Artykuły

Źle, źle zawsze i wszędzie

Tak to już u nas jest, że zawsze doszukujemy się czarnych stron w najbardziej nawet radosnych wydarzeniach. Obok doświadczanej co i rusz bezinteresownej zawiści, owo czarnowidztwo stanowi naszą główną cechę narodową.

Gdy oddawano po jedenastu latach odbudowy, scenę dramatyczną Teatru Wielkiego, odezwał się zgodny chór krytyków -"Po co te marmury, złocenia, kryształy i plusze?" Jestem głęboko przekonany, że gdyby zamiast marmurów położono lastrico, zamiast miedzianych listew - metalowe ranty, kryształowe żyrandole zastąpiono by zwykłymi lampami, a w miejsce obitych pluszem i nareszcie wygodnych foteli zainstalowano plastikowe krzesełka, usłyszelibyśmy, że jest zbyt siermiężnie, niewygodnie i nieładnie.

Tak też było i z repertuarem.

Na inaugurację wybrano według etatowych krytyków same nieodpowiednie spektakle. Prawda, że nie byłem zachwycony VIII Symfonią Mahlera, a szczególnie jej wersją rappresentazione. Uważam jednak, że o tym jaki będzie repertuar teatru, decydować powinni twórcy - reżyserzy i dyrektorzy artystyczni. Na pewno zaś nie krytycy czy dziennikarze. Oczywiście o ostatecznym sukcesie lub klęsce spektaklu i tak zadecyduje publiczność. Spuśćmy zasłonę milczenia nad "Dziadami". Było to wydarzenie bardziej polityczne niż artystyczne i takim też pozostanie w naszej pamięci. Po raz kolejny nad rozsądkiem zatriumfowała pycha wysokich urzędników i działaczy partyjnych. W efekcie stracono szansę na nadanie odpowiedniej rangi kulturalnej otwarciu narodowej sceny dramatycznej, a uczyniono z tego skandal towarzyski pozostawiający po sobie wyłącznie niesmak.

Wszakże już następnego dnia po nieudanej premierze, mogliśmy uczestniczyć w spektaklu wyjątkowym. Oto na nowo otwartej scenie dramatycznej Teatru Narodowego odbyła się polska prapremiera dramatu muzycznego Amilcare Ponchiellego - "Litwini". Libretto do tego XIX-wiecznego utworu oparte zostało na Mickiewiczowskim "Konradzie Wallenrodzie". Z niewiadomych przyczyn "Litwini" nigdy dotychczas nie byli wystawieni w Polsce. Ani w wersji koncertowej, ani tym bardziej w wersji scenicznej. A jest to utwór ciekawy pod każdym względem. Jeśli chodzi o warstwę literacką może najmniej, jako że cały dramat głównego bohatera i pozostałych postaci powieści poetyckiej zredukowany został do wątku romansowego. Tym niemniej utwór Mickiewicza znany jest przecież każdemu Polakowi, zaś dyskusja nad "wallenrodyzmem" przewija się przez całą naszą historię, począwszy od ubiegłego wieku aż do czasów najnowszych. Pod względem muzycznym nic złego o dziele Ponchiellego powiedzieć nie dałbym nikomu. Stwierdzenia, że komponował gorsze opery niż Verdi, niczego przecież nie wyjaśniają, a tchną tylko akademickimi rozważaniami. Jestem pewien, że "Litwini" staną się przebojem sezonu. Inna sprawa, że nie bez wpływu jest obsada solistów i świetnie brzmiąca orkiestra kierowana przez Grzegorza Nowaka. Izabella Kłosińska jest po prostu rewelacyjna. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się którąkolwiek śpiewaczkę przyrównać do mojej najukochańszej Marii Callas. A stało się to właśnie na premierze "Litwinów". Szkoda tylko, że zamiast znakomitego przecież miejscowego chóru, wystąpił Chór Polskiego Radia z Krakowa, śpiewający nierówno, a czasami wręcz nieczysto. Wielkim wydarzeniem artystycznym, na skalę prawdziwej inauguracji Teatru Narodowego było przedstawienie moniuszkowskich "Widm" według "Dziadów" Mickiewicza. Miałem szczęście obejrzeć spektakl z Andrzejem Sewerynem w podwójnej roli Pielgrzyma i Upiora i choć miałbym pewne zastrzeżenia do samego pomysłu takiego właśnie przedstawienia widma Gustawa, to obie role zapamiętam przecież na zawsze. Prawdziwym wszakże bohaterem "Widm" jest Andrzej Hiolski w roli Guślarza. Szalenie pomysłowa i zwarta inscenizacja, wykorzystująca wszelkie możliwości techniczne jakie dają nowe urządzenia sceniczne jest dziełem Ryszarda Peryta. "Chłopcy dostali do zabawy teatr" - powiedział ktoś kąśliwie i w jakiś sposób miał rację. Na całym świecie młodsi i starsi chłopcy bawią się w teatr za pomocą coraz doskonalszych środków. Bawił się Kantor i Grotowski, bawi się Bergman w Teatrze Królewskim w Sztokholmie. Ważne tylko, żeby z tej zabawy coś wynikało, żeby potrafili przekazać nam coś ważnego i ponadczasowego. Znakomicie brzmiąca, tym razem z kanału, orkiestra pod batutą Antoniego Wicherka i świetny Warszawski Chór Kameralny oraz prawie wszyscy soliści z Piotrem Nowackim, Grażyną Ciopińską i Ryszardem Cieślą na czele sprawili, że kantata Moniuszki zabrzmiała wyjątkowo interesująco. A narzekania, że to przedstawienie niedobre i zrealizowane w złym guście... Patrz wstęp!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji