Artykuły

Prosta rzecz o jeżu

"Jeż" w reż. Krzysztofa Raua w Teatrze K3 w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Historię kolczastych dzieci i poranionych rodziców snuje białostocki teatr K-3. Plus - teatr poważył się na rzecz trudną i opowiedział o niej z prostotą. Minus - zagubił gdzieś lekkość i sugestywność. A z nich słynął

K-3 to trzy dziewczyny, które mają nadzwyczajny talent w dłoniach. Potrafią tak animować proste lalki, że widzowie skupiają się na gestach i nie narzekają na brak słów w spektaklu. Bo też i specjalnością K-3 jest teatr animacyjny, wypełniony serią sugestywnych obrazów.

Tymczasem najnowsza produkcja teatru, pokazana w Spodkach - "Jeż" - w reżyserii Krzysztofa Raua - to spektakl, w którym aktorki wreszcie mówią, ograniczyły za to wszystko to, co do tej pory było siłą ich teatru. Czyli animację lalek. A szkoda - bowiem zrezygnowały z prezentacji umiejętności, którą dotąd uwodziły widzów. Brak ów może nie byłby tak widoczny, gdyby historię adoptowanego chłopca i jego rodziców aktorki opowiadały z lekkością, nie tak mentorsko. Niestety, większość padających ze sceny słów przypomina szkolną interpretację. Aktorki mówią z napięciem, na wysokiej nucie, czasem topornie. I monotonnie - co na początku może się wydawać ciekawym zabiegiem, ale po kilkunastu minutach zaczyna nużyć.

Tyle o niedostatkach spektaklu, teraz o zaletach.

Jest nią przede wszystkim wybór tematu. Udręka rodziny, która czeka na dziecko i nie może się go doczekać, decyzja o adopcji, wreszcie oswajanie przestraszonego maluszka, który nie pozwala się przytulić - to problem dotykający coraz większą liczbę rodziców. Tyle że mówi się o nim niewiele, temat traktując jako zbyt bolesny? Zbyt wstydliwy? Krzysztof Rau spektakl zbudował na podstawie znakomitych tekstów Katarzyny Kotowskiej: "Jeża" i "Wieży z klocków". I taka - równie znakomita - powstała też adaptacja. Wiele więc w spektaklu dręczących pytań, bolesnych myśli. Nie wszyscy wiedzą, co czuje kobieta, której czekanie na dziecko przeradza się w obłęd (patrząc na kotkę, rodzącą kolejne kociaki, myśli o sobie, że jest "jak dinozaur w tym szaleństwie sukcesów rozrodczych"). Nie wszyscy też wiedzą, jak wytłumaczyć adoptowanemu dziecku, kto jest jego prawdziwą mamą i tatą (Kotowska proponuje: "Ty, syneczku, urodziłeś się innym rodzicom, ale już cię znaleźliśmy").

Na scenie Spodków - za sprawą K-3 - trudne pytania brzmią wyraźniej, stają się bliższe nas, którzy, póki co, takimi problemami głowy sobie nie zawracamy.

Druga zaleta spektaklu to jego oszczędność. Prosta scenografia - kilka przesuwanych kotar, szafka z nieruchomymi lalkami (udająca dom dziecka), stół, na którym Mężczyzna i Kobieta, ustawiając klocki, szykują kawałeczek świata, który ma stać się miejscem szczęśliwego dzieciństwa.

Do tego kilka pięknych chwytów inscenizacyjnych. Oto czekanie i zmianę pór roku teatr pokazał za pomocą obrazków malowanych - z drugiej strony kotary - niewprawną dziecięcą ręką. Malowanie to dzieje się na oczach widzów - ktoś ukryty kreśli obrazki jakby światłem, a widzowie, jak zaczarowani, śledzą każdy jego ruch. Już samą tę scenę warto zobaczyć - bo uwieść potrafi, a przy tym wiele mówi o magii teatru. Do dziś nurtuje mnie pytanie: jak też oni to malowali?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji