcie i po spektaklu. Teatr jest od pokazywania tego, czego nie da się powiedzieć słowami. Mówi się, że teatr istnieje dzięki konfliktowi, że na nim się zasadza jego istota. Dla mnie najistotniejszy jest właśnie konflikt między tym, co odbiorca widzi na scenie, a tym, co się na niej mówi. W wyniku tego kontrapunktu w widzu dzieje się coś, czego on nie umie nawet nazwać, a według mnie najważniejsze jest właśnie to, co najtrudniejsze do zwerbalizowania. Teatr pojawia się więc na styku tego, co słyszymy, z tym, co widzimy

ŚWIĄDER propos dzieciństwa i wyobraźni, podobno najbardziej lubił Pan się bawić ołówkiem...

KORŠUNOVAS (śmiech) Tak, to była moja ulubiona zabawka. Mogę nawet powiedzieć, że ten ołówek był jedną z bezpośrednich inspiracji dla desek ze Snu nocy letniej. W dzieciństwie w ogóle nie potrzebowałem zabawek, ale absolutnie niezbędny był ołówek. Pamiętam, że leżałem na łóżku, bawiąc się nim, całymi godzinami. Stawał się dla mnie wszystkim - statkiem, samolotem, człowiekiem Obracałem go w rękach, ustawiałem pod różnym kątem, żeby zobaczyć coś zupełnie innego. (śmiech)

Tak samo jest w teatrze - czasami musisz ustawić ten ołówek pod innym kątem dla siebie i dla widza, by zaczęła się inna zabawa. By widz mógł uruchomić własne gry z wyobraźnią. Mój teatr wyrósł chyba bezpośrednio z tego ołówka, chociaż pamiętam, że wszyscy próbowali mi go w dzieciństwie odebrać.

ŚWIĄDER Rodzice pewnie się niepokoili.

KORŠUNOVAS Oczywiście, myśleli po prostu, że coś jest ze mną nie tak, że zwariowałem! (śmiech)

ŚWIĄDER A jak z tego dziecięcego teatru z ołówkiem trafił Pan do prawdziwego teatru z aktorami?

KORŠUNOVAS To była cała seria nieprzypadkowych przypadków. W szkole byłem bardzo niegrzeczny, mówiąc wprost - byłem chuliganem. Za złe sprawowanie umieszczono mnie karnie w kółku dramatycznym (śmiech).

ŚWIĄDER A więc teatr jako kara

KORŠUNOVAS I nagle okazało się, że to było jedyne miejsce, gdzie mi dobrze szło, miałem powodzenie. W tamtym czasie mieliśmy na Litwie bardzo silny, dobry teatr. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie spektakle Eimuntasa Nekrošiusa. Kiedy musiałem zdecydować, jakie studia wybrać, a zdecydować musiałem, by nie trafić do wojska, pomyślałem, żeby pójść w tym kierunku. Z drugiej jednak strony, gdzieś w głębi bardzo dobrze wiedziałem, jaką drogą mam iść. Dążyłem konsekwentnie i celowo do tego, by zostać reżyserem. I tak się bardzo szybko stało, bo już pod koniec pierwszego roku studiów wyreżyserowałem spektakl "Być tam, to być tu" według oberiutów i z dzisiejszej perspektywy widzę, że to był najlepszy spektakl, jaki zrobiłem w życiu (śmiech). Pokazaliśmy go na deskach najważniejszego na Litwie teatru - wówczas Akademickiego Teatru Dramatycznego, dziś Narodowego. Ten spektakl idealnie trafił w swój czas, miał wspaniały odbiór - premiera była 22 marca 1990 roku, a 11 marca Litwa proklamowała akt o przywróceniu niepodległości Republiki Litewskiej. Później pojechaliśmy z tym przedstawieniem do Edynburga i dostaliśmy najważniejszą nagrodę na festiwalu - Fringe First. No i okazało się, że moja nauka reżyserii właśnie się skończyła, bo od końca pierwszego roku studiów zacząłem reżyserować w dzisiejszym Teatrze Narodowym. I tak reżyseruję spektakle już dwadzieścia lat.

ŚWIĄDER Nie było to paraliżujące, demoralizujące dla tak młodego człowieka? A może przeciwnie - dodawało skrzydeł?

KORŠUNOVAS Zawsze miałem bardzo silną wiarę w to, co robię, chociaż moja droga twórcza wcale nie była usłana różami. Zaczęło się oczywiście bardzo przyjemnie, wielkim sukcesem i powodzeniem u publiczności, ale potem było wszystko: niezrozumienie, rozgoryczenie Cały czas jednak wierzyłem w to, co robię. Od trzynastu lat mam swój teatr i ciągle muszę walczyć. Nie mogę sobie pozwolić na rozluźnienie.

ŚWIĄDER Powiedział Pan kiedyś, że teatr ratuje Pana przed wieloma rzeczami, a przede wszystkim przed samym sobą.

KORŠUNOVAS (milczenie) Wszelka twórczość ratuje. Teatr jest moim kołem ratunkowym, obszarem samorealizacji, jednym z instrumentów poznawania świata i samego siebie. Teatr to jest mój adres, mój notes, mój sposób na życie. Nie jest to łatwe życie, bo dużo kosztuje, z drugiej zaś strony teatr mnie prowadzi, ja po prostu żyję teatrem. On mnie ratuje, chociaż jednocześnie też pogrąża, zabija (milczenie) Ale przede wszystkim ratuje.

ŚWIĄDER A jak wypoczywa Oskaras Koršunovas?

KORŠUNOVAS Tak naprawdę to ja prawie nie wypoczywam. Bo to jest tak, że twórczość, myślenie, praca zapewnia mi intensywne życie, inspiruje je. Teatr i życie to u mnie naczynia połączone, więc nie mogę powiedzieć, że teatr zabiera mi życie. A wypoczynek? Prawdę mówiąc, nie potrzebuję go. Intensywna praca w teatrze daje mi intensywne życie (śmiech). To tak jak z pracą aktora - jeśli gra w prawdziwym natchnieniu, w ogóle się nie męczy, po spektaklu może jeszcze dużo zrobić, jeśli natomiast natchnienia mu brakuje, to po spektaklu może już tylko iść spać.

ŚWIĄDER Mam przed sobą kwestionariusz Bernarda Pivota - proszę odpowiadać bez zastanowienia: jakie jest Pana ulubione słowo?

KORŠUNOVAS Zastanowię się.

ŚWIĄDER Jakiego słowa Pan nie lubi?

KORŠUNOVAS Obowiązek.

ŚWIĄDER Co Pana nakręca?

KORŠUNOVAS Miłość.

ŚWIĄDER Co Pana zniechęca?

KORŠUNOVAS Agresja.

ŚWIĄDER Ulubione przekleństwo?

KORŠUNOVAS Nigdy nie wiem, jakiego użyć w danej sytuacji. (śmiech)

ŚWIĄDER Jaki dźwięk Pan lubi?

KORŠUNOVAS Muzyki klasycznej.

ŚWIĄDER Jakiego dźwięku Pan nie znosi?

KORŠUNOVAS Krzyku człowieka.

ŚWIĄDER Jaki zawód mógłby Pan wykonywać oprócz obecnego?

KORŠUNOVAS Rybaka.

ŚWIĄDER Jakiego zawodu nigdy nie chciałby Pan wykonywać?

KORŠUNOVAS Policjanta.

ŚWIĄDER Jeśli niebo istnieje, co chciałby Pan usłyszeć od Boga po przekroczeniu bram Raju?

KORŠUNOVAS Że brama Raju otwarta jest dla wszystkich i że wszystkim wszystko zostało wybaczone.

ŚWIĄDER Wracając do początku naszej rozmowy, czy ma Pan swoją wyspę i swoją Mirandę?

KORŠUNOVAS Tak, mam i wyspę, i Mirandę

tłum. Rasa Rimickaite

Oskaras Koršunovas - litewski reżyser teatralny, dramaturg, scenograf, choreograf, wykładowca Litewskiej Akademii Muzycznej i Teatralnej. Założyciel i dyrektor artystyczny Teatru OKT w Wilnie (Oskaro Koršunovo teatras).

Barbara Świąder - teatrolog, dziennikarka, wykładowczyni Uniwersytetu Gdańskiego. Wydała książkę W metafizycznej dziurze. Teatr Witkacego w Zakopanem (2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji