Artykuły

Śnię, więc jestem

Krystian Lupa ma dwie dusze: duszę racjonalisty i duszę gnostyka. W filozofowaniu, które uprawia za pomocą teatru, niemal zawsze jako pierwsza dochodzi do głosu dusza racjonalisty. Także w "Mieście Snu" każe mu ona przyjąć najpierw kartezjański punkt widzenia. Jest to punkt widzenia świadomości. Dlatego ów siedmiogodzinny spektakl zaczyna się tak właśnie, a nie inaczej - od zbliżenia twarzy bohatera. Od ekspozycji jego centralnej pozycji w świecie. Innymi słowy, od sprowadzenia całej rzeczywistości do wymiarów przeżywającego ją podmiotu. Podstawą, źródłem i najbardziej zasadniczą treścią rozwijającej się potem akcji jest doświadczenie wewnętrzne bohatera. Lupa stawia sprawę jasno, nazywając go wprost: Ja. Zatem wędrówka Ja po zakamarkach Państwa Snu będzie teatralną materializacją introspekcji. I także czymś więcej - próbą konstytuowania sensu, narzucenia rzeczywistości tego, co intencjonalnie obecne jest w świadomości. Tak można to przedsięwzięcie określić w języku fenomenologów.

Jednocześnie jednak pozostając w obszarze myśli wyznaczonym przez pokartezjańskie pojęcie doświadczenia wewnętrznego Lupa rozstaje się z Husserlem. Świadomość okazuje się bowiem jakością złożoną. Nie tworzy mocnego gruntu, na którym można budować pewną i niezawodną wiedzę o świecie. Zresztą tego rodzaju wiedza nie wydaje się bynajmniej Lupy interesować. Akt zawieszenia wiary w istnienie świata zewnętrznego ważny jest dla niego jako pierwszy krok na drodze prowadzącej w zupełnie innym kierunku. Lupa - jakby powiedział Witkacy - czyta Husserla po to, by stać się "różą mistyczną"; jego Everyman nie dąży do wiedzy, dąży do poznania, do gnozy, do "pełni", do wiedzy i samowiedzy totalnej, do przeżycia jedności i całości bytu, do "jaźni".

Zachwianie porządku rzeczywistości uznawanego w potocznym doświadczeniu za niewzruszony i ostateczny, penetracja podświadomości, akt inicjacji w sferę wiedzy ezoterycznej ukrytej w symbolice liczb i znaków graficznych, skomplikowany proces indywiduacji, przekształcenia osobowości wiodące ku syntezie racjonalnych i nieracjonalnych pokładów świadomości - oto niepełny zestaw prób, którym poddawany jest bohater przedstawienia w serii mniej lub bardziej rozbudowanych epizodów zaczerpniętych z prozy Kubina. O twórczości plastycznej Kubina pisze się czasem, że jest ona mimowolną ilustracją pism Freuda. Spektakl Lupy stanowi w całości ilustrację rozbudowanych hipotez Junga.

Przypuszczam, że znawcy i miłośnicy pisarstwa największego mitotwórcy XX wieku bez trudu i nie bez przyjemności rozpoznają w przedstawieniu Lupy wiele szczegółowych propozycji ich mistrza i będą usatysfakcjonowani. W dużo gorszej sytuacji znajduje się ktoś, kto jak ja widzi w "Mieście Snu" osobliwą mieszaninę różnych stylów myślenia - bo Lupa posiadacz dwóch dusz nie jest i w tej inscenizacji zupełnie konsekwentny, od czasu do czasu "archetypiczną wizję" ugryzie do krwi zębem ironii - oraz przeciwstawnych konwencji teatralnych, które tylko z największym trudem można upchnąć do wspólnego wora z napisem "Ich Drama". "Istnienie, które zadając pytanie: dlaczego? krzyczy już bez powstrzymywania się - to ekspresjonizm" - pisał fenomenolog Enzo Paci. Jeśli wierzyć tej krótkiej definicji, ekspresjonistyczny klucz nie otworzy bramy do "Miasta Snu", otworzy najwyżej jedną z wielu prowadzących do niego furtek, objaśni np. proweniencję wykorzystywanych w spektaklu rekwizytów, grę świateł itp.

Trudno oprzeć się wrażaniu, że konfrontacja między agresywną krzykliwością niektórych tworzonych przez Lupę obrazów scenicznych oraz liryczną czy symboliczną emfazą innych przeplatanych jeszcze ze skromnym, cichym realizmem banalnej rozmowy - prowadzi do ich wzajemnej kompromitacji i demaskacji, i "sztuczności" tego typu teatru. Ale to tylko wrażenie. Szczerze mówiąc, widzowi, który nie poddał się tyle chwalonej "tajemniczej", "niesamowitej" atmosferze przedstawienia, nie dostrzegł w nim odbicia własnych przeżyć, słowem temu, kto zobaczył i nie uwierzył - nie jest łatwo znaleźć argumenty polemiczne. Każdą niespójność poszczególnych rozwiązań scenicznych daje się tu bowiem wytłumaczyć, gdy założy się, że całość jest spójna. Każda trywialność myśli, a zwłaszcza specjalnie rażąca trywialność sposobu ich obrazowania, może być również usprawiedliwiona. Jako np. przejaw autoironii inscenizatora, bądź też przez odniesienie jej do innego fragmentu przedstawienia. Także potknięcia aktorskie, których już na pierwszy rzut oka jest przecież niemało, wobec nie ustabilizowanej stylistyki spektaklu nie wydają się wcale ewidentne. Bowiem propozycja Lupy jest, by tak rzec, doskonale niefalsyfikowalna. Sprawia wrażenie samonapędzającego się mechanizmu, teatralnego perpetuum mobile, którego zgrzyt może zostać odczytany bez większego ryzyka błędu za symbol, powiedzmy, muzyki sfer... to jest w tym przedstawieniu najbardziej irytujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji