Artykuły

Zielony ogr nad Bałtykiem

Aktorzy błyszczą, scenografia robi ogromne wrażenie, a dowcipy śmieszą. Wszystko tworzy naprawdę fajny, rozrywkowy, familijny spektakl - o musicalu "Shrek"w reż. Macieja Korwina z Teatru Muzycznego z Gdyni pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Przed wyjazdem do Gdyni miałam duże obawy związane z musicalową wersją "Shreka". Promocyjne fragmenty amerykańskiego pierwowzoru przywodziły na myśl perfekcyjnie przygotowane, ale mocno plastikowe widowisko, bardziej adekwatne dla parku rozrywki niż teatru muzycznego. Na płycie dużo jest piosenek ładnych, przyjemnych oraz zgrabnie napisanych, ale nudnych i niegodnych zapamiętania. W skrócie - klasyczny przykład maszynki do robienia pieniędzy. Z drugiej strony - jeszcze nigdy hit z Broadwayu nie trafił tak szybko do Polski (zaledwie po trzech latach od premiery, zaraz po inscenizacji izraelskiej i londyńskiej), co więcej amerykański licencjodawca po obejrzeniu gdyńskiego "Spamalotu" sam "Shreka" Teatrowi Muzycznemu im. Danuty Baduszkowej zaproponował, dając mu jednocześnie wolną rękę w realizacji własnej wersji, nieskrępowanej sztywno zawartymi w umowie wytycznymi.

Obawy i wątpliwości znikają tuż po podniesieniu się kurtyny. Bardzo łatwo poczuć się znowu dzieckiem, gdy oczom ukazuje się bajkowa scenografia - ogromne, poruszające się za pomocą nieznanej siły drzewa - i zielony bohater. Ogromne wrażenie robi czteroipółmetrowa smoczyca, obrotowy zamek i wspomniany już baśniowy las. Jednak, co zaskakujące, scenografia nie przyćmiewa aktorów ani historii. Opowieść o zakochanym ogrze i jego nieszablonowych baśniowych przyjaciołach przekazuje młodszym i starszym widzom jasny morał o tolerancji, poszanowaniu inności i wierze we własne możliwości.

Gdyński musical jest przede wszystkim produkcją familijną, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Niekoniecznie tych najmłodszych, raczej dla młodzieży ze starszych klas szkoły podstawowej i gimnazjum. Mimo że spektakl właściwie nie ma ograniczenia wiekowego, dla maluchów może być za długi (2 godziny i 45 minut z przerwą), męczący. Około 6-letni chłopiec siedzący za mną - początkowo zachwycony - podczas finałowej sceny z nadzieją zapytał, czy to już koniec. Natomiast z miejsc zajętych przez młodzież słychać było najgłośniejsze salwy śmiechu i najmocniejsze brawa.

Spektakl naszpikowany jest aluzjami do filmów, musicali, a nawet polityki. Maciej Korwin (reżyser i dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni) oraz Bartosz Wierzbięta (tłumacz zarówno animowanej, jak i musicalowej wersji "Shreka") zadbali o aktualizację spektaklu poprzez nawiązania do polskiej rzeczywistości. Osioł parodiuje Bogusława Lindę, wróżka w piosence - pochwale inności przyznaje, że będzie głosować na pewną partię polityczną (nazwa nie pada, ale rymy w poprzednich wersach nasuwają proste skojarzenie), a Kot w butach, naśladując Antonio Banderasa z reklamy banku, z hiszpańskim akcentem wygłasza hasło "Polak potrafi". "Shrek" nie pozbawiono charakterystycznego dla filmu rubasznego humoru, który najwyraźniej widoczny jest chyba w muzycznym pojedynku Shreka i Fiony na bąki oraz bekanie i lekko wulgarnym tekście piosenki Lorda Farquaada "Mój ojciec był karłem". Wielbicieli musicali czeka natomiast dodatkowa zabawa w wyłapywaniu aluzji do innych spektakli muzycznych - m.in.: "Tańca Wampirów", "Spamalotu", "Skrzypka na dachu" czy "Wicked".

Paradoksalnie, dużo mniejszy budżet (24 miliony dolarów w porównaniu do około 2 miliony złotych) bardziej "Shrekowi" pomaga, niż szkodzi. Inscenizacja jest efektowna, ale nie skrajnie widowiskowa. Właściwie każdy z artystów tworzy charakterystyczną kreację. Myślę, że to właśnie odróżnia gdyńskiego "Shreka" od Broadwayowskiego pierwowzoru, a jednocześnie zbliża do wersji filmowej. W gąszczu świetnych wykonań na pierwszy plan wybija się trzech aktorów. Marta Wiejak w roli Fiony jest pełna energii i charyzmy, jak na współczesną księżniczkę przystało, a przy tym śpiewa lekko nawet najwyższe dźwięki. Tomasz Więcek jako Osioł stworzył kreację na miarę Jerzego Stuhra. Premiera prasowa należała jednak do Łukasza Dziedzica - Lorda Farquaada. Wbijający w fotel baryton i przekomiczna gra aktorska sprawiły, że w jego wykonaniu drugoplanowy czarny charakter stał się najciekawszym bohaterem.

Musicalową wersję "Shreka" ogląda się bardzo dobrze. Aktorzy błyszczą, scenografia robi ogromne wrażenie, a dowcipy śmieszą. Wszystko tworzy naprawdę fajny, rozrywkowy, familijny spektakl. W całym musicalu brakuje jednak pewnej iskry, dreszczu, tego "czegoś". "Shrek", niestety, jest po prostu słaby muzycznie. Wśród piosenek nie ma przebojów. W pamięć zapada przede wszystkim jedyny cover użyty w spektaklu czyli finałowy "I'm a believer". Poza tym wszystkie utwory rozmywają się tuż po wyjściu z teatru. Trochę szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji