Artykuły

Warszawa. Msza w teatrze

Teatr jest Świątynią - stwierdza artysta Artur Żmijewski, po czym robi dokładnie to, co zwykle się robi w świątyni: odprawia mszę.

"Msza" w inscenizacji Artura Żmijewskiego to nic innego jak tytułowy obrządek w liturgii rzymskokatolickiej. Jest to ni mniej, ni więcej, tylko dokładnie odwzorowana msza, która zostanie odprawiona 29 i 30 listopada w skali 1:1, począwszy od pozdrowienia "W imię Ojca i Syna..." aż po "Idźcie w pokoju Chrystusa". Tym razem miejscem celebracji nie będzie jednak katolicka świątynia, lecz warszawski Teatr Dramatyczny, a zamiast kapłana prowadzącym stanie się aktor Piotr Siwkiewicz. Czy publiczność odpowie mu na koniec zwyczajowym "Bogu niech będą dzięki"? To zależy od publiczności.

- Bierzemy mszę, czyli najbardziej znany "spektakl" - oczywiście w cudzysłowie - w Polsce i przenosimy go do teatru. Robimy teatr, który jest w pewnym sensie dokumentalny - opowiada Żmijewski, jeden z najbardziej cenionych na Zachodzie polskich artystów, wychowanek słynnej "Kowalni" - pracowni rzeźby prowadzonej przez prof. Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej ASP - oraz kurator budzącego ogromne zainteresowanie przyszłorocznego Biennale w Berlinie. Rok temu za swoje osiągnięcia został uhonorowany przez nowojorskie New Museum prestiżową nagrodą Ordoway.

Do tej pory Żmijewski znany był głównie ze swoich filmów, choćby tego, który w 2005 r. wyświetlany był w polskim pawilonie podczas Biennale w Wenecji. By go nakręcić, artysta zaaranżował sytuację analogiczną do słynnego eksperymentu amerykańskiego psychologa prof. Philipa Zimbardo, który grupę studentów podzielił na więźniów i strażników, po czym polecił im wykonywać swoje role w warunkach izolacji. Między studentami doszło do aktów okrutnej przemocy. A w "Powtórzeniu" Żmijewskiego? W filmie okazało się, że naturalnym wyborem jednostki jest konformizm. Każdy jest w naturalny sposób społecznie przygotowany do tego, by posłusznie wykonywać wyznaczone odgórnie role, aż do bólu - dosłownie.

Coś z takiego eksperymentu ma również "Msza", bo aż do premiery nie wiadomo, czy publiczność da się ostatecznie wciągnąć w zaaranżowaną przez artystę sytuację, czy pozwoli się porwać sile rytuału, śpiewając pieśni, odpowiadając na wezwania "kapłana", a może nawet przyjmując komunię...? Komunikanty nie zostały oczywiście w tym wypadku konsekrowane, tym niemniej siła presji społecznej bądź przyzwyczajenia może okazać się silniejsza. - Wszyscy znamy ten powszechnie dostępny scenariusz, który ja sam mam dość konkretnie wdrukowany w głowę. Myślę, że publiczność również. To powoduje cielesną dyscyplinę, każe klękać, żegnać się, siadać, wstawać... W odpowiednim momencie wejść, w odpowiednim wyjść - mówi artysta.

Nawet aktor Krzysztof Ogłoza, grający w spektaklu kleryka, opowiada, że dał się w pewnej chwili ponieść: - Z tym projektem wiążą się ambiwalentne emocje. Z jednej strony wiem, że jestem aktorem, który gra kapłana, nie mam święceń i jestem w przestrzeni absolutnie umownej, ale z drugiej - podczas jednej z prób, na której pojawiło się kilka osób - nasza pani garderobiana, pani bufetowa - poziom specyficznego napięcia sprawił, że poczułem dziwną odpowiedzialność za to, co robię.

Nie robię sobie jaj

Można zapytać: po co to wszystko? W jakim celu organizować rytuał poza miejscem dla niego właściwym, czyli świątynią? W wypadku Żmijewskiego powód jest jak zwykle polityczny. Jak zwykle, bo artysta jest mocno związany ze środowiskiem nowej lewicy i pismem "Krytyka Polityczna" (którego jest redaktorem artystycznym). Właśnie na łamach "Krytyki" w 2007 r. opublikował słynny manifest "Stosowane sztuki społeczne". Postulował w nim, by sztuka zaczęła funkcjonować na równych prawach z nauką i polityką, jako kolejne narzędzie zdobywania wiedzy i wpływania na rzeczywistość. W jaki sposób Żmijewski chce to osiągnąć tym razem, w teatrze?

Gest Żmijewskiego daleki jest od prostej krytyki, co artysta wyraźnie zaznacza: - Przygotowujemy to z pełnym szacunkiem, bardzo się staramy. Nie ma we "Mszy" ani jednego momentu zgrywy czy kpiny. Ironia nie jest moją intencją. Ten rytuał jest bardzo ważny dla wielu ludzi, jest sposobem przeżywania doświadczenia religijnego. Nie pisz, broń Boże, że Żmijewski robi sobie jaja, bo to by była nieprawda.

W równie poważny sposób do kwestii odegrania mszy podeszli aktorzy, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek popadniecie w parodię. Krzysztof Ogłoza tłumaczy, że nie mógł sobie pozwolić na dosłowne kopiowanie konkretnych zachowań lub naśladowanie gestykulacji duchownych, bo niechcący natychmiast przekształcało się to w groteskę: - Nie o to nam tu chodzi. To dziwne, że w wykonaniu aktora - czego doświadczyliśmy - robi się to komiczne, bardzo znaczące i nabiera znamion braku szacunku. Dlatego staramy się to powściągnąć.

Sam rytuał jest tak powszechnie znany, że każdy powtarza go niemal instynktownie, zapamiętanie roli przez aktora nie stanowi więc większego problemu. - Nasza pierwsza próba z Arturem wyglądała w ten sposób, że poszliśmy na poranną mszę. Każdy z nas znał ją niemal na pamięć, łącznie z intonacją głosu kapłana - opowiada Ogłoza.

- Na samym początku, na pierwszej próbie Artur powiedział nam - co bardzo cenię - że nie ma wiele wspólnego z teatrem, nie wie, jak wygląda praca z aktorem, praca nad rolą. To było uczciwe i sprowadziło naszą pracę na tory wspólnego poszukiwania możliwości przełożenia rytuału na scenę.

Najstarszy scenariusz na świecie

"Msza" nie jest typowym spektaklem. Miłośnicy teatru mogą się rozczarować, nie dostrzegając w tym przedstawieniu porywających i charyzmatycznych ról ani przykuwającej uwagę akcji. A jednak to nie akcja czy oryginalność są tu ważne, lecz sam gest zawłaszczenia tego "najstarszego scenariusza na świecie" - jak go nazywa Ogłoza. Można go potraktować jako zastosowanie się do biblijnej (a jakże!) zasady "ząb za ząb", bo skoro religia coraz bardziej zawłaszcza sferę publiczną, wchodząc do kina, telewizji, a nawet przed Pałac Prezydencki, to może podobna zasada powinna działać również w drugą stronę? Może sztuka powinna również śmiało wkraczać na tereny zarezerwowane dotąd dla religii, korzystając z wypracowanych przez nią narzędzi? Żmijewski mówi o swoim projekcie: - Sama idea powstała po 10 kwietnia, w okresie żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej, gdy odwołano m.in. festiwal teatralny, zamknięto teatry, kina, sale koncertowe, odwołano wszystkie imprezy kulturalne, otwarto natomiast kościoły. To w nich odbywały się koncerty, których zabrakło w filharmoniach - tłumaczy.

Oczywiście, artyści muszą także pamiętać o ryzyku. Uczucia religijne urazić jest względnie łatwo. Ogłoza twierdzi: "Chyba zawsze, gdy temat dotyczy Kościoła lub problemu wiary, wiąże się to z jakąś kontrowersją. Myślę, że szczególnie w naszym kraju". We "Mszy" nie będzie więc żadnego odautorskiego komentarza, żadnego anty-klerykalizmu, żadnego zwątpienia. Nawet kazanie będzie zgodne z kalendarzem liturgicznym, a więc właściwe dla dnia, w którym będzie się odbywało - będzie to refleksja na temat stanu kapłańskiego. - Kazanie nawołuje do szlachetności, szacunku dla bliźnich, zawiera refleksję, że nie należy się wywyższać ponad innych - opowiada Żmijewski.

Mimo to znacząca jest anegdota ze wspólnej pracy nad spektaklem, którą opowiada Ogłoza: - Pamiętam próbę, na której rozmawialiśmy o tym, żeby nie przekroczyć granicy, za którą jest już tylko prosty komunikat i krytyka. Artur powiedział wtedy: "Ale to też nie jest tak, że ja chcę powiedzieć, iż Kościół jest OK". Pracujemy jednak nad tym, żeby nie dać krytycznego komunikatu wprost.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji