Artykuły

Spectatorsi pokazali, jak wygrać z grypą... w brydża

"Hiszpanka" w reż. Macieja w Grupie Artystyczej Ad Spectatores w Gazecie Wyborczej - Wrocław. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Ze swoją najnowszą premierą Maciej Masztalski idealnie wstrzelił się w sezon. I nie chodzi tu tylko o jesienną aurę, sprzyjającą zachorowaniom na grypę, ale także o brydża. Kiedy w Browarze Mieszczańskim wrocławski Teatr Ad Spectatores grał pierwsze przedstawienia "Hiszpanki", w stołówce akademickiej na Smoluchowskiego trwały mistrzostwa Polski juniorów w brydżu.

I - co potwierdza trafność obsadowych decyzji - jeśli chodzi o klub reprezentujący Politechnikę Wrocławską, większość kart trzymały w rękach właśnie kobiety. Na scenie do partii zasiadają cztery panie, w specjalnie na ten cel wynajętej salonce pociągu. Zaczynają rozgrywkę wieczorem, ale nie uda im się dokończyć żadnego robra, a świtu dożyje tylko jedna z nich.

Inspiracji do "Hiszpanki" dostarczyła historia, a ściślej pandemia tytułowej mutacji grypy, która wybuchła w Europie na przełomie 1918 i 1919 roku i pochłonęła 15 procent ówczesnej populacji. Masztalski, reżyser i autor scenariusza "Hiszpanki", przypomina autentyczną historię, która wydarzyła się w jednym z niemieckich miast, gdzie wczesnym wieczorem do partyjki brydża zasiadły cztery kobiety. Kilka godzin wystarczyło, żeby na polu karcianej walki została tylko jedna - pozostałe pochłonęła choroba. Hiszpanka atakowała szybko, a śmierć następowała w kilka do kilkunastu godzin od zarażenia - jej przyczyną była niewydolność płuc. Ludzie masowo tracili przytomność, żeby jej już nigdy nie odzyskać. Hiszpanka zebrała trzykrotnie więcej ofiar od zakończonej właśnie wojny światowej.

Do teatralnego pociągu wsiadają cztery kobiety - sufrażystka (Aleksandra Dytko), guwernantka (Helena Sujecka), pensjonarka (Anita Balcerzak) i akuszerka (Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska). Jadą z Zagrzebia do Lozanny, ale nie są zainteresowane zabytkami szwajcarskiego miasta - podróżują, żeby grać w brydża całą noc. Wynajęły salonkę, żeby nikt im nie przeszkadzał, jednak tej nocy wszystko sprzysięga się przeciwko nim. Do wagonu co i rusz zagląda konduktor (Dominik Fraj), a przez przedział przewija się korowód przedziwnych postaci (znakomity Marcin Chabowski w kilku rolach, na czele z niemieckim oficerem wracającym z frontu, który przyniesie śmiercionośnego wirusa).

Na scenie aktorki rzeczywiście padają jak muchy, zawyżając śmiertelną statystykę hiszpanki, która w feralnej salonce sięga 75 procent. Jednak to nie dramatyczne zejścia są największym atutem spektaklu, ale relacje między postaciami.

Najciekawiej robi się, kiedy bohaterki, w pierwszym zarysie będące odzwierciedleniem epokowych stereotypów, rozbijają te wyobrażenia w pył. Zblazowana sufrażystka opowiada o krwawych aktach terroru, jakby były najzwyklejszym elementem codzienności, licytując się z akuszerką, której wydaje się, że rodząc i odbierając porody, zjadła wszystkie rozumy. Najsmaczniejsze są relacje między przemądrzałą guwernantką a powierzoną jej opiece pensjonarką - dziewczę tylko na pierwszy rzut oka wydaje się naiwne i niewinne, a do najzabawniejszych scen w spektaklu należy lekcja odpowiednio artykułowanych westchnień i pomruków na widok pornograficznych kart.

Element zaskoczenia nie dotyczy tu samego wirusa, ale tego, kogo dotknie, a kogo oszczędzi. I jak w karcianej grze, szala zwycięstwa przechyla się to w jedną, to w drugą stronę, zanim zapadnie ostateczny werdykt. Osobną przyjemnością jest filmowy montaż, jaki Masztalskiemu udało się zastosować bez sięgania po technologiczne nowinki - wyłącznie dzięki sciemnieniom i rozjaśnieniom scenicznej przestrzeni. Także dzięki temu akcja rozwija się ekspresowo, w tempie rozpędzonego i pozbawionego maszynisty pociągu.

,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji