Artykuły

U cioci na wspominkach

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Adrianna Alksnin na portalu e-splot.pl.

Premiera "Lubiewa" w Teatrze Nowym już za nami. Informacja, że Piotr Sieklucki zamierza wziąć na warsztat głośną powieść Michała Witkowskiego, natychmiast wzbudziła kontrowersje. Książka opowiada bowiem o wrocławskim środowisku homoseksualnym lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nie brakuje w niej dość brutalnych opisów i wulgarnych sformułowań. "Lubiewo" posiada jednak jeszcze jednego bohatera, a jest nim język. Ten zaś na scenie prezentuje się brawurowo.

Patrycja, Lukrecja, Zdzicha, Radwanicka, Hrabina, Aktorka, Dżesika, Lady Pomidorowa, Piękna Helena, Jasia od księdza - to tylko niektóre z bohaterek Lubiewa. Ich imiona zostają wyliczone kilkakrotnie, aż w końcu układają w coś na kształt litanii. Towarzyszy temu melancholijna muzyka oraz fragment pieśni Święty Boże, święty mocny. Na ścianie wisi "święty" obrazek mieniący się tęczowymi kolorami. Poza tym jednym ostentacyjnie kiczowatym elementem, scenografia jest dość oszczędna. Jest to stojąca pośrodku kanapa oraz porozwieszane nad sceną stare ubrania (te pochodzą ze zbiórki przeprowadzonej na Placu Nowym 29 października). W tej przestrzeni dwóch starzejących się homoseksualistów, Patrycja (Edward Kalisz) i Lukrecja (Paweł Sanakiewicz) snują swoje wspomnienia z wrocławskiej pikiety. Przeginają się (udają kobiety), mówią o sobie w rodzaju żeńskim. Wraz z nimi "przegina się" też sam język, ukazując, jak płynne i umowne są wyznaczane przez niego kategorie. Fragmenty powieści czyta Krystyna Czubówna, lektorka znana powszechnie między innymi z programów przyrodniczych. Jej głos opisujący nocny rytuał podrywu, katalogujący "ciotki polskie" czy też opisujący mieszkanie bohaterek wywołuje efekt komizmu.

Bohaterowie wciąż żyją przeszłością. Opowiadają o swoich inicjacjach. Czasy, kiedy wybierali się na łowy pod jednostkę wojskową, gdzie stacjonowali sowieccy żołnierze, stanowią dla nich złote lata. Ale Lubiewo to nie tylko wspomnienia z nocnych eskapad do parku, na dworzec, pod operę w celu poderwania heteroseksualnego mężczyzny. Przywołane zostają również artefakty PRL-u. Z głośników poleci Italo Disco, bohaterowie zanucą Krzysztofa Krawczyka, z nostalgią w głosie wspomną niewygodne stołki baru Orbis i serwowaną tam kawę z fusami. Lubiewo to także wyraz tęsknoty za światem, który dla niektórych skończył się razem z runięciem muru berlińskiego.

Nie brakuje również aluzji do spraw jak najbardziej aktualnych. Współczesny stereotyp geja w modnie skrojonej garderobie, z nienaganną fryzurą, popijającego drinki z parasolką w trendy klubach i walczącego o równouprawnienie na paradzie równości zostaje w spektaklu potraktowany bardzo ironicznie. Pikanterii dodaje fakt, iż Teatr Nowy współdzieli budynek z jednym z popularnych krakowskich klubów gejowskich. To, co dzisiaj może wydawać się krokiem naprzód w kierunku tolerancji wobec mniejszości seksualnych, dla Patrycji i Lukrecji jest zdradą ideałów.

Karnawałowa atmosfera ulega jednak zawieszeniu w ostatnich minutach spektaklu. Patrycja i Lukrecja wspominają zmarłe koleżanki, zapalając kieliszki z wódką jak znicze, co jest oczywistym cytatem z Popiołu i diamentu. Na scenie pojawia się mężczyzna (Mikołaj Mikołajczyk), opuszcza spodnie, maluje szminką na brzuchu uśmiech, który kontrastuje z niepokojącą rozpaczą w jego spojrzeniu. Rozpoczyna szaleńczy taniec, który momentami przypomina wręcz konwulsje. Kilkakrotnie rysuje palcami kontur serca na piersi. Czubówna czyta fragment powieści mówiący o AIDS. Dzięki takiemu zakończeniu spektakl nie jest już tylko burleską. Okazuje się bowiem, że cały ten śmiech ma na celu wyparcie ze świadomości głębokiego cierpienia, które towarzyszy bohaterom. Pod maską satyra ukrywa się osamotnienie oraz jakże ludzką potrzebę ciepła i bliskości.

Zagadnienie mniejszości seksualnych jest już od dłuższego czasu obecne w debacie publicznej i wciąż wzbudza wiele emocji. Można się zastanawiać, czy Lubiewo stanowi głos "za" czy też "przeciw" w tej dyskusji. Dwóch nienajmłodszych mężczyzn w przykrótkich sweterkach udających podstarzałe ciotki popijające herbatkę z pewnością może rozbawić widza. Kiedy jednak się śmiejemy, warto byłoby zapytać, co tak właściwie nas w tym wszystkim śmieszy? Zakończenie pokazuje bowiem, że to, co przez dobrą godzinę wywoływało na twarzy uśmiech, w gruncie rzeczy takie znów zabawne wcale nie jest. I za uwzględnienie tego aspektu reżyserowi należą się gratulacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji