Artykuły

(Wy)kluczeni na Festiwalu Malta

XXI maltafestival poznań. Piszą Joanna Roszak i Piotr Jakubowski w Odrze.

Po idiomie wykluczeni można było spodziewać się wędrówki przez różne obszary wywoływane tytułowym hasłem. Jako pierwsi meldują się na Malcie (Poznań 4-9 lipca br.) przedstawiciele wszelkiego rodzaju mniejszości: religijnych (spotkanie wokół odrzuconego projektu Joanny Rajkowskiej - przekształcenia komina poznańskiej starej papierni na minaret), narodowych, seksualnych. Następnie grupy "bezużyteczne", nieproduktywne - pokrzywdzone, a zarazem w pewnej optyce "krzywdzące" swą obecnością dynamiczne, "zdrowe" społeczeństwa, dlatego też marginalizowane, gettoizowane (i tam "reperowane"), usuwane poza obszar widzialnego: waganci, kloszardzi, przestępcy. Na końcu zaś osoby niepełnosprawne, chore i stare.

Nie dziwił w programie Pippo Delbono ze swoją kompanią, w której skład wchodzą osoby upośledzone umysłowo i motorycznie. Znaczącym gestem było zaproszenie do współuczestnictwa w festiwalu grup złożonych z osób uzależnionych i wychodzących z uzależnienia ("Ubu król", Teatr Karawana), młodzieży niesłyszącej ("Prometeusz", grupa Odlot 13) czy zespołów działających w ramach arteterapii (Teatr "Wiem, kiedy nie mogę" i WTZ Teatroterapia). Takie zakreślenie problematyki nieuchronnie nadawało przedsięwzięciom polityczny, zaangażowany aspekt. Celownik wymierzono przede wszystkim w złudny konsensus normalności (określenie Przemysława Czaplińskiego), czyli przekonanie, że po upadku "wielkiego zła komunizmu" może być już tylko dobrze dla wszystkich. Wskazać bowiem należało, że nowy system również generuje swoich pariasów, padających ofiarą polityki wykluczania, obecnej w wielu społecznych przestrzeniach (np. spotkanie Wykluczeni w mieście prowadzone przez Krzysztofa Podemskiego, socjologa z UAM). Dyskutowano też nad rolą i misją sztuki - miejsca, gdzie głosy wykluczonych, zdominowanych i podporządkowanych mogą zostać usłyszane (panel Narracje wykluczenia), a także nad samowykluczaniem jako etosem i strategią artystyczną. Głosy krytyczne można było też wyrazić w ramach akcji społecznych, co ukazały pomysłodawczynie projektu "Wózkiem przez Poznań".

Czytając program, można więc było spodziewać się festiwalu, który będzie jak zbiorowy pozew i mocne uderzenie. A widzowie Malty to grono stałe i oddane. To także - w dużej mierze - grono wychowane przez sam festiwal, zatem: wyedukowane i wymagające. Ono właśnie wielokrotnie zadawało podczas tegorocznej Malty pytanie: czy idiomowe hasło "wykluczenie" nie skazało edycji raczej na kluczenie, okrężne drogi? Po zakończeniu festiwalu trudno było się bowiem oprzeć przekonaniu, że zabrakło w tym roku "mocnego uderzenia", spektaklu na miarę słów Bertolta Brechta, wydrukowanych na jednej z festiwalowych wlepek: Jakiejże podłości nie popełnię, by zwalczyć nikczemność? Unurzaj się w błocie, uściskaj kata, ale zmieniaj świat! Świat tego potrzebuje! Z kolei bogactwo i rozpiętość (skądinąd godne podziwu) proponowanych przedstawień, koncertów, działań w przestrzeni publicznej i wydarzeń towarzyszących z trudem dawały się zamknąć w jednym nadrzędnym obrazie i właściwie działały dezorientująco, czyniąc samo wykluczenie (domyślnie waloryzowane negatywnie) kategorią nieostrą i tym samym spacyfikowaną w swej wszechobecności. Czy więc poznaliśmy wroga? A jeśli tak, czy nie okazało się aby, że "nie taki diabeł straszny"? Czy nie należało w jakiś sposób wyraźniej zintegrować rozdzielonych przestrzeni przedstawiania z przestrzenią dyskusji, kreując "trzecią przestrzeń" (określenie zapożyczone od Homiego Bhabhy): interakcji i empatii? Organizatorzy nie do końca zdołali nawiązać do tych tradycji, w których dyskusja stanowiła integralną część działań teatralnych (The Living Theatre czy wspomniany już Brecht). Rozmowy z twórcami nie były w stanie, zdaje się, wypełnić tej luki.

Wykluczenie łączono przeważnie z kategorią obcości, badając wielorakie dolegliwości psyche i somy ludzi współczesnych, wtłoczonych w rozmaite przestrzenie alienacji - nawet wewnątrz własnego ciała, własnego umysłu. Kontrowersyjna francusko-włoska choreografka Gisele Vienne ukazywała, wykorzystując marionetki, rozmaite wypaczenia ciała i ducha. Artystka problematyzowała granice między wykluczeniem stygmatyzującym a profilaktycznym, "dobrym" a "złym". Do tradycji z coraz większą nostalgią wspominanej "dawnej Malty" nawiązał Teatr Ósmego Dnia, ponownie wychodząc w przestrzeń jeszcze przez teatr nie-zaanektowaną. "Osadzonych. Młyńską 1" aktorzy przygotowali z Aresztem Śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu. To duszny spektakl, w którym aktorzy, przechadzając się wzdłuż barierki ciągnącej się na długość sali, opowiadają historie kilku więźniów - historie zbudowane z odtrąceń, przemocy, dzieciństwa w nieszczęśliwych rodzinach, późniejszych napadów, zabójstw, osadzeń i osadzeń.

Na ekranie-lustrze po starciu ciemnej smugi pojawiali się tytułowi osadzeni - w murach więzienia, niekiedy w odświętnym ubraniu recytowali elegie Rainera Marii Rilkego. jak mocno, jak jednocześnie sztucznie i autentycznie brzmiały w tej oprawie słowa Austriaka: wszystkim jest łono, nigdzie, kochana, nie ma świata prócz wewnątrz - słowa autora wierszy o wtrącaniu w milczenie, o znalezieniu się między nieznajomymi marami, o zamknięciu, o azylu, twórcy jakże wymownego w tym kontekście wiersza Pantera:

Tak ją znużyły mijające pręty,

że jej spojrzenie całkiem się zamącą.

Jakby miał tysiąc prętów świat zaklęty

i nie ma świata prócz prętów tysiąca.

Jej miękki chód na opór nie napotka,

wędrując wewnątrz najmniejszego pola -

to jakby taniec siły wokół środka,

w którym zdrętwiała trwa ogromna wola

(...)

Przeł. Leopold Lewin

Nade wszystko - sugerowali, jak się zdaje, autorzy "Ósemek" - osadzonych nie osądzać.

Na tegoroczną Maltę ponownie przybyła też gwiazda ubiegłorocznej edycji: belgijski reżyser Jan Fabre wraz z grupą Troubleyn, dwukrotnie prezentujący widzom spektakl "Prometheus Landscape II" [na zdjęciu], inspirowany mitem o Prometeuszu. To zrealizowane z ogromnym rozmachem, uwodzące wizualnie, obfitujące w oryginalne rozwiązania sceniczne widowisko było jednym z tych, które - choć określenie to dawno zdążyło się już zużyć - nie pozostawia nikogo obojętnym. Można było, jak nieliczni, wyjść z uczuciem zniesmaczenia solidną porcją nagości i "nieskromnych" póz (Fabre znany jest z realizacji swojej idei "aktorstwa fizjologicznego") lub niezrozumienia wskutek rwanej narracji spektaklu, w którym przemiennie następowały poetyckie monologi, sceny taneczne realizowane w całej rozpiętości tematu (od wyrafinowanych układów choreograficznych i akrobatycznych partii solowych po quasi-rytualne zbiorowe ataki spazmów i opętania), a także szeregi symbolicznych działań rodem ze sztuki performance (rozsiewanie ziarna, zapalanie zapałek o przytwierdzone do bielizny aktorów draski, a następnie "połykanie" ognia itp.).

Więcej jednak zyskali ci, którzy dali się oczarować temu, co docierało do nich ze sceny. Niedookreśloność spektaklu jako pochodna swoistego rodzaju mistycznej aury z pewnością wyzwalała go z odautorskiej interpretacji, którą można było poznać na spotkaniu z reżyserem. Fabre, opowiadając o swoim zamyśle, mówił o ogniu, namiętności, żądzy, która została ofiarowana ludzkości, a którą społeczeństwo wszelakimi restrykcjami próbuje okiełznać i gasić (stąd "strażacka" oprawa spektaklu: setki wiader z piaskiem, wysypywanych najczęściej na postaci oddające się namiętnościom, siekiery i gaśnice...). Następnie zaś wspomniał Fabre o szeregu fałszywych, samozwańczych Prometeuszy, o których co dzień można przeczytać na okładkach gazet.

Oprócz spektakli, dyskusji czy artystycznych działań społecznych ("Nowe Sytuacje") Malta oferowała widzom również szeroką gamę koncertów bardziej (Portishead, Manu Chao) i mniej znanych zespołów. Każdego dnia można też było wybrać się na muzyczny spektakl End ofthe Road amerykańskiej grupy Young@Heart. W jej pierwszy skład wchodzili śpiewacy, którzy przeżyli obie wojny światowe. Obecni aktorzy mają od siedemdziesięciu trzech do osiemdziesięciu dziewięciu lat. Jean Amery pisał w książce O starzeniu się.

Podnieść na siebie rękę (przeł. B. Baran, Warszawa 2007), że w starości: Stajemy się sobie bardziej obcy i lepiej znani. W kulturze triumfu młodego ciała starość bywa odtrącana (m.in. wykluczana z kolorowych magazynów). Obserwując "młodych sercem" wokalistów i muzyków, uczestnicy Malty mogli przypomnieć sobie wrażenia z koncertu Buena Vista Social Club sprzed jedenastu lat. Y@H - z podobną swadą i melancholią - śpiewali piosenki Radiohead, Jona Bon Jovi, Nicka Cave'a, Boba Dylana, Czesława Niemena, ułożone w osobistą opowieść o życiu i wychodzeniu zeń, o wspomnieniach i problemach z pamięcią, o ograniczeniach własnego ciała. Niekiedy czuli się może jak w Kwartecie Ronalda Harwooda, którego bohaterowie, mieszkańcy domu spokojnej starości dla artystów operowych, usiłowali, jak za czasów pełnej sukcesów młodości, zaśpiewać kwartet Verdiego. Scena, w której wszyscy śpiewacy Y@H wykrzykiwali w stronę publiczności refren "I'm still alive", była być może jednym z najbardziej poruszających momentów całego festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji