Artykuły

Ciężko wyśpiewać kryzys

Niewyraźny śpiew pozbawił piosenki ich ironicznej, gorzkiej wymowy, a przez niedociągnięcia wokalne inscenizacja pozostała niepełna - o "Operze za trzy grosze" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Przed premierą "Opery za trzy grosze" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy mówiło się, że z oryginalnego tekstu Bertolda Brechta nie wykreślono ani słowa. Nie oznacza to jednak, że nie podjęto wysiłku jego uwspółcześnienia. Ogromny ekran, na którym jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu wyświetlane są fragmenty transmisji ze ślubu brytyjskiego następcy tronu, księcia Williama, nasuwa proste skojarzenie. Nie jesteśmy już w okresie gorączkowych przygotowań do koronacji Królowej Wiktorii, kiedy pierwotnie toczyła się akcja sztuki, a w Londynie, w kwietniu bieżącego roku.

Głównymi bohaterami napisanej w latach 20. ubiegłego wieku "Opery za trzy grosze" Brecht uczynił kontrolującą "rynek" londyńskich żebraków rodzinę Peachum oraz stojącego na czele bandy przestępców i prostytutek Macheatha (Mackiego Majchra vel. Nożownika). Dwie strony londyńskiego półświatka walczą o wpływy i pieniądze. Wszystkie chwyty są dozwolone. Peachumowie wykorzystują zakochaną w Mackiem córkę Polly i kurtyzanę Jenny, by go wydać policji i zgarnąć nagrodę za jego głowę. Macheath zainteresowany jedynie spełnianiem własnych kaprysów i cielesnych zachcianek, uwikłany w niezliczoną ilość romansów, ostatecznie zostanie sam na szubienicy.

Spektakl Teatru Polskiego wydaje się bardzo aktualny, skrajnie uwspółcześniony, wciąż nawiązujący do społeczno-ekonomicznych wydarzeń ostatnich miesięcy, ostatnich lat. Przestępczy półświatek nosi podróbki markowej odzieży. Peachum objaśnia filozofię żebrania nowemu rekrutowi za pomocą tablic z logo słynnych producentów napojów gazowanych. Wypisane na tablicach hasło "Daj a będzie Ci dane" zostaje sprowadzone do chwytu marketingowego skutecznie walczącego z konkurencyjnym "Lepiej dawać niż brać". W trakcie spektaklu niepostrzeżenie zmieniają się postacie drugoplanowe - na początku to kobiety lekkich obyczajów i niezbyt bystrzy dresiarze z wystającymi z ubrań metkami. W finałowej scenie przy spalonym wraku samochodu służącym za szubienicę Macheatha próżno szukać prostytutek, żebraków i złodziei. Ich miejsce zajmują kobiety walczące z dyskryminacją, feministki z transparentami "My dress is not a yes", a takze emigranci skandujący "Stop Hate Crimes". Macheath oczekując na egzekucję wśród tego dziwnego tłumu wygłasza mowę zdymisjonowanego polityka. Gdy mówi, przypomina mi się pytanie telewizyjnego publicysty "Na ile banki ponoszą odpowiedzialność za dzisiejszy kryzys?". Bohater Brechta nie ma żadnych wątpliwości. On - drobny rzemieślnik, przedstawiciel złodziejskiego fachu - ustępuje miejsca komuś znacznie silniejszemu i znacznie lepiej zorganizowanemu - bankom.

Nie można jednak zapomnieć, że "Opera za trzy grosze" jest również musicalem. I to nie byle jakim, bo ważnym z punktu widzenia historii teatru muzycznego. Uważa się ją za pierwszy europejski musical. Tekst Brechta dopełnia fascynująca muzyka Kurta Weila - z jednej strony nawiązująca do muzyki klasycznej, z drugiej lekko jazzowa, czerpiąca z muzyki popularnej początku XX wieku. Znajomość utworów nie pomaga jednak w odbiorze bydgoskiej "Opery za trzy grosze". Wręcz przeciwnie - pamięć o innych wykonaniach sprawia, że chciałoby się uciec z teatru już w trakcie pierwszych kilku wersów "Ballady o Mackiem Majchrze" śpiewanej w prologu. Orkiestra gra bez zarzutu, ale z zespołu aktorskiego właściwie tylko Magdalena Łaska w roli Polly staje na wysokości zadania. Śpiew pozostałych wykonawców pozostawia wiele do życzenia.

Zastanawiam się, czy to celowy zabieg. Zarówno w "Operze za trzy grosze", jak i jej XVIII-wiecznym pierwowzorze, "Operze żebraczej", zamysł twórców był dość przewrotny - partie wokalne zostały powierzone zwykłym ludziom, a nie zawodowcom. W ten sposób na scenę w miejsce śpiewu operowego trafił śpiew popularny. Dziś, w dobie telewizyjnych programów promujących perfekcję wokalną, zaangażowanie w Bydgoszczy osób przeciętnie utalentowanych muzycznie można by uznać za równie przewrotny zabieg. Jednak coś, co w pierwszym akcie wydaje się musicalowym pastiszem, nie wygląda tak samo w drugim. Aktorzy wyraźnie starają się brzmieć jak najlepiej, "Ballada sutenerska" zaśpiewana jest już całkiem na poważnie, a grana przez orkiestrę muzyka porywa. Zatem śpiew jest na serio czy to tylko groteskowy dodatek? Gatunek musicalu został zlekceważony, czy po prostu zabrakło wokalnych umiejętności? Najzabawniejsze jest to, że w trzecim akcie - mimo moich zainteresowań teatrem muzycznym - przestałam zwracać uwagę na niedociągnięcia wokalne. Zwyciężyły interesujące rozwiązania sceniczne, uwspółcześnienie tekstu i talent aktorski zespołu Teatru Polskiego. Pozostało jednak poczucie, że mogło być lepiej, że niewyraźny śpiew pozbawił piosenki ich ironicznej, gorzkiej wymowy, że przez niedociągnięcia wokalne inscenizacja"Opery za trzy grosze" pozostała niepełna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji