Artykuły

Jesienna tęsknota

Polskie społeczeństwo tęskni za polityczną zmianą - zarówno w sferze ekonomicznej jak i obyczajowej - diagnozuje Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru

Polskie społeczeństwo tęskni za polityczną zmianą - zarówno w sferze ekonomicznej jak i obyczajowej - pisze Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru

Jest rok 1968 - ale rewoltę na ulicach Paryża zobaczymy tylko przez chwilę, mimochodem - na ekranie telewizora w robotniczym mieszkaniu, po drugiej stronie kanalu La Manche. W angielskich zakładach Forda niewielki początkowo strajk szwaczek - żądających uznania siebie za pracownice średniowykwalifikowane, co wiązałoby się z podwyżką pensji - przeradza się w coś o wiele większego. Szyjące tapicerkę kobiety wysuwają żądanie zrównania wysokości swoich płac z mężczyznami. Zarząd korporacji ani myśli zgodzić się na taki postulat - każda ze stron próbuje wziąć oponenta na przetrzymanie; przedłużający się strajk paraliżuje pracę całej wielkiej fabryki.

"Film jest tak krzepiący, sympatyczny i ciepły, że trzeba być gburem, żeby go nie lubić" - pisał o "Made in Dagenham" Xan Brooks, recenzent "The Guardian". Nowy film Nigela Cole'a, bo o nim tu mowa, krzepi - ponieważ wszystko się udaje. Przepojony jest nostalgią za złotymi czasami socjaldemokracji i państwa dobrobytu. Owszem, obok sympatycznej i charyzmatycznej liderki Rity (Sally Hawkins, znana w Polsce jako irytująca Poppy z "Happy Go Lucky") oglądamy całą galerię różnych niesympatycznych typów - skorumpowanych związkowych bonzów czy przedstawicieli młodego pokolenia cynicznych laburzystowskich karierowiczów. Jednak w ostatecznym rozrachunku nie zawodzi żaden z elementów socjaldemokratycznej machiny - płomienna mowa głównej bohaterki przekonuje działaczy związkowych do głosowania za poparciem strajku szwaczek, pracownice odbywają rozmowy trójstronne z rządem i pracodawcą. I mamy historyczny happy end - strajkujące robotnice osiągają cel.

Pracownicze zwycięstwo w lekkiej sepii, nostalgiczny obrazek ze strajku - na długi jesienny wieczór. Do świata w takim kształcie nie ma chyba powrotu, choć brytyjska Partia Pracy znów jest w kryzysie, a Polki nadal zarabiają mniej od Polaków. Trudno dziś uwierzyć w ogromną łatwość, z jaką powstaje solidarna wspólnota strajkujących kobiet. Wystarczy dać sygnał - stanąć na krześle, raz krzyknąć - i wszystkie szwaczki porzucają pracę, mało tego - stają się nieugiętymi bojowniczkami o sprawę. "Nie widziałam cię dawno / ni w Warszawie, ni w Gdańsku / nie widziałam cię dawno / choć już tęsknię, mój strajku" - można zanucić sobie refren Pawła Demirskiego i Jana Suświłły z nowego musicalu Moniki Strzępki. I ze szklanką czegoś mocniejszego zanurzyć się w mało konstruktywnej nostalgii.

Wciąż chciałoby się jednak czekać na sygnał. Niektórzy - zmęczeni tym, że na parlamentarnej lewicy skorumpowani bonzowie idą o lepsze z młodymi karierowiczami - chcą usłyszeć ten sygnał za wszelką cenę. Wielkie musi być zapotrzebowanie na sensowną lewicową siłę w Polsce, skoro są tacy, którzy widzieć chcą ją w Ruchu Poparcia Palikota. I owszem, jest tam parę godnych uwagi nazwisk - jak Wanda Nowicka czy Anna Grodzka. Ale czy naprawdę skompromitowane SLD zastępować mamy człowiekiem, który lekką ręką chciałby wprowadzić odpłatność za "niedochodowe" kierunki studiów? Dlaczego nikt nie wspomni, że Palikot czerpie z pomysłów innego odnowiciela lewicy sprzed dekady - Leszka Millera? On też chciał wprowadzić podatek liniowy - rozwiązanie, którego dziś nie broni nawet Platforma Obywatelska... Niemożliwa jest "lewica" bez związków zawodowych i praw pracowniczych - a czy wyobrażamy sobie związkowca na liście Palikota? Czy mamy wreszcie szukać remedium na tzw. "postkomunę" w ruchu, który na swoich listach ma RACJĘ Polskiej Lewicy, partię, która szerzej objawia się w zasadzie raz do roku - podczas manifestacji poparcia dla generała Jaruzelskiego?

Polskie społeczeństwo tęskni za polityczną zmianą - zarówno w sferze ekonomicznej jak i obyczajowej. Biznesmen spod Lublina dobrze wyczuł tę tęsknotę - zdiagnozował popyt. Miliony ludzi niereprezentowanych przez żadną z partii czekają na odpowiedzialnych politycznych przedstawicieli. Jednak do takiej zmiany nie ma drogi na skróty - nie da się jej przeprowadzić pieniędzmi jednego milionera i życzliwością liberalnych mediów. Być może dla lewicy nie ma już powrotu do czasów Olofa Palmego. Ale to jeszcze nie powód, by stawiać na Janusza Palikota.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji