Artykuły

Jak zaufać Annie Guzik?

"Singielka" w reż. Jacka Bończyka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej Katowice.

Najbardziej znana aktorka Teatru Polskiego w Bielsku-Białej po raz pierwszy została na scenie sama. Ale publiczność przyzwyczajona do jej misternie przemyślanych ról może się rozczarować prostą "Singielką".

Niedawno Jacek Sieradzki w swoim cenionym w środowisku "Subiektywnym spisie aktorów" napisał o Annie Guzik: "Gdy serialowa gwiazda może wystąpić w szeregu , jako jedna z równorzędnych postaci ansamblowego Hotelu Nowy Świat" przysposobionego przez Magdalenę Piekorz (...) - to już dobrze świadczy i o niej, i o jej teatrze". Wyróżniona aktorka (jako jedyna w spisie reprezentująca nasz region) faktycznie niezależnie od popularności telewizyjnej ma też dobrą passę teatralną. Wystarczy wspomnieć jej świetne role m.in. w "Królowej piękności z Leenane" czy "Bogu mordu". Jednak absolutnie nie sprawdziła się w "Singielce".

Dlaczego rola Alicji rozczarowuje? Po pierwsze na aktorkę czeka słaby tekst. W monodramie Jacka Bończyka wszystko jest do bólu przewidywalne i posklejane z najbardziej oczywistych kulturowych klisz na temat samotnych kobiet. Bohaterka (artystka) musi zatem publicznie potępiać złą telewizję, nastawione na sensację tabloidy czy plotkarskie portale. Musi mieć frustrującą pracę (śpiewa "do kotleta" na firmowych zjazdach). Musi być po przejściach, zaś w gronie jej przyjaciół obowiązkowo jest gej - fryzjer i rzeczowa agentka. No i oczywiście nadgorliwa matka.

Do połowy sztuki samotna bohaterka broni dumnie swojego statusu singla (podobno z wyboru). Potem jednak następuje niezbędny punkt zwrotny podczas pijackiego monologu (kiedyż indziej bohaterkę stać byłoby bowiem na szczerość?), w trakcie którego odsłania kulisy swojego życia: złą relację z ojcem, który ją zostawił, i niemożność posiadania własnych dzieci. Alicja szybko odkrywa, że samotność jej jednak doskwiera, zalicza niezbędną terapię, by w finale zmierzać do happy endu w towarzystwie cudownego mężczyzny.

Historia przetykana jest kilkoma piosenkami, które są najlepszą częścią spektaklu. Tu Bończyk nie zawiódł, pisząc liryczne i błyskotliwe frazy, które mówią o samotności kobiety więcej niż jej monologi. To także moment w spektaklu o zupełnie innej temperaturze emocji ze strony Guzik. Bo poza songami aktorka, niestety, okrasza monolog zużytymi kabaretowymi chwytami - a to parodiuje intelektualistę, a to geja, a to Vadera z "Gwiezdnych wojen" A przecież bielska publiczność zna ją z misternie przemyślanych ról (nawet tych komediowych), które buduje z wypracowanych latami różnorodnych środków teatralnych.

Zresztą może "Singielka" nie wypadałaby tak blado, gdyby nie porównywać jej ze słynną "Shirley Valentine". Polski teatr był, jest i będzie naznaczony brytyjskim monodramem Willy'ego Russella, który przed laty jak druga skóra przylgnął przede wszystkim do Krystyny Jandy. "Singielce" daleko do błyskotliwości monologu Shirley, która rozmawia o swoim życiu z kuchenną ścianą. Zapewne w Bielsku-Białej chodziło o rzecz współczesną i dziejącą się w polskich realiach. Mając jednak w pamięci "Shirley Valentine", do której niektóre kobiety słały listy z zapewnieniami, że pod wpływem sztuki zmieniły swoje życie, a terapeuci polecają przedstawienie w ramach profilaktyki, trudno zaufać Alicji. Tym razem raczej żaden widz na premierze nie płakał ze śmiechu, a już tym bardziej nie wzruszył się do łez.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji