Artykuły

Przekładaniec operowy

3:1 Takim, zapożyczonym z języka sportowego wynikiem, można by skomentować uroczyste otwarcie Teatru Narodowego. Dano bowiem z tej okazji jedną premierę dramatyczną - przeniesione na warszawską scenę krakowskie "Dziady" - i trzy muzyczne: "Symfonię Tysiąca" Mahlera, "Litwinów" Ponchiellego i "Widma" Moniuszki. 3:1 to rachunek premierowych spektakli, zaś gdyby policzyć osoby w nich uczestniczące, przewaga muzyków nad aktorami byłaby druzgocąca - 10:1 zestawiając tylko "Symfonię Tysiąca" z "Dziadami". W tej pierwszej wystąpiło bowiem pięciuset instrumentalistów, śpiewaków i tancerzy, zaś w "Dziadach" wzięło udział niespełna pięćdziesięciu aktorów.

Dominacja muzyki nad dramatem w tym małżeństwie, sztucznie skojarzonym przez ministra Dejmka, nie wyraża się jedynie w cyfrach, lecz również w fakcie, że dzięki istnieniu w obu salach kanałów orkiestrowych - w obu można wystawiać opery, zaś dramaty tylko w tej mniejszej. Słowo wypowiadane na dużej scenie Teatru Wielkiego nie dociera bowiem do całej widowni, zaś przebudowany po pożarze Teatr Narodowy ma dobrą akustykę zarówno dla aktorów, jak i dla śpiewaków.

Wykazały to Moniuszkowskie "Widma" - chyba najbardziej udana spośród premier muzycznych, inaugurujących działalność opery warszawskiej pod nowym szyldem. W przeciwieństwie do "Dziadów" Grzegorzewskiego, adresowanych do elitarnej widowni, oparte na II części tego dramatu "Widma" w inscenizacji Peryta można polecać młodzieży. Ten spektakl respektuje bowiem wszystkie niemal realia wymienione w Mickiewiczowskim tekście, łącznie z barankiem i motylkiem, pojawiającymi się wraz z Zosią, stojącą na zielonym pagórku, a więc - zgodnie z tym, co o sobie mówi - zawieszoną niejako między niebem a ziemią.

Szczęśliwym pomysłem jest wprowadzenie na początku samego Mickiewicza, który pod postacią Pielgrzyma nawiedza teatr, wypowiadając "osobiście" swoje objaśnienie obrzędu Dziadów, a w finale przedstawienia wciela się w Widmo, które nie milczy, lecz recytuje fragmenty włączonego do poematu wiersza "Upiór". Szkoda tylko, że Krzysztof Kolberger interpretuje w tym wierszu każde słowo, zamiast wziąć przykład z Radziwiłowicza, który w Wielkiej Improwizacji znalazł sposób na przekazanie dzisiejszemu widzowi obszernego romantycznego tekstu. W roli Gustawa występuje najwybitniejszy zapewne spośród czynnych obecnie śpiewaków polskich Andrzej Hiolski, co nadaje temu spektaklowi wymiar historyczny. O tym wymiarze stanowi także udane połączenie środków tradycyjnych z nowoczesnymi. Zgrzebnie odziany i wyposażony we wszystkie akcesoria potrzebne do wywoływania duchów Guślarz nie czyni tego w cmentarnej kaplicy, lecz na całkowicie ogołoconej scenie nowoczesnego teatru. Pełną satysfakcję dają wszyscy wykonawcy "Widm", począwszy od orkiestry prowadzonej przez Antoniego Wicherka, poprzez Warszawski Chór Kameralny, przygotowany przez Ryszarda Zimaka, aż do solistów, którzy świetnie sobie radzą w podwójnych rolach - wokalno-aktorskich.

Na pochwały zasługuje także estradowe wykonanie opery "Litwini" Ponchiellego, opartej na motywach "Konrada Wallenroda". Świetnie brzmiała orkiestra pod dyrekcją Grzegorza Nowaka, znakomicie śpiewali soliści. Nasuwa się jednak wątpliwość, czy w Teatrze Narodowym nie należało raczej wykonać z tej okazji innej zapomnianej opery, i to chyba nie mniejszej wartości: "Konrada Wallenroda" Władysława Żeleńskiego?

Jeszcze więcej zastrzeżeń wywołała "Symfonia Tysiąca" Mahlera; u niektórych widzów natury zasadniczej: po co uteatralniać to, czego kompozytor nie uczynił sam, może z ważnych dla siebie powodów? W moim przekonaniu wolno to robić, skoro tego nie zabronił, pod warunkiem dodania czegoś cennego - jak to uczynił Neumayer z inną Mahlerowską muzyką. W przypadku "Symfonii Tysiąca" trudno byłoby to stwierdzić ze względu na rozmaite niedoskonałości tej realizacji, muzycznie i choreograficznie pięknej, ale scenograficznie niespójnej i wizualnie ułomnej (widzowie pierwszych rzędów oglądali tancerzy tylko od pasa w górę).

W Warszawie mamy obecnie tylko dwa teatry operowe, a nawet poniekąd trzy, bo w dawnej Operetce grane są obecnie takie dzieła jak "Carmen" (nawiasem mówiąc wystawiona równocześnie na dwóch stołecznych scenach) i "Czarodziejski flet" w wersji dla dzieci. Ale tylko jeden z tych teatrów - Warszawska Opera Kameralna - nosi nazwę odpowiadającą swemu charakterowi. Odbyła się tam niedawno premiera opery Bernadetty Matuszczak "Quo vadis". Kompozytorka wykazała odwagę nie mniejszą od tej, jaką ujawnił Peryt, inscenizując Mahlerowską "Symfonię Tysiąca". Wynik obu działań okazał się podobny: przeróbka nie dorasta do oryginału. W przypadku "dramatu muzycznego" Bernadetty Matuszczak stało się to także ze względu na ubogie warunki techniczne i małe rozmiary sceny, jaką rozporządza Warszawska Opera Kameralna. Zresztą chyba każda wersja teatralna "Quo vadis" skazana jest na niepowodzenie i najważniejsze epizody tej powieści mogą być przedstawione jedynie środkami filmowymi. I niewiele tu pomoże najpiękniejsza nawet muzyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji