Artykuły

Kontakt. Dzień trzeci.

Szkoda, że w Polsce nie powstają takie spektakle, które łączyłyby tradycyjną estetykę z podejmowaniem mądrych i ważnych tematów. Mogłyby stanowić przeciwwagą dla młodego, zaangażowanego teatru i stanowić dla niego istotne odniesienie. Niestety w polskim teatrze to, co tradycyjne łączy się przeważnie z nudą i schlebianiem gustom publiczności - specjalnie dla e-teatru po trzecim dniu festiwalu Kontakt snuje refleksje Paweł Sztarbowski

Trzeci dzień Kontaktu rozpoczął się dwoma spektaklami pozakonkursowymi. Najpierw widzowie mogli zobaczyć sztukę "Ubu król czyli Polacy" w wykonaniu aktorów Teatru Baj Pomorski, wyreżyserowaną przez dyrektora tej sceny, Zbigniewa Lisowskiego. Mimo że inscenizacja nie była w żaden sposób odkrywcza, to do Ubu warto wracać. Ta sztuka wciąż jest aktualna i przyszpila nasze polskie zacofanie i umysłową nędzę. Kolejne afery dowodzą przecież, że nic się w naszym kochanym kraju nie zmienia i chyba długo nie zmieni. Wciąż topimy się we własnych kompleksach, wszędzie panuje tzw. kolesiostwo i nikt w tym nie widzi problemu. Chodzi tylko o dorwanie się do władzy. Świńskie ryjki głównych bohaterów toruńskiego "Ubu króla" doskonale świadczą o jakości i przeznaczeniu tego koryta... Grrrówno!

Drugie przedstawienie, zatytułowane "Ja", zaprezentowali gospodarze, Teatr im. Horzycy w Toruniu. Zostało ono oparte na tekstach Iwana Wyrypajewa, a wyreżyserował je Wiktor Ryżakow. Akcja rozgrywa się w syberyjskim Irkucku - mieście na końcu świata, o którym cały świat dawno zapomniał, a mieszkańcy nie mają co ze sobą począć. Obsesyjnie powraca poszukiwanie kontrapunktu, który pozwoliłby na to by coś zaczęło się dziać i udało się przezwyciężyć wszechogarniający marazm. Świetnym pomysłem inscenizacyjnym okazało się ustawienie dziewięciorga starych, zdezelowanych i zakurzonych drzwi. Na ich szybkach bohaterowie rysują bajkowe ornamenty przywołujące piękne i słoneczne krainy oraz szczęśliwe historie. Dzięki temu zderzeniu zapyziała rzeczywistość powoli staje się magiczna. Wzmaga to pojawienie się w miasteczku dwojga aniołów, które jednak są dość mało anielskie, odpowiednio do otoczenia, w jakim przyszło im przebywać. Przeplatają się tu historie boskie i ludzkie. Senna atmosfera miasteczka zostaje zderzona z sytuacjami mitycznymi. Oczywiście jako kontrapunkt! Mankamentem tego przedstawienia okazało się osadzenie go w syberyjskich warunkach i nadanie mu zbyt silnego kolorytu lokalnego, przez co traci ono na swej uniwersalności. A przecież nie trzeba szukać Syberii, która szczególnie Polakom kojarzy się dość niebezpiecznie i jednoznacznie. Takich zapomnianych przez Boga i ludzi miasteczek również w Polsce bez liku. Bo syberyjski koniec świata jest także naszym.

Prawdziwym wydarzeniem trzeciego dnia festiwalu był litewski spektakl "Madagaskar" (na zdjęciu) w reżyserii Rimasa Tuminasa z Wileńskiego Teatru Małego. Autor, Marius Ivaskevicius, oparł swoja sztukę w dużej mierze na życiorysach postaci z litewskiej historii. Spektakl został świetnie przyjęty przez festiwalową publiczność. Z jednej strony opiera się na tradycyjnej estetyce, ale przy tym podejmuje tematy ważne społecznie i mądrze o nich opowiada. Głównym bohaterem jest Kazimieras Pokstas, który ma pomysł, by przenieść Litwinów na Madagaskar i założyć tam kolonię. Uważa, że tylko tam mogą być bezpieczni i żyć z dala od swych największych wrogów, tzn. Polaków i Rosjan. Kąśliwych uwag pod kątem Polaków było dużo więcej. Wzbudziły lekką konsternację toruńskiej publiczności. Jednak w przedstawieniu Tuminasa nie chodzi o obrażanie kogokolwiek, ale o ironiczne pokazywanie stereotypów narodowych. Przerażająca jest scena, gdy na koniec pierwszego aktu Kazimieras i Oskaras zaczynają skakać wokół rozpalonego na stole ogniska w rytm jakiegoś wojennego tańca. Niezwykle śmieszne, ale też groźne są ich wykłady-kazania na temat wyższości nacji litewskiej nad innymi, z których możemy się dowiedzieć, że Litwini są potomkami mieszkańców zatopionej Atlantydy, a czołowymi twórcami narodowymi byli m.in. Sofoklas czy Homeras. Dobrze znamy takich ludzi także z naszego polskiego podwórka. Pod przykrywką spraw narodowych załatwiają własne interesy. Jednak przedstawienie Tuminasa nie jest dokumentalne czy publicystyczne. Obok wydarzeń realnych przywołana zostaje warstwa magiczna, która pozwala umieścić oglądane wydarzenia poza czasem i konkretną przestrzenią. Dzieje się tak głównie dzięki pomysłowo użytym rekwizytom oraz subtelnej sferze dźwięków i świateł. To w nich realizują się mityczne kategorie tęsknoty, niespełnienia, przemijania i przeznaczenia. Pozostaje tylko żal za utraconym "wiśniowym sadem".

Szkoda, że w Polsce nie powstają takie spektakle, które łączyłyby tradycyjną estetykę z podejmowaniem mądrych i ważnych tematów. Mogłyby stanowić przeciwwagą dla młodego, zaangażowanego teatru i stanowić dla niego istotne odniesienie. Niestety w polskim teatrze to, co tradycyjne łączy się przeważnie z nudą i schlebianiem gustom publiczności.

Bardzo ciekawa okazała się dyskusja, która po nim nastąpiła. Prowadzący ją Jarosław Komorowski okazał się przykładem człowieka, który potrafi rozmawiać i jednocześnie jest rzetelnie przygotowany. Dowcipnymi i rzeczowymi pytaniami sprowokował Tuminasa do snucia fascynującej opowieści. Spotkanie pozwoliło zrozumieć, że to właśnie w takiej gawędzie zakorzeniony jest teatr litewskiego reżysera - zarazem dokumentalny i poetycki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji