Artykuły

Tragedia i groteska śmierci

Nie zapomnę póki żyję następującego obrazu: posępna, skalna wyżyna, gdzieś w egzotycznym kraju; zlatują się tu wielkie ptaki, kondory, by umrzeć; to ich cmentarzysko. Podkradli się ludzie, podpatrzyli, sfilmowali, oglądałem ginące ptaki w śmiertelnych drgawkach, trzepotały się, podrywały, póki nie padały, martwiejąc, na wiatrem ogładzone kamienie. Wstrząsający obraz z filmu dokumentalnego z Peru, wyświetlano go na naszych ekranach.

To był sfilmowany z przyrodniczą obojętnością proces umierania istot żywych skrzydlatych, lecz o mózgu ptasim, ograniczonym do instynktów. Ale śmierć człowieka podpatrzyć z nieludzkim okrucieństwem i zabójczą obiektywnością - i opisać - czyż to nie zadanie ponadludzkie? Takiego zadania jął się Eugeniusz Ionesco, jeden z twórców współczesnego teatru, jego emocji, poszukiwań, nowatorstwa, zwycięstw i klęsk. Z prozy literackiej, także polskiej, znamy wiele wiwisekcji, opisów chorób, agonii, śmierci - że przytoczę choćby "Epilog" Martin du Garda, tragiczny ale nie pozbawiony humanizmu obraz umierania człowieka, zatrutego na wojnie iperytem. Ale w teatrze zaaplikował nam Ionesco taką wiwisekcję jako pierwszy. Bo starożytni, szekspirowscy czy romantyczni bohaterowie, choć giną setkami na scenie, mają śmierć podniosłą, piękną, teatralną, a Ionesco - mimo że nie pożałował sobie także maskaradowych osobliwości, i że wiele uczynił, by uteatralnić śmierć, obecna w jego sztuce od pierwszej chwili - stwarza w sumie obraz jakby naturalistyczny, odarty z wszelkich osłonek, obraz szpitalny, obraz śmiertelnej choroby przypadkowi ofiary pośród otaczających jej łoże obcych (bo nadal żywych.

Człowiek u Ionesco umiera wyzuty z całej swej człowieczej godności, człowiek nagi, storturowany nieodwracalnym faktem nadejścia nicości. I nie, umiera nagle, od ciosu wroga czy zawału serca lub od przysłowiowej cegły z dachu. Ionesco ukazuje śmierć powolną, wygasanie biologiczne, kolejne stadia rozpadu, zaniku, rozkładu organizmu, uwiądu nerwów, gnicia mózgu, obnażane z sadystyczną (a może tylko - tragiczną) siłą przewrotnego moralitetu, przewrotnego, ponieważ pod pozorem zwyciężania lęku przed śmiercią przez człowieka jest tu pokazane poniżenie człowieka, demonstracja jego samozachowawczego czepiania się życia, rozpaczliwej walki, której końcem staje się żałosna rezygnacja.

Człowiek: właśnie tyle - człowiek i śmierć. Berenger - kolejne wcielenie bohatera paru już sztuk Ionesco - jest wprawdzie tym razem królem, ale całe to królestwo "Berengera I", żony-królowe i rozpadający się kraj, to tylko kamuflaż, który nie ma nawet na celu wprowadzenia widza w błąd, a jest jedynie wyrazem predyspozycji Ionesco do karykatury i absurdalnej (z pozoru) groteski, tak dobrze znanych z wcześniejszych sztuk tego pisarza. Nikogo nie łudzi fantastyczne tło berengerowego państwa: to jest jak fala na morzu, jak biała piana na czarnej kawie, pod powierzchnią udziwniań pulsuje świat naturalistycznej niemal wyobraźni, Sprawa jest w istocie prosta, przeraźliwie prosta i realna. Ale czy sztuka nie jest przekazywaniem prawd - lub nieprawd - prostych? To tylko kostium utrudnia je, gmatwa, kostium słów, świadomego kuglarstwa.

Sztuka Ionesco jest wyrazem laickiego ale i pesymistycznego spojrzenia na człowieka. Gdy człowiek umiera - umiera cały świat. To prawda. Ale czy człowiek umiera tylko tak jak Berenger, bez jakiejkolwiek idei, bez zrozumienia, że żył z sensem, że myśl jego przetrwa? Zawsze byłem zdania, że dzieło teatralne Ionesco, jeśli jest groteska - a jest groteską, zniekształcającą kontury i profil świata - jest groteską tragiczną. Słynne "Krzesła" Ionesco budzące śmiech na widowni - to złe przedstawienie, choćby sto razy miało paryski stempel i może nawet oportunistyczne przyzwolenie autora. Akcenty zjadliwego humoru brzmią i w "Ceremoniach". Ale pobudzają tylko do sardonicznego grymasu, ani na moment nie pozbawionego goryczy. To ciężka, męcząca, choć z talentem napisana sztuka. Jej związki z nihilizmem Becketta są dostrzegalne z najskromniejszego miejsca, ale Ionesco jest lepszym majstrem teatralnego rzemiosła niż były sekretarz zmarłego mistrza - Joyce'a, i sztuka jego dociera do szerszych kręgów. Do Warszawy trafiła prędzej niż do innych miast poza Paryżem.

Po "Temacie z wariacjami" - ta nowa końska dawka filozofii pesymizmu natrafia na publiczno oporną, ale przejęta tym, co jej na scenie pokazują; pokazują w sposób świetny - do którego nas zresztą przyzwyczajono w Teatrze Współczesnym. JERZY KRECZMAR żadnego nam nie szczędził szczegółu umierania delikwenta i mordowania jego związków ze światem, choć pewne Skróty i stonowanie retoryki wyszłyby chyba widowisku na korzyść. Posępne dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO towarzyszą z godnością umieraniu, zanikaniu człowieka. Muzyka ZBIGNIEWA TURSKIEGO towarzyszy zastrzykami forte umieraniu skazanego na śmierć organizmu, zdrowych płuc, serca jak dzwon. Umierającego Berengera gra TADEUSZ FIJEWSKI i talent dramatyczny tego aktora, często ograniczany do ról groteskowych o podłożu farsowym, połyskuje w cieniu sztuki pełnym blaskiem. Berenger Fijewskiego umiera chyba tak jak wyobrażał sobie autor.

Dookoła nad tronem i fotelem inwalidzkim Berengera pochylają się ludzie, którzy mu towarzyszył i którzy go przeżyją. Pierwsza małżonka wyraża chyba los, przeznaczenie, jest uosobieniem siły witalnej, taką gra z cichym przejmującym okrucieństwem ANTONINA GORDON - GÓRECKA, ZOFIA SARETOK jako druga małżonka Berengera-wcielenie miłości, która jest bezsilna, choć mniema, że nawet śmierć pokona - umiała w pierwszej swej roli w Teatrze Współczesnych wróść w zespół, stawiający aktorom tak wysokie wymagania.

KAZIMIERZ RUDZKI - lekarz i kat (symbol "nieludzkości" medycyny) w jednej osobie - odpowiednio bezlitośnie komentował i stawiał diagnozy, nieco podobny do postaci z niektórych dawniejszych swoich ról. TADEUSZ SUROWA i BARBARA WRZESIŃSKA reprezentowali warstwę podwładnych Berengera, która go otaczała niewidoczna i obojętna, choć może życzliwa a w każdym razie pomocna.

Ludzie tych polskich "Ceremonii posługują się językiem przekładu" ADAMA TARNA. Brzmi ten przekład ze sceny scenicznie, a równie, w lekturze jedna tłumaczowi uznanie.

"Król umiera, niech żyje król". Mam nadzieję, że Teatr Współczesny weźmie tę optymistyczną formułę do serca i po uśmierceniu paru królów pokaże nam także tragedię optymistyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji