Artykuły

Szkoda Wyspiańskiego!

Drżę na samą myśl o tym, że młódź stołeczna, która z taką ofiarnością zdobywała bilety na Warszawskie Spotkania Teatralne, może się nam odwrócić od Wyspiańskiego. I to za sprawą dwóch rekomendowanych inscenizacji. Maciej Englert, reżyser "Wyzwolenia" w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, jakby sam niepewny swych przewag, wyznał za pośrednictwem Wyspiańskiego, że nie ogląda się na recenzentów, zapatrzony w widownię. Ma rację. Ale właśnie publiczność zgotowała mu największą - siurpryzę, rejterując z krzeseł. A na zakończanie rozległ się głos z sali: autor, autor.

Cenne są próby nowego odpytywania dzieł naszych największych, w tym czwartego wieszcza, tak zespolonego z naszym duchem narodowym, z polskim charakterem i obyczajem, z pokrętnością naszego losu. W "Wyzwoleniu", jak w każdym dramacie Wyspiańskiego, przenikają się różne warstwy myśli, refleksji, obserwacji, zdarzeń. Jest mowa nie tylko o okowach niewoli politycznej, ale również o bierności, o podległości sztuki.

Reżyser zdecydował się na wersje zubożoną, własny wybór, co oczywiście jest jego prawem, skupiając się na publicystycznej wymowie. Odebrał też "Wyzwoleniu" rozmach inscenizacyjny. Cały ciężar przedstawienia zrzucił właściwie na barki Konrada. Inne osoby są dla niego tylko mediami, za pośrednictwem których rozprawia się z przywarami społeczeństwa. Taka koncepcja wymagała jednak niezwykle silnej indywidualności głównego bohatera, wewnętrznego ognia, który zrekompensowałby statyczność scen zbiorowych, rozgrywanych w dodatku na niezbyt efektownym tle kulis teatru. Tej porywającej siły brak Konradowi - Mirosławowi Gruszczyńskiemu. W tej interpretacji naprawdę bardzo mało nas obchodzą jego słowa. Są szare. Brzmią jak puste dźwięki. Nic dziwnego, że publiczność wywołuje autora.

A znów "Akropolis" rodem z tradycyjnego Teatru im. Słowackiego w Krakowie jest typowym, pokrytym już wieloma warstwami kurzu, przedstawieniem akademickim. I pomyśleć, że Krystyna Skuszanka należała do awangardy i czyniła onego czasu przewroty na scenie. Z "Akropolisem" Wyspiański miał najwięcej perypetii. Dyrekcja Teatru Miejskiego stwierdziła nawet, że najnowsze dzieło "mimo poetycznych zalet nie kwalifikuje się na scenę". Później oczywiście zostało zrehabilitowane, ale rzadko pojawia się na afiszu. A przecież, choćby ze względu na swego głównego bohatera - Wawel, ożywienie jego pomników, całą złożoną warstwę filozoficzną, czeka na współczesne odkrycie inscenizacyjne.

Przecież w tym właśnie dramacie Wyspiański mówi "prawdy wiecznej przykazanie". On sam traktował swoje dramaty jak partytury, które dopiero instrumentował bogato na scenie. Przedstawienie ma okazała oprawę scenograficzną. Ale myśl w nim ospała i tonacja nazbyt jednostajna. Nic dziwnego, że w drugiej części widownia świeciła łysinami pustych krzeseł.

Szkoda Wyspiańskiego!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji