Artykuły

Wyspiańskiego "pułapka na myszy"

"Jest jaka sztuka? - Nic - Nic!? A my mamy wielką scenę: dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zamknąć już...". To, oczywiście cytat z "Wyzwolenia". Słowa napisane siedemdziesiąt lat temu brzmią żywym dźwiękiem także dzisiaj. Ten dramat Wyspiańskiego był wtedy taką sztuką, zamykającą w sobie myśl polską. Jakże pozostał aktualny zarówno w swej tkance ideowej jak i w swym kształcie formalnym, zadziwiająco nowoczesny - jak by wyszedł z współczesnego nam teatru! Od razu stwierdźmy, że przedstawienie "Wyzwolenia" w reżyserii Jerzego Golińskiego w Teatrze Dramatycznym jest współmierne z wielkością dzieła, przekazuje wizję teatralną Wyspiańskiego w sposób sugestywny, z szacunkiem dla słowa i zawartych w nim treści, wprowadza w pewną zawiłość, ład i przejrzystość konstrukcji.

Na scenie trzy wysokie krzyże, na jednym z nich rozpięty rycerz w zbroi - polska Golgota narodowa. Obok kiczowate wierzby płaczące z ruszającymi się gałęziami - jak żywe. Na horyzoncie przewalają się chmury. Burzliwe tony muzyki. Początek inny, niż chciał Wyspiański. Ze szpaleru drzew wychodzi Zbigniew Zapasiewicz - Konrad w kajdanach, jak u Wyspiańskiego - z żarem wygłasza monolog: "Idę z daleka, nie wiem z raju czyli piekła"... Monolog nie trwa długo. Konrad pada krzyżem na ziemię. Rozlegają się rzęsiste brawa, aktor wstaje i kłania się wielokrotnie publiczności. A więc to tylko przedstawienie jakiegoś romantycznego dramatu narodowego. Skończone - Zapasiewicz wraca do rzeczywistości, z niechęcią i zniecierpliwieniem zrzuca blaszane kajdany, bo go uwierają, jak uwierają go te mesjanistyczne sztuki, w których gra. Konrad jest więc tu nie tylko poetą dramatycznym, jak u Wyspiańskiego, ale i aktorem.

Na razie kiczowate dekoracje znikają. Scena jest pusta. Schodzą się pracownicy teatru - nie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, jak to dokładnie określa "Wyzwolenie" - ale jakiegoś, polskiego teatru, może po prostu warszawskiego Teatru Dramatycznego. Rej wśród nich wodzą sceptyczny i Ironiczny Reżyser (ANDRZEJ SZCZEPKOWSKI) i kabotyńska primadonna Muza (ZOFIA RYSIÓWNA). Konrad aranżuje z nimi improwizowaną komedie dell'arte, w której chce "naród przedstawić": "Polskę współczesną pokażcie", by ujrzeć było można "jak dusza wam płonie". Stroi się narodowa scena w dekoracje i rekwizyty (scenografia WOJCIECHA KRAKOWSKIEGO): malowane kolumny, coś z Wawelu i gali sejmowej, żupany, sukmany, kosy... Stroją się aktorzy "we świąteczne szaty". Zaczyna się "bój myśli i szermierka słowa". Przesuwa się "narodowa szopka", w której Wyspiański rozprawia się ostrymi inwektywami z całym społeczeństwem. Z oportunizmem i tromtadracją patriotyczną; z tymi, którzy boją się wymówić nawet szeptem słowo: Polska i z tymi, którzy słowo: Polska wykrzykują na wszystkie możliwe sposoby; z frazesem bez pokrycia i z mitologią przeszłości; z pustką sztuką i z czadem religii, z czekaniem na cud i z ogólną niemożnością. Wyspiański woła o czyn i działanie, o życie, o wyrwanie się z chocholego omamienia, o to, by Polska była państwem normalnym, jak każde inne państwo.

Te myśli kotłują się w głowie Konrada w akcie drugim z Maskami. Akt ten jest tu włączony w improwizowane przedstawienie, jako jego dalszy ciąg. Dysputa, jaka w nim się toczy, dotyka spraw poruszonych poprzednio w satyrycznej szopce. Maskami są przeważnie aktorzy, którzy tam grali: Tadeusz Bartosik, Józef Nowak, Zbigniew Koczanowicz, Mieczysław Milecki, Magdalena Zawadzka i in. W tym akcie niewiele skreśleń. Uchodzi on za statyczny na scenie, a tu jest pasjonujący, piekielnie współczesny. Rozłożony na krótkie scenki dialogowe, z których każda rozegrana jest inaczej, ma żywy nerw teatralny. Zapasiewicz zna wagę każdego słowa, rozumuje z przenikliwą inteligencją, ma wściekłą nienawiść do tego światka, który "coraz niżej schodzi", i moc w przekonaniu o wartości działania, niezachwianą wiarę, że "jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi". Wielka, szczytowa, jak dotąd, rola tego aktora.

Akt trzeci skrócony najdotkliwiej. Całkowicie skreślony Geniusz wraz z nim odpowiednie sceny, powtarzające w zmienionej wersji szopkę z pierwszego aktu. Dla Wyspiańskiego starcie Konrada z Geniuszem, usypiającym naród czarem poezji romantycznej, było główną sprawą w "Wyzwoleniu" i pominięcie tych scen nawet konstrukcyjnie odbija się niekorzystnie na końcowej części przedstawienia, zubaża jego wizyjność teatralną. Wahałbym się jednak w potępianiu za to reżysera. Nas w "Wyzwoleniu" interesują bardziej inne problemy, a sprawa stosunku do poezji romantycznej zaznacza się wystarczająco wyraźnie w ciągu całego przedstawienia, od pierwszej prologowej sceny począwszy.

Kończy się teatr w teatrze. Hamletowska "pułapka na myszy", w którą łapią się "nikczemni i podli". Teatr - sumienie narodu. Aktorzy wychodzą ze swych ról, rozchodzą się wśród pogwarek o sprawach codziennych. Zostaje Konrad sam. Powiedział przedtem: "Sztuka mi nie wystarcza". Chciał zdobyć się na czyn. Ale czyn ten był także sztuką, teatrem. "Jak wyjdę z kręgu czarów Sztuki? Sam jestem w wielkiej scenie pustej". Te słowa kończą "Wyzwolenie" w Teatrze Dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji