Artykuły

I tak, i siak czyli rozmowa Kartezjusza z Pascalem

Patrząc jak paryska publiczność oklaskuje na stojąco sztukę pt. "Spotkanie pana Kartezjusza z panem Pascalem młodszym" Bogusław Litwiniec postanowił, jak to określił w programie, "przepchnąć" ją na polskie sceny. Co postanowił, to zrobił. We wtorek (7 czerwca) o godz. 21 w Teatrze Kalambur odbyła się polska prapremiera sztuki Jeana-Claude'a Brisville'a. Sztuka to ciekawa, świetnie napisana, ale jakże piekielnie trudna do grania! Dwóch aktorów przez godzinę z kwadransem prowadzi dialog i całe mięso tylko w owym dialogu.

Spotyka się dwóch wielkich Francuzów reprezentujących dwie różne postawy i filozofie i wadzi się, i przygląda sobie, i podziwia się, i każdy chce z drugim coś załatwić. Rok mamy 1647. Kartezjusz jest racjonalistą bogatszym od partnera o wiele życiowych doświadczeń, zrównoważony, pewny siebie, ale otwarty, ciekawy cudzych myśli, ostrożny. Pascal znacznie od niego młodszy, genialny, ale pełen zwątpień, znerwicowany, schorowany, religijny doktryner w tej rozmowie wpada w logiczne pułapki.

Gdy wychodzimy z Litwińcowego "czyśćca" (wąskiego, wyłożonego blachą i mocno oświetlonego korytarzyka prowadzącego na widownię) na scenie widzimy stojącą, wielką dłoń. Na przegubie drugiej, leżącej, siedzi Kartezjusz i coś notuje zwykłym, piórem maczanym często w kałamarzu. Na proscenium świeci na niebiesko niewielki prostokątny neon. Reszta szczegółów ginie w czerni. Kartezjusz ubrany jest w szary sweter, jasne spodnie jakby z firmowego sklepu "Elpo" i buty, tzw. traktory. Przyjmujemy umowę, że rzecz całą należy traktować ponadczasowo, a adres z XVII wieku jest tylko pretekstem do dyskusji o postawach wtedy, wczoraj, dziś i jutro. Nie zmienia nic wejście Pascala w ciemnozielonym, znoszonym prochowcu i dżinsach, ani nawet pojawianie się od czasu do czasu tajemniczego, zakapturzonego mnicha wysypującego z hukiem kamienie. Takimi rozgrzanymi kamieniami poprawiano nieco temperaturę w zimnych, klasztornych celach.

Pod koniec spektaklu nad scenicznym wyjściem pojawia się świecący zielono napis "Exit". Byłem pewny, że za aktorami tamtędy wyjdą także widzowie przedeptując po drodze sceniczna fikcję, ale moje przypuszczenia się nie sprawdziły.

Spektakl rozwija się bardzo powoli, leniwie, bez rytmu. Jan Blecki przez pierwsze kilkanaście minut jakby szuka postaci Kartezjusza. Usiłuje to zrobić głosem, mówi nienaturalnie, nadmiernie moduluje, jest sztuczny. Podobnie w ruchu: próbuje zagrać trochę zniedołężniałego starca. Ale pierwsze spięcia z Pascalem sprawiają, że zapomina o tych niepotrzebnych dodatkach, od których zwalnia go od razu kostium i scenografia, brak właściwie charakteryzacji.

Mariusz Osmelak szybciej uporał się z postacią Pascala, od razu znalazł do niej klucz. W jego ruchach, spojrzeniach, sposobie mówienia jest coś niepokojącego. Nie bardzo wiemy, czy pokora i podziw w pierwszych scenach są udawane, czy też wykalkulowane, w każdym razie słowa i gesty nie są jednoznaczne, kryje się w nich jakieś niedopowiedzenie, toteż gdy okazuje się z czym właściwie przyszedł do Kartezjusza, nabieramy jeszcze większych podejrzeń, iż te pierwsze hołdy były nieszczere. Osmelak pod koniec rozmowy te nasze podejrzenia przypieczętuje dodając do charakterystyki postaci skrywany despotyzm, przewrotność oraz pychę człowieka uznającego tylko własne racje.

To dobra rola tego młodego i utalentowanego absolwenta wrocławskiego wydziału aktorskiego. Zadanie miał bardzo trudne, ale ustrzegł się przerysowań i nadmiernej ekspresji. Od pierwszej rozmowy o Bogu także Jan Blecki poczuł się pewniej i rozmowa nabrała właściwego rytmu.

Chwilami, głównie w pierwszej części, gdy rozmowa się nie klei, ale nie dlatego, że tak właśnie została napisana, aktorzy próbują się czymś zająć, np. rozsznurowywaniem i zasznurowywaniem buta, oglądaniem kamieni itp. Te podpórki mające pomóc akcji rażą sztucznością. Są jakby bez przekonania wykonywane i trochę zamazują dialog, który jeszcze nie ma właściwej temperatury. Cały czas intrygował mnie neon, ale w końcu zagrał w tym spektaklu: był m.in. kominkiem-ogniskiem i klęcznikiem. Nie bardzo jednak zrozumiałem intencję scenografa (Andrzej Fogtt), co chciał wyrazić nieco surrealistycznym pomysłem z rękami? Przypuszczam, że jest to wyższe piętro skojarzeń, Kartezjusz na jednej ręce siedzi lub leży, a Pascal wokół drugiej nerwowo krąży. Tylko co z tego wynika?

Nie mam jednak pretensji - reżyser Litwiniec uprzedzał obnosząc osobiście po mieście planszę zachęcającą do przyjścia na spotkanie panów Kartezjusza i Pascala tylko ludzi myślących...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji